Tak surowe prawo karne obowiązywało w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Z przymrużeniem oka postanowiliśmy przyjrzeć się zapiskom z kronik milicyjnych zarchiwizowanych w leszczyńskiej komendzie policji.
W PRL-u kradło się na potęgę. Dlaczego? Bo nic w sklepach nie było, a wszystko w państwowych zakładach było "wspólne", czyli w mentalności wielu Polaków - niczyje. Żyletki, słonina, spirytus i drób... często znikały w tajemniczych okolicznościach.
Bielizna, kury i słonina
Złodziejska parka - mężczyzna i kobieta - nie pogardziła w lutym 1957 roku nawet bielizną damską o wartości 472 złotych, którą zwinęła z leszczyńskiego szpitala. Mężczyznę skazano na 8 miesięcy więzienia, a kobiecie sąd nakazał zapłacić 250 złotych grzywny, co ostatecznie zamieniono na 25 dni aresztu.
Jeden z najwyższych chyba wyroków za kradzież usłyszał mężczyzna, który w kwietniu 1957 roku ukradł wraz z kompanem 18 kur, dwie koszule i kalesony. Łączna wartość strat wyniosła 1.150 zł, a skazani usłyszeli wyroki: pierwszy 7 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności, a drugi dostał 2 lata odsiadki.
Miesiąc wcześniej inny amator mienia społecznego, za kradzież 3 kilogramów słoniny podczas przewozu żywca z leszczyńskiej ubojni został skazany na 4 miesiące aresztu.
Spekulanci wszelkiej maści
Dziś mówi się, gdy ktoś wie, gdzie taniej kupić i jak drożej sprzedać, że ma głowę do interesów, w czasach gomułkowskich określano taką działalność spekulanctwem. A spekulantów dosięgała ręka sprawiedliwości, oj, dosięgała...
Wobec osoby, która od zakończenia wojny do maja 1957 roku prowadziła nielegalny handel złotem i zegarkami zagranicznymi zasądzono przepadek mienia, 5 tys. grzywny i 3 miesiące aresztu. Natomiast kiedy we wrześniu 1957 roku pewna dama ukradła serwetki nylonowe celem dalszej sprzedaży z zyskiem, została skazana na miesiąc aresztu.
Żyletki z importu
Pan, którego skusiło w sklepie drogeryjnym w Lesznie 500 sztuk importowanych żyletek o wartości tysiąca złotych został skazany na osiem miesięcy więzienia i 300 zł grzywny. Ów złodziej wykorzystał nieuwagę komisji remanentowej.
Wracając do tamtych czasów trzeba sobie jednak uzmysłowić, że były niezwykle trudne i niektóre z tych osób mogły zostać skazane nawet bez dowodów. Czasami po prostu szukano kozła ofiarnego.
Na miesiąc aresztu skazano w lipcu 1957 osobę, która przez kilka dni z fabryki cukierków Rywal w Lesznie wynosiła w kieszeniach po kilka cukierków dziennie i gromadziła je w domu.
Gdy spirytus kusi
Kradło się też w zakładach spirytusowych w Lesznie. W 1957 roku mężczyzna, który przez kilka lat podbierał systematycznie butelczyny z procentami, trafił za więzienne mury na rok.
Dzieciaki w PRL-u też święte nie były. W lutym 1957 roku ośmiu sprawców w wieku od 10 do 15 lat ukradło z gospodarstwa 4 kury i 1 królika. Najstarszy trafił do zakładu poprawczego, a jego młodsi koledzy do ośrodków wychowawczych. Z kolei w czerwcu 1969 roku w Długich Starych dwóch chłopców: 11 i 14-latek ukradło z przedszkola lalki o wartości 700 zł. Skazano ich na dozór rodzicielski i kuratorski…
Czas na złagodzenie
Jak można wyczytać w publikacji "Prawo karne a ochrona własności" autorstwa Anny Malickiej i Michała Sikory do czerwca 1959 r. obowiązywały w Polsce surowe sankcje za drobne nawet kradzieże, głównie były to kary pozbawienia wolności i dopiero ustawa o odpowiedzialności karnej za przestępstwa przeciwko własności społecznej, która weszła w życie w połowie 1959 roku zniosła podział na drobne kradzieże mienia społecznego i inne zagarnięcia oraz rozwarstwiła odpowiedzialność karną w zależności od wartości mienia.