Historia broni atomowej rozpoczyna się na dobre w grudniu 1938 r. Wtedy niemieccy chemicy Otto Hahn i Fritz Strassmann, bazując na badaniach zapoczątkowanych przez Włocha Enrico Fermiego, dokonali odkrycia zjawiska rozszczepialności jądra atomowego. Niespełna rok później na biurko prezydenta Franklina Delano Roosevelta trafił list podpisany przez Alberta Einsteina, w którym ten genialny naukowiec ostrzega, że najnowsze osiągnięcia fizyki mogą w niedalekiej przyszłości pozwolić na stworzenie nowego typu broni o przerażającej sile rażenia. List został napisany pod wpływem dyskusji z innymi emigracyjnymi fizykami, m.in. z Leo Szilardem i Edwardem Tellerem. Byli oni zaniepokojeni biernością Stanów Zjednoczonych, w obliczu rosnącej groźby zbudowania przez Niemcy nowej broni. Problem stał się szczególnie realny po zdobyciu przez Niemcy Hitlera złóż uranu w Czechosłowacji.
Projekt Manhattan
Ten list skłonił Roosevelta do rozpoczęcia amerykańskiego programu na rzecz rozwoju broni nuklearnej. Całe przedsięwzięcie nazwano „Projektem Manhattan”, a jego szefem został generał Leslie R. Groves Jr. Wiedząc o zdolnościach organizacyjnych oraz bardzo szerokich zainteresowaniach Juliusza Roberta Oppenheimera, zaproponował mu objęcie stanowiska szefa naukowego projektu. Na miejsce, gdzie miano zbudować pierwszą bombę atomową, wybrano Los Alamos w Nowym Meksyku. Kiedy wszystko było już przygotowane, kontrwywiad zgłosił pewne zastrzeżenia do osoby Oppenheimera, miały one związek z przeszłością naukowca. Obawy amerykańskich służb dotyczyły jego bliskich kontaktów z ludźmi należącymi do partii komunistycznej oraz radykalnych wypowiedzi Oppenheimera w kwestiach politycznych. Ostatecznie 20 lipca 1943 r. gen. Groves podjął decyzję o zatrudnieniu Oppenheimera, bez względu na informacje, jakie na jego temat posiadał wywiad. Zgodnie z nakreślonym przez Juliusza Roberta Oppenheimera planem organizacyjnym, utworzono cztery wydziały naukowe: Fizyki Teoretycznej, Fizyki Eksperymentalnej, Chemii i Metalurgii oraz Materiałów Wybuchowych. Do pracy zatrudnił wielu wybitnych naukowców z różnych dziedzin. W „Projekcie Manhattan” wzięło udział łącznie ponad 100 tys. osób – naukowców, inżynierów, techników i laborantów, robotników, pracowników administracji oraz żołnierzy.
Naukowcy z Polski
Wśród tych, którzy pracowali nad bombą atomową, znalazło się kilku naukowców związanych z Polską, takich jak choćby: Józef Rotblat, polski fizyk żydowskiego pochodzenia, Stanisław Ulam, przedstawiciel lwowskiej szkoły matematycznej, który w latach 50. wraz z Edwardem Tellerem zbudował bombę termojądrową. Pokaźną grupę przy budowie pierwszej bomby atomowej stanowili potomkowie polskich emigrantów i była to grupa co najmniej kilkudziesięciu osób, które znalazły zatrudnienie w laboratoriach, zakładach produkcyjnych, administracji, jak również w wojskowej ochronie terenów i obiektów objętych „Projektem Manhattan”. Pośród nich na szczególną uwagę zasługują – fizyk prof. Emil J. Konopiński, fizyk dr Gerard Pawlicki oraz metalurg inż. Marion Edward Cieślicki, wszyscy oni urodzili się w rodzinach polskich emigrantów.
Los Alamos
W czasie wyścigu z Niemcami w konstruowaniu bomby atomowej, Oppenheimer zamienił dziewiczy płaskowyż Los Alamos w laboratorium, a różnorodną grupę uczonych w efektywnie pracujący w ścisłej tajemnicy i pod szczególnym nadzorem zespół. Na projekt nie żałowano pieniędzy, przeznaczono bowiem aż 2,5 mld dolarów, co w ówczesnych realiach było kwotą astronomiczną. Ta tytaniczna praca tysięcy ludzi różnych profesji i tony dolarów przyniosła efekt w postaci pierwszej na świecie broni masowej zagłady. 12 kwietnia 1945 r. zmarł Franklin Delano Roosevelt, ojciec operacji „Manhattan”. Kiedy jego następca Harry S. Truman wprowadzał się do Białego Domu, wojna w Europie była niemal wygrana. Niestety, nie można było tego samego powiedzieć o dalekowschodnim teatrze działań wojennych, gdzie krwawo zmagano się z potęgą cesarstwa Japonii. Nocą z 9 na 10 marca 1945 r. 334 samoloty B-29 zrzuciły tony napalmu i materiałów wybuchowych na Tokio. Burza ogniowa zabiła około 100 tys. ludzi i całkowicie wypaliła 41 kilometrów kwadratowych miasta. Naloty napalmowe trwały aż do lipca 1945 r. Spalono pięć największych miast japońskich i zabito tysiące cywilów. Była to wojna totalna, atak mający zniszczyć nie tylko cele wojskowe, ale i naród. 30 kwietnia 1945 r. Adolf Hitler popełnił samobójstwo, zaś osiem dni później Niemcy skapitulowały. Kiedy nowinę tę usłyszał amerykański fizyk jądrowy Emilio Serge, jego pierwszą reakcją były słowa: „Spóźniliśmy się”. Podobnie uważali niemal wszyscy w Los Alamos i kiedy okazało się, że bomba nie będzie użyta przeciwko nazistowskim Niemcom, narastały coraz większe wątpliwości z nią związane.
„Było tak, jakby Bóg osobiście zjawił się wśród nas”
Nowy prezydent szybko odbył szereg konsultacji ze specjalistami. Naukowcy zalecali utworzenie specjalnej komisji do spraw użycia energii atomowej i poinformowanie przedstawicieli Związku Sowieckiego o wynikach badań. Jednak takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Truman nie myślał o dzieleniu się z komunistyczną Rosją tak doniosłym odkryciem i zalecił demonstrację siły. 16 lipca 1945 r., o godz. 5.30, potężny wybuch wstrząsnął Alamogordo na pustyni w Nowym Meksyku. Dzieło zapoczątkowane przez Roosevelta skończyło się udaną próbą. Wynik detonacji przeszedł najśmielsze oczekiwania. Energia wybuchu odpowiadała około 20 kiloton trotylu. Zgromadzeni w schronach obserwatorzy pierwszego w dziejach ludzkości wybuchu bomby atomowej ujrzeli najpierw światłość, którą później określali jako przenikającą, a następnie rozległ się potężny huk. Oppenheimer z wrażenia zaczął cytować hinduskie święte księgi, które znał na pamięć, chemik Georg Kistiakowsky w momencie eksplozji dosłownie padł na ziemię. „Było tak, jakby Bóg osobiście zjawił się wśród nas” – wspominał po latach. Inni w zupełnej ciszy wpatrywali się w grzyb atomowy wznoszący się na wysokość 12 kilometrów. Byli i tacy, którzy już wtedy zdawali sobie sprawę z konsekwencji tego, co się stało.
Truman i Stalin
Nazajutrz w Poczdamie rozpoczęto trzecią konferencję Wielkiej Trójki. 24 lipca 1945 r. Truman powiedział Stalinowi, iż w posiadaniu Amerykanów znalazła się nowa niesamowita broń, a trzy dni później w godzinach rannych do Tokio dotarł tekst ultimatum poczdamskiego, jakie opracowała Wielka Trójka, żądając bezwarunkowej kapitulacji. Japonia, odrzucając ten pokojowy dyktat, sprawiła, że praktyczne wykorzystanie „dziecka” Oppenheimera było już tylko kwestią czasu. Choć już znacznie wcześniej lotnictwo amerykańskie przygotowywało cele do zrzucenia bomby atomowej. W tych naradach uczestniczył Oppenheimer i dobrze znał nazwy japońskich miast przeznaczone do unicestwienia.
Hiroszima, Nagasaki
W nocy 6 sierpnia 1945 r. z lotniska na Tinian wystartował samolot B-29 „Enola Gay”, nazwany tak na cześć matki pilota Paula Tibbets’a. Kilka godzin później bombowiec był już nad Hiroshimą. Gdy B-29 znajdował się 10 000 metrów nad miastem, bombardier mjr Thomas W. Ferebee otworzył luk bombowy. „Little Boy” wybuchł 43 sekundy po zrzuceniu z „Enoli Gay”, 580 metrów nad dziedzińcem szpitala Shima, 240 metrów na południowy wschód od mostu Aioi, w który celował bombardier. Zrzucenie bomby na Hiroszimę nie doprowadziło do bezwarunkowej kapitulacji Japonii, Amerykanie zdecydowali więc o kontynuowaniu „nalotów atomowych”. 9 sierpnia wykonali kolejny nalot. Tym razem dokonał tego, również należący do 509. Grupy Tibbetsa, B-29 o nazwie „Bockscar” - nazwa pochodziła od nazwiska jego dowódcy Fredericka Bocka. Celem było Nagasaki. Dzień po tym ataku rząd japoński zaproponował poddanie się z jednym jednak warunkiem, że Japonia pozostanie cesarstwem. Alianci na to przystali. Kiedy opadł kurz i pierwsze emocje, Oppenheimer coraz bardziej zaczął się dystansować od swego wielkiego sukcesu naukowego. Narzekał, że ładunek został użyty przeciwko wrogowi, który i tak był skazany na klęskę. Podczas spotkania, które odbyło się 25 października 1945 r. w Białym Domu z prezydentem Harrym Trumanem powiedział: „Panie prezydencie, mam krew na rękach”. Truman rozzłościł się i miał mu odpowiedzieć: „Ta krew jest na moich rękach, więc niech pan się tym nie martwi”. Jednak z upływem lat Truman upiększał tę historię. Według jednej z wersji miał odpowiedzieć: „Nic nie szkodzi, zejdzie pod kranem”. W innej wersji wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał ją Oppenheimerowi, mówiąc: „Proszę, zechce pan sobie wytrzeć ręce?”. Później słyszano, jak prezydent mamrotał do siebie: „Krew na rękach. Cholera, on nie ma nawet połowy tej krwi na rękach co ja. Jak można tak kręcić się w kółko i biadolić?”. Później Truman powiedział do Deana Achesona, sekretarza stanu: „Nigdy więcej nie chcę widzieć tego sukinsyna w moim biurze”.
Sympatie komunistyczne
W 1953 r. u szczytu amerykańskich nastrojów antykomunistycznych, Oppenheimer został oskarżony o sympatie komunistyczne i mimo że niczego nie zdołano mu udowodnić, cofnięto jego certyfikat bezpieczeństwa. Środowisko naukowe, z nielicznymi wyjątkami, było głęboko zszokowane decyzją AEC. W 1963 r. prezydent Lyndon B. Johnson podjął próbę naprawienia tych niesprawiedliwości, uhonorowując Oppenheimera prestiżową nagrodą Komisji Energii Atomowej im. Enrico Fermi. W latach 1947-1966 Oppenheimer był także dyrektorem Instytutu Badań Zaawansowanych w Princeton. Tam stymulował dyskusję i badania nad fizyką kwantową i relatywistyczną w Szkole Nauk Przyrodniczych. Przeszedł na emeryturę w 1966 r. i zmarł na raka gardła 18 lutego 1967 r.