Legion Ormiański w Puławach

Robert Och
archiwum
O Legionie Ormiańskim opowiadają Mikołaj Spóz, regionalista i Robert Och, historyk

Puławy pozornie tylko nie leżały na szlaku ważnych wydarzeń II wojny światowej. Tu działo się wiele wydarzeń, o których często "wielka" historia milczy, ale przecież były ważne, znamienne i dawały świadectwo zawirowaniom politycznym i strategicznym tamtych czasów. Z pewnością do takich należała historia Ormian, którzy najpierw oszukiwani przez Niemców, później wydani Rosjanom, zapłacili najwyższą cenę za to, że chcieli wskrzesić swoją ojczyznę.

Obietnice

W momencie, kiedy Hitler zaczął wojnę, Niemcy rozważali możliwość utworzenia tzw. Legionów Wschodnich - wyjaśnia Robert Och, historyk. - Powstawały więc legiony narodowe, które miały walczyć przeciw Armii Czerwonej o wyzwolenie swoich ziem okupowanych przez ZSRR. I tak w grudniu 1941 powstały 4 legiony - Turkiestański, Kaukasko-Mahometański, Gruziński i Ormiański. Mimo, że oficjalnie ich założycielami byli Niemcy, to do współorganizacji walnie przyczyniły się komitety narodowe.

Z czasem Niemcy zaczęli te struktury traktować jako rządy emigracyjne, a legiony miały być ich siłami zbrojnymi.

Kiedy zapadła decyzja o utworzeniu Legionu Ormiańskiego, to sztabowcy niemieccy wyznaczyli na terenie okupowanej Polski miejsca dla tej formacji. Były to Radom, Puławy i Dęblin. Centrum tworzenia legionu ulokowano w Puławach.

Żołnierzy werbowano spośród jeńców z Armii Czerwonej. Z przedstawicielami działaczy emigracyjnych jeździli od obozu do obozu i namawiali, żeby Ormianie walczyli o swoje państwo. A obozów było wiele.
- Część Ormian z przekonania, część traktowała to jako możliwość wyrwania się z niewoli, inni wreszcie szantażem zmuszeni byli do podjęcia decyzji - dodaje historyk.

Brak zaufania

- Oficjalnie legion zaczął się formować w sierpniu 1942 roku w obozach w Puławach i Radomiu - wyjaśnia R. Och. - Otrzymał nazwę Drugi Batalion Piechoty Ormiańskiego Legionu numer 809, w skrócie Legion Ormiański 809.

Do radomskiego obozu trafia 700 jeńców zwerbowanych w Dęblinie, Beniaminowie i Rydze. Tylko 500 zgodziło się walczyć z bronią w ręku, a 200 ewentualnie deklarowało służbę pomocniczą.
- Tych, co się zdecydowali, przerzucono do obozu szkoleniowego w Puławach - wyjaśnia Robert Och. - Tu czekali na nich dowódcy niemieccy i ormiańscy i 300 legionistów zwerbowanych wcześniej. W sumie legion tworzyło 800 Ormian.

Gdy werbowano ochotników, dostawali umundurowanie niemieckie. W Puławach zaopatrzono ich w mundury jednolite, ale zdobyte na żołnierzach francuskich i belgijskich. Nastąpił podział na kompanie, drużyny itp. oraz szkolenie najpierw ze znajomości regulaminów i niemieckich rozkazów, później strzeleckie. Wkrótce dotarło tu jeszcze 300 Ormian z obozu jenieckiego w Lublinie.

Mimo, że traktowani byli jako sprzymierzeńcy, Niemcy im nie ufali. Żandarmeria niemiecka ostro reagowała na próby agi-tatorów bolszewickich, którzy przedostali się do legionów i przeprowadzała bezwzględne czystki. Kiedy już uznano, że legion jest przygotowany, zorganizowano spotkanie z przedstawicielami emigracji i bohaterami narodowymi.

Na początku października 1942 roku do Puław przybył Drastamat Kanajan, jeden z założycieli legionu, który miał nawet uznanie w Wehrmachcie, w towarzystwie trzech niemieckich generałów. Razem mieli wystąpić przed legionistami.

Przysięga

Rankiem, 8 października 1942 roku na placu stanął cały batalion. Z jednej strony powiewała flaga niemieckich sił zbrojnych, z drugiej trójkolorowa Republiki Ormiańskiej z lat 1918-1920.

- Żołnierze otrzymali rozkaz "baczność" i złożyli przysięgę w języku niemieckim i ormiańskim - mówi Robert Och.

- Brzmiała ona tak: "Przysięgam Bogu i Adolfowi Hitlerowi być oddanym Państwu Niemieckiemu i Ziemi Ormiańskiej i do ostatniej kropli krwi walczyć o sprawę narodowego socjalizmu przeciw bolszewikom i imperialistom". Później przemawiał Kanajan i tłumaczył potrzebę walki u boku Niemców, aby odrodziła się nowa Armenia, której wrogiem jest ZSRR. Kanajan spytał, czy ktoś chce wejść do Erewania na czele wojsk zwycięskich - wszyscy chcieli.

Rankiem 13 października oddziały batalionu załadowano do pociągu i wysłano na front kaukaski. Po 24-godzinnej podróży już przeszli chrzest bojowy w walce z Rosjanami. Walki były zaciekłe, ale oni odznaczali się wyjątkową odwagą i brawurą, co jednak powodowało duże straty. W kwietniu 1943 roku resztki legionu wróciły na odpoczynek i uzupełnienie do Puław. Przybyło też 300 Ormian z obozu w Radomiu. Wszyscy dostali nowe umundurowanie Armii Niemieckiej, ale ze specjalnymi, rozpoznawczymi naszywkami. Dostali też nowe uzbrojenie.

- W połowie sierpnia legion jedzie na Ukrainę i tu walczy do momentu, kiedy Niemcy zaczynają się wycofywać - wyjaśnia Och. - Zapada decyzja, aby formację przerzucić na Zachód. Trafiają na front do Belgii i Holandii i mają bronić Wału Atlantyckiego, a to wcale się im nie podoba. Mieli walczyć o wolną Armenię. Później przerzucono ich w okolice Paryża, gdzie walczą z aliantami, wreszcie trafiają do niewoli Amerykanów. Ci od razu przekazują ich rosyjskiemu NKWD, a wiadomo czym to się skończyło. Wszyscy zostali wyłapani, aresztowani, w najlepszym razie zesłani do obozów zaostrzonym rygorze, z których niewielu wróciło.

Dekarz

- W niewielkim domku przy Skowieszyńskiej, ukrytym w gąszczu bzu i jaśminu mieszkał Stanisław Mazurkiewicz - zaczyna swoją opowieść Mikołaj Spóz, regionalista. - Pracował w wielu miejscach - wspomina Spóz. - W Policji w Puławach, w Opolu Lubelskim, później w zakładach E. Plage'a i T. Laśkiewicza w Lublinie. Był znakomitym fachowcem blacharzem. Osobiście go znałem. Przemiły gawędziarz, a miał o czym opowiadać. Jego życiorys był tak barwny, a tak mało znany - dodaje Spóz.
Jakiś czas miał własny warsztat w Puławach, aż przyszła wojna i okupacja.

Kto mógł szukał takiego zatrudnienia, które by chroniło przed wywózką na roboty w głąb Niemiec. Mazurkiewicz, wybitny specjalista od budowy kotłów okrętowych, został przez okupantów zatrudniony jako dekarz. Naprawiał dachy, a to dawało mu doskonałe papiery, a także możliwość zaglądania do różnych obiektów zajętych przez Niemców. Przydało mu się to w konspiracyjnej robocie.

W Puławach, na terenie jednostki wojskowej, Niemcy zorganizowali obóz dla Ormian, którzy najpierw służyli w sowieckim wojsku, później poddali się i zgodzili walczyć po stronie okupanta. Po jakimś czasie chodzili już swobodnie w mieście na patrole.

- Kiedyś moja mama mełła w młynku ziarno na mąkę - wspomina Spóz. - Stukanie do drzwi. To patrol usłyszał podejrzane odgłosy i zajrzał co tu się robi. Wtedy właśnie mój ojciec rozmawiał z nimi. Jeden z nich chwalił się, że bardzo dobrze mu się powodziło, bo nawet miał rower - śmieje się Spóz.

Znalezisko

Mazurkiewicz perfect rozmawiał po rosyjsku. Naprawiał dachy nad jednostką wojskową, gdzie stacjonowali Ormianie i szybko nawiązał kontakt z niektórymi. Już wtedy aktywnie działał w ruchu oporu, był zaufanym człowiekiem komendanta AK podobwodu "B" Puławy.

Wiosną 1942 roku jeden z Ormian w imieniu pewnej grupy swoich rodaków podjął współpracę z Mazurkiewiczem. Ormianie dostarczali mu broń i amunicję dla polskich partyzantów.

- Pewnego dnia Ormianie znikli. Ktoś im podobno pomógł w ucieczce z obozu. Mówi się, że Stanisław Koter z Puław. A może pomógł im Mazurkiewicz, a może po prostu Niemcy ich wywieźli? - zastanawia się Spóz.

Dwadzieścia lat po wojnie do Puław przyjeżdża I.E. Andriasian z Erywania, ów oficer, który nawiązał współpracę z Mazurkiewiczem. Przyjechał podziękować mu za pomoc, jakiej udzielił jemu i jego kolegom.
- Wiele lat później na dzikim wysypisku śmieci znalazłem pudełko z kliszami - opowiada. - Zabieram je do ciemni, okazuje się, że klisze już wywołane. Są na nich jakieś postacie.

Jakież było zdumienie pana Mikołaja, kiedy po zrobieniu odbitek zobaczył, że są to zdjęcia Ormian, którzy stacjonowali w Puławach.

- Pan Mizera, którego matka prowadziła Bristol, opowiadał mi, że przez miasto tych Ormian zawsze prowadził wysoki Niemiec odznaczony Krzyżem Żelaznym. To na pewno ten, który siedzi w środku całej grupy - zauważa Spóz. - Ludzie po wojnie pozbywali się takich rzeczy, żeby ich nikt nie posądził o współpracę. I tak pudełko z kliszami, z kawałkiem puławskiej historii znalazło się na śmietniku. A ja przejeżdżałem tamtędy w odpowiednim czasie i zdążyłem to uratować.

Mikołaj Spóz, Robert Och

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia