Jak Wojciech Jaruzelski został prezydentem?
W rozmowie z portalem i.pl dr Grzegorz Majchrzak wyjaśnił, jak wyglądała droga do prezydentury Wojciecha Jaruzelskiego. Jak podkreślił specjalista z Instytutu Pamięci Narodowej, Jaruzelski został prezydentem tylko dlatego, że poparła go część opozycji.
- To jest dosyć skomplikowane. Można powiedzieć, że było nieformalne, niepisane porozumienie przy okrągłym stole. Oczywistym było to, że urząd prezydenta „skrojony” był pod Wojciecha Jaruzelskiego. Jego droga do prezydentury nie była jednak taka prosta. Teoretycznie strona partyjno-rządowa zapewniła sobie większość w parlamencie, jednak (jak się potem okazało) Jaruzelski został prezydentem tylko dlatego, że poparła go część opozycji - powiedział dr Grzegorz Majchrzak w rozmowie z portalem i.pl.
Amerykańska presja i zakulisowe groźby
Dr Grzegorz Majchrzak powiedział również, że Amerykanie wywierali presję na poparcie kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego, ponieważ w ich oczach wiązało się to ze stabilizacją sytuacji w Polsce czy szerzej regionie. Specjalista z Instytutu Pamięci Narodowej zwrócił uwagę na to, że również Czesław Kiszczak miał kierować w rozmowach z Kościołem groźby dotyczące tego, co się stanie, kiedy Jaruzelski nie zostanie prezydentem.
- Warto również wspomnieć o amerykańskiej presji. Stany Zjednoczone wręcz namawiały opozycję do poparcia kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego. Dla nich była to gwarancja stabilizacji w Polsce czy szerzej naszym regionie. Miały również miejsce zakulisowe zabiegi Czesława Kiszczaka w rozmowach z Kościołem, podczas których padały groźby dotyczące tego, co się stanie, jeżeli Jaruzelski nie zostanie wybrany. Brak takiego wyboru miał rzekomo grozić buntem w resortach siłowych (MON i MSW). - powiedział w rozmowie z portalem i.pl.
- Sam Jaruzelski, który miał w zwyczaju hamletyzować, będąc niepewnym pozytywnego dla niego głosowania złożył rezygnację i niewiele osób pamięta, że w jego miejsce pojawiła się kandydatura Czesława Kiszczaka, która szczególnie wyraźne wsparcie zyskała od Lecha Wałęsy. Jaruzelski zdecydował się jednak ostatecznie kandydować i został prezydentem mimo tego, że przeciwko tej kandydaturze była większość Polaków, w tym radykalna część opozycji. Również działacze „Solidarności” otwarcie wyrażali swój sprzeciw - dodał dr Grzegorz Majchrzak.
Mit "jednego głosu" który przesądził o wyborze Wojciecha Jaruzelskiego
Dr Grzegorz Majchrzak został również zapytany przez portal i.pl o to, czy o wyborze Wojciecha Jaruzelskiego na urząd prezydenta rzeczywiście zadecydował jeden głos. Jak podkreślił specjalista z Instytutu Pamięci Narodowej, jest to swego rodzaju mit, ponieważ mało mówi się o tych, którzy oddali głosy nieważne bądź w ogóle nie byli obecni podczas głosowania.
- To, że o prezydenturze Wojciecha Jaruzelskiego zadecydował jeden głos jest swego rodzaju mitem. Tak naprawdę nie był to jeden, a dwa głosy (potrzebował 269, a otrzymał 270). Mówi się, że opozycja, a w innej wersji amerykański ambasador miał wyliczyć sobie, ile głosów i jaka frekwencja podczas głosowania będzie potrzebna do wyboru Jaruzelskiego. Paradoks polega na tym, że kandydatura Jaruzelskiego została uratowana przez parlamentarzystów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, bo nie poparł go cały obóz władzy – skali tego „buntu” nie był zaś w stanie nikt przewidzieć. Przeciw jego kandydaturze na prezydenta PRL – głosowało 6 członków Klubu Poselskiego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, 4 członków Klubu Poselskiego Stronnictwa Demokratycznego, a nawet 1 (Marian Czerwiński) Klubu Poselskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a kolejnych 13 przedstawicieli KP ZSL i 3 KP SD wstrzymało się od głosu - wskazał w rozmowie z portalem i.pl dr Grzegorz Majchrzak.
- W tej sytuacji niezbędne okazało się wsparcie opozycyjnego OKP. Co prawda tylko jeden przedstawiciel tego klubu (Stanisław Bernatowicz) głosował za jego kandydaturą, ale za to 7 kolejnych oddało głosy nieważne (Wiktor Kulerski, Andrzej Miłkowski, Aleksander Paszyński, Andrzej Stelmachowski, Stanisław Stomma, Witold Trzeciakowski i Andrzej Wielowieyski), a kolejnych 7 było nieobecnych lub też odmówiło udziału w głosowaniu - dodał specjalista z Instytutu Pamięci Narodowej.
Historyk przypomniał również powyborczy komentarz Jerzego Urbana.
- Warto w tym miejscu przypomnieć komentarz Jerzego Urbana, który w liście do Wojciecha Jaruzelskiego pisał: „Gratulować trudno ze względu na przygnębiające okoliczności wybierania Towarzysza Generała prezydentem, a jeszcze bardziej ze względu na to wszystko co przed Towarzyszem Generałem […] 19 lipca był jednakże dla mnie dniem bardziej przerażającym, niż dzień po wyborach do Sejmu i Senatu. Po pierwsze dlatego, że już nie zostawia złudzeń co do koalicji. Po drugie dlatego, że pokazał, że znaczna część parlamentu nie ma podstawowego instynktu samozachowawczo-politycznego. Po trzecie dlatego, że Wałęsa, Kościół – te wszystkie nisze okazują się kruche i względne. No i dramatyzm chwili polegał też na tym, że być może los kraju dosłownie zależał od tego czy jakiś facet zasiedział się czy nie zasiedział w bufecie, czy jakiś gość wyszedł czy nie wyszedł za swoją potrzebą”.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
wu