Nos Stalina widziany na strychu

Krzysztof Potaczała
Ludzie nie pamiętają, kto postawił to cudo w Ustrzykach
Ludzie nie pamiętają, kto postawił to cudo w Ustrzykach Nowiny Rzeszowskie
Nie ma do dziś w Ustrzykach Dolnych zgodności, czy w 1956 roku pomnik Stalina trafił do rzeki, czy do dołu z wapnem.

Zostawili go Sowieci. W spadku. Był rok 1951. Na mocy układu między ZSRR a Polską Sowieci oddali nam część Bieszczadów, a zabrali bogate w złoża węgla kamiennego tereny nad Bugiem. Korekta granic skutkowała exodusem tysięcy ludzi. Od jesieni 1951 r. do powiatu ustrzyckiego w kolejowych wagonach zjeżdżały tabory niepewnych przyszłości przesiedleńców.

Ustrzyki Dolne wyglądały przygnębiająco: błotniste drogi, zaniedbane, zniszczone domy, główna ulica nosiła imię Stalina, tuż przy niej stał pomnik generalissimusa.

- Czy to na pewno Polska? - dopytywali niespokojnie Zabużanie.

Nie wiadomo, kiedy pomnik postawiono i kto był jego projektantem. Z pewnością postument odlano w radzieckiej fabryce, w drugiej połowie lat 40.

Nieżyjący już rodowity ustrzyczanin, Lesław Magrysiewicz, wspominał, że kiedy w 1951 r. wrócił do rodzinnego miasta, pierwszy rzucił mu się w oczy górujący w rynku pomnik Józefa Stalina.

"Często odbywały się pod nim różne uroczystości. Były kwiaty, płomienne przemówienia, wiersze, pieśni. Ludzie chętnie fotografowali się u stóp pomnika, ale wśród gapiów nie brakowało takich, którzy - gdyby nie strach przed aresztowaniem - zdarliby Stalina z cokołu gołymi rękami" - relacjonował Magrysiewicz.

Tak się w końcu stanie, ale kilka lat później. Za początek zdejmowania Stalina z betonowej podstawy należy uznać jesienny wieczór 1951 r. Wtedy to trzech kumpli popiło sobie w knajpie i wpadło na dziarski pomysł, żeby przebrać Słońce Narodów w robociarską kufajkę.

- Zmierzchało, kiedy podeszliśmy pod pomnik - wspomina Eugeniusz Postołowski. - Gdzieniegdzie jeszcze kręcili się ludzie, sto metrów dalej był posterunek MO, jakieś trzysta - Urząd Bezpieczeństwa. Głazowski był malarzem, przyniósł waciak i drabinę, Źróbek ją podstawił. Wspiąłem się po szczeblach, w mig ubrałem Stalina, a na wierzchu przypiąłem kartkę z napisem: "Masz kufajku, weź maszynu i spier… s…synu!".

Postołowski już nie pamięta lub nie chce powiedzieć, ale co niektórzy przekonują, że "garnitur" Stalina przepasał kolczastym drutem. W takim odzieniu wódz stał całą noc, Dopiero o świcie miastem wstrząsnęła eksplozja wściekłości (władz) i śmiechu (zwykłych obywateli).

Mająca wszędzie uszy i oczy bezpieka szybko się dowiedziała, kto był sprawcą hecy. Z trójki młodzieńców nie aresztowano tylko Głazowskiego.

Zanim niespełna dwudziestoletni Eugeniusz Postołowski stanął przed sądem, wylądował w ubeckiej katowni.

Miejscowy ubek Józef Pięta i jego kompani przez kilka dni ćwiczyli na Postołowskim siłę swoich pięści.
- Jako że Pięta był niski, podstawiał sobie taboret i dopiero wtedy lał aresztanta w twarz - twierdzą starsi mieszkańcy. - Tak samo było z Postołowskim, bo to kawał chłopa.

- Oprócz Pięty tłukł mnie szef ustrzyckiego UB, Szymański - opowiada Eugeniusz Postołowski. - Myślałem, że mi głowa z zawiasów wyskoczy. I te pytania: "Synku, widzisz słońce? No to się napatrz, bo długo nie zobaczysz…". I łup mnie w zęby.

O przesłuchaniu Eugeniusza krążyły legendy.

- Podobno kiedy mu na chwilę zdjęli kajdanki, zerwał ze ściany portret Stalina i trzasnął nim przez łeb porucznika Piętę - mówi Edward Pomagiel.

Postołowski nie potwierdza, nie zaprzecza. Tylko się dziwnie uśmiecha. I przechodzi do relacji z rozprawy.

- Sędzia był równie wredny jak ubecy. Darł mordę, że jestem wyrzutkiem i że dostanę za swoje w kryminale, a potem wlepił mi dwuletni wyrok. Źróbkowi dał chyba rok za współudział. I ciągle dopytywał się, gdzie jest drabina, czyli jeden z dowodów rzeczowych. Bo ktoś ją chyba buchnął, może na pamiątkę…

W grudniu 1951 r. Postołowski siedział już w więzieniu w Potulicach koło Nakła nad Notecią. Siedzieli tam również hitlerowcy.

- Jednemu przyłożyłem na spacerniaku, bo obrażał Polskę - opowiada. - Sam komendant więzienia mnie za to pochwalił, choć na złagodzenie rygoru się nie doczekałem. Przekiblowałem osiemnaście miesięcy bez jednego listu, paczki, bez odwiedzin. I pewnie tak by było do końca kary, gdyby nie amnestia.

Nie minęło od sprawy Postołowskiego parę miesięcy, a przechodnie zobaczyli Stalina z wiadrem na głowie.

Innym razem ktoś powiesił Stalinowi pęto kiełbasy na szyi. A młoda kobieta nie mogąca się pogodzić z przesiedleniem w Bieszczady, podbiegła przed oblicze Jozefa i w obecności ludzi wykrzyczała: "Ty ch… Stalinie, po jaką cholerę nas tutaj przywlokłeś!". Kroniki nie odnotowują, jakie konsekwencje poniosła, ale można być pewnym, że dotkliwe.

Inaczej reagowali dorośli, inaczej dzieci.

- Proszę nie pisać mojego nazwiska, bo się będą znajomi nabijać, ale kiedy jako podrostek przechodziłem przed tym pomnikiem, to zdejmowałem czapkę i nisko się kłaniałem… Nie za bardzo wiedziałem, kto to taki, jednak czułem, że ktoś znaczny, komu należy się szacunek. Zresztą podobnie się zachowywały inne dzieciaki.

Z czasem ludzie więcej rozumieli i nabierali odwagi. Jeszcze przed śmiercią Stalina w marcu 1953 r. coraz głośniej mówiono, że czas zlikwidować sławiący go pomnik. Wzmogły się akty sabotażu.

Pewnej nocy ktoś położył u stóp szalonego Gruzina przygniecioną kamieniem kartkę z napisem: "Idź, skąd przyszedłeś".

Później ktoś zniszczył fragment parkanu okalającego pomnik. Kiedy indziej znowu ujrzano Stalina z miotłą u boku.

Gomułkowska odwilż 1956 r., krytyka stalinizmu, zapowiedź reform dotarły też do Ustrzyk. W mieście były dwa wiece. Podczas burzliwych przemówień reformatorów rzucono wezwanie: "Zburzyć pomnik!".

Emocje na tyle się podgrzały, że tłum przemaszerował pod postument, chociaż nikt wtedy jeszcze się nie odważył na rozkuwanie betonu. Ale pora wykonania wyroku na Stalinie się zbliżała.

Jedna z głównych ról w tym dziele przypadła zmarłemu kilka lat temu Henrykowi Jęśce, zatrudnionemu wówczas w zakładzie oczyszczania miasta.

Jęśko tak wspominał owe chwile: "Przyszedłem rankiem do pracy, a szef mi daje polecenie: panie Heniu, trzeba rozebrać Stalina. Zdębiałem, myślałem że to podpucha. Widząc, że dalej stoję jak słup soli, powtórzył już bardziej stanowczo: idź pan i rozwal Stalina".

W Ustrzykach Dolnych i okolicy pracowali wtedy ludzie z Krakowskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Byli oburzeni, że w polskim miasteczku wciąż stoi pomnik Józefa Stalina - w trzy lata po jego śmierci i ujawnieniu przez Nikitę Chruszczowa, kim w istocie był Stalin i za jakie zbrodnie odpowiada.

Decyzja o demontażu ustrzyckiego pomnika zapadła na posiedzeniu miejscowego komitetu PZPR. Gdy Jęśko zakładał łańcuch na szyję wodza (niektórzy twierdzą, że to nie Jęśko, ale Ustyński, który powoził końmi Miejskiej Rady), jeszcze o tym nie wiedział.

I dlatego naszły go wątpliwości. "Wokół stali ubowcy, nie mogłem uwierzyć, że wszystko ma być legalnie. Pobiegłem do kierownika i mówię, że coś mi nie gra, a on na to: człowieku, wiąż łańcuch i ciągnij, bo jeszcze się rozmyślą. Oj, namęczyłem się przy tym rozwalaniu, bez pomocy kowala Gniewka nie dałbym rady".

- Obwiązano Stalina łańcuchem. Ale gdy konie pociągnęły, głowa i część tułowia tylko się mocno zgięły - wspomina Bogdan Błażejczak. -Okazało się, że w środku pomnika są grube pręty. Przywołano Gniewka, żeby je przeciął piłką.

- Miałem wielką satysfakcję, gdy zobaczyłem zgięty łeb Stalina - śmieje się Postołowski. - Bo to jakby odpłacano mu za moją krzywdę, te miesiące w kryminale, kłopoty z pracą i ciągłe wezwania na UB.

Tumult przy pomniku był straszny. Ludzie przekrzykiwali się i dopingowali tych z zakładu oczyszczania miasta, by roztłuc postument na jak najmniejsze części. Ale i nogi Stalina były zbrojone, musiano więc je skuwać i przecinać.

Ciężko szło z cokołem. Tkwiące w ziemi spore kawały szyn zalano podczas budowy betonem. Lata później część betonowej podstawy nadal była widoczna na miejskim skwerze, z czasem zarosła ją trawa, a później rynek pokryła kostka.

Najbardziej spodobał się pomysł, by powlec Stalina końmi do rzeki Strwiąż. W tym celu "wynajęto" konie Ustyńskiego. Dziś nie ma zgodności co do tego, czy Stalina wrzucono do rzeki (miałoby to symboliczny wymiar, gdyż Strwiąż należy do zlewni Morza Czarnego), czy też, jak upierał się Jęśko, do dołu z wapnem. Mniej więcej tam, gdzie stoją teraz stragany na zielonym rynku.

- Mnie się wydaje, że fragmenty pomnika wrzucono do dołu tuż przy rzece, za ówczesną rzeźnią - mówi Edward Pomagiel.

- Ej, dałbym sobie rękę uciąć, że wprost do rzeki - twierdzi Bogdan Błażejczak. - Podobno w nocy przyszedł tam taki jeden komunista, strasznie zakochany w Stalinie. Wziął sobie na pamiątkę całą głowę. Trzymał ją w domu aż do śmierci.

Świadkami demontażu pomnika byli m.in. robotnicy z KPRD. Lesław Magrysiewicz wspominał, że jeden z nich odłupał z ręki Stalina fajkę. A znowu ktoś inny wziął ułamane ucho.

Pewnym jest, że przez długie lata na strychu jednego z ustrzyckich domów przechowywany był nos Stalina. Aż do dnia, kiedy zaginął podczas remontu.

Jeszcze dwadzieścia lat temu tutejsze dzieciaki powtarzały sobie krążący po mieście dowcip: "Jaka jest najsłynniejsza rzeka w Polsce? Strwiąż, bo utopiono w niej Stalina".

Krzysztof Potaczała, Nowiny

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia