Styczeń 1945 na Górnym Śląsku. Deportacje, demontaż i represje

Marcin Śliwa
Przemarsz Armii Czerwonej w Katowicach, maj, 1945 rok.
Przemarsz Armii Czerwonej w Katowicach, maj, 1945 rok. Fot. Archiwum Państwowe w Katowicach
W tym tygodniu mija 77. rocznica wkroczenia Armii Czerwonej na Śląsk i „wyzwolenia” spod okupacji nazistowskiej. To trudna karta historii, która ciągle ma wiele nieodkrytych miejsc i budzi spore emocje. W rozmowie z dr. Sebastianem Rosenbaumem, pracownikiem katowickiego IPN-u, badaczem dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej historii Górnego Śląska, raz jeszcze przyglądamy się temu, czego doświadczył region w styczniu 1945 roku.

- Panie doktorze, próbując analizować wydarzenia ze stycznia 1945 roku, musimy przypomnieć jaki był kontekst wejścia wojsk sowieckich na Górny Śląsk. Jak wyglądała wtedy sytuacja w naszym regionie?
dr Sebastian Rosenbaum - Kiedy mówimy o Górnym Śląsku, musimy pamiętać, że od 1922 roku mamy dwa Górne Śląski. Wschodnia część należała do II Rzeczpospolitej, a zachodnia do Rzeczy Niemieckiej. Okupacja dotyczyła tylko polskiej części Górnego Śląska i była tu prowadzona w specyficzny sposób. Śląskich autochtonów traktowano jako grupę nadającą się do zniemczenia, a samą okupację jako przewrotny powrót do „korzeni”. Słowiański komponent był dla Niemców tylko naleciałością kulturową, którą po zaledwie 17 latach przynależności regionu do Polski da się wytrzebić. Nie zmienia to faktu, że dyktatura hitlerowska na Górnym Śląsku miała brutalny wymiar, zwłaszcza wobec osób, które stały na drodze do zniemczenia ludności, czyli przedwojennych elit i osób z organizacji powstańczych. Od pierwszych dni okupacji stały się one ofiarami szeroko zakrojonych akcji represyjnych, które miały je wyeliminować, jako czynnik oddziałujący na społeczeństwo. Z drugiej strony Niemcy traktowali Górny Śląsk jako obszar bardzo ważny z gospodarczego punktu widzenia, dlatego ta represyjność była jednak nieco słabsza niż w innych częściach Polski. Wykonywano tu pewne gesty mające przyciągnąć lokalną społeczność do reżimu. Inaczej było w Bytomiu, Gliwicach czy Opolu, czyli w tej części regionu, która po 1922 r. pozostała w Niemczech. Tam przecież nie było okupacji, system nazistowski był budowany od 1933 roku i zdołał wyprzeć inne formy polityczne i częściowo zbudować totalitarne państwo. Było więc pęknięcie w historii regionu górnośląskiego, również istotne w kontekście 1945 roku i wkroczenia Armii Czerwonej, kiedy granica z 1922 roku determinowała wiele wydarzeń.

W czasie okupacji na terenie Górnego Śląska przebywało wielu sowieckich i alianckich jeńców wojennych. Ich dziesiątki tysięcy pracowały w roboczych oddziałach na kopalniach, w hutach i różnego typu zakładach na terenie GOP-u. Podobnie tysiącami zatrudniano robotników przymusowych – Polaków, obywateli Związku Sowieckiego. Ludność miejscową na ogromną skalę powoływano do Wehrmachtu, a tę „wyrwę” rąk do pracy zapełniano właśnie robotnikami przymusowymi. Okręg przemysłowy to obszar, gdzie obok „stałych” mieszkańców kłębiło się wręcz od jeńców, od Ostarbeiterów, ale także – od donosicieli, agentów służby bezpieczeństwa SS, funkcjonariuszy nazistowskich. Zaostrzały się represje – nie tylko za dezercję czy przynależność do organizacji podziemnych, ale też za różne inne, najdrobniejsze przewinienia. Gilotyna w więzieniu przy ul. Mikołowskiej ciągle pracowała, wykonano tam ponad 500 wyroków. Ostatnie kilkanaście miesięcy przed wkroczeniem Sowietów to stan państwa totalitarnego, kontrolującego obywateli i maksymalizującego swoją represyjność.

- Mając na uwadze gospodarcze znaczenie śląskiego przemysłu dla III Rzeczy i specyficzny charakter okupacji, można odnieść wrażenie, że tym osobom, które nie angażowały się w konspirację i nie afiszowały się z polskością, udało się jakoś wtopić i w miarę „spokojnie” jak na warunki wojenne funkcjonować. Ciężej było tym którzy nie zgadzali się na okupację.
- Jeśli za afiszowanie się z polskością uznać np. mówienie po polsku, w śląskim dialekcie, to była to wątła podstawa do represji. Nawet rekruci z Wehrmachtu przyjeżdżający na urlopy mówili po polsku, śpiewali polskie piosenki w knajpach. Za samą mowę ciężko było represjonować, bo wiele osób, szczególnie urodzonych po 1922 roku nie znało niemieckiego i dopiero w trakcie okupacji go poznawało. Wiele osób w międzywojniu się spolonizowało. Afiszowanie się z polskością można więc rozumieć jako deklaratywność i wyraźne podkreślanie przynależności do narodu polskiego. Ludzie z ostrożności tego na ogół nie robili. Represje za polskość dotykały w dużej mierze tych, którym można było udowodnić zaangażowanie w sferę konspiracyjną, prowadzenie działań podtrzymujących ducha narodowego, wydawanie pism, mówienie o tym, co się dzieje na świecie, wbrew propagandzie nazistowskiej.

W opowieściach o wojnie u wielu rodzin na Śląsku, często więcej bólu i strachu wybrzmiewa, gdy mówią o wejściu Sowietów. Czy rzeczywiście było tak, że najgorsze nadeszło dla nich dopiero w styczniu 1945 roku?
- Aby odpowiedzieć na to pytanie, znów musimy się cofnąć do granicy z 1922 r. To, o czym Pan mówi, można odnieść przede wszystkim do zachodniej części regionu. W 1939 roku wojsko tam przeszło, ale uderzało z tego terenu na polski Górny Śląsk. To nie było doświadczenie stricte wojenne. Inaczej było na polskim Górnym Śląsku. Na tym obszarze wojna przetoczyła się już w 1939 roku, ale było to doświadczenie krótkie. Nie były to zmasowane, długie walki na całym obszarze, wyglądało tak to jedynie w kilku miejscach. Przejście Niemców było dość szybkie, większe starcia były punktowe i nie towarzyszyły mu bardzo daleko idące zniszczenia. Kiedy w 1945 na polski Górny Śląsk weszli Sowieci, to choć też przeszli szybko, jednak impet ich uderzenia był intensywniejszy, walki były bardziej zażarte, choć też nie za długie. Pamiętajmy, że walki toczyły się do końca marca, jedynie GOP został zajęty szybko, bo do końca stycznia. Górny Śląsk został podbity w dwóch etapach, a często o tym zapominamy przez pewien „katowicocentryzm”. Sowiecka agresja wzrosła po przekroczeniu dawnej granicy z 1922 roku. W Katowicach owszem płonie duża część zabudowań na rynku i w innych częściach miasta, gdzie dochodziło do starć. Podobnie było w innych miastach polskiego Górnego Śląska, ale kiedy spojrzymy na Zabrze, Gliwice, czy Bytom widzimy, że tam zniszczenia były większe, sięgały 25-30%. Są dużo wyższe w porównaniu z tymi, których doznał polski Górny Śląsk we wrześniu 1939 roku. Tak samo było z liczbą ofiar. Przy wejściu Armii Czerwonej mamy do czynienia z masakrami ludności cywilnej na wielką skalę. Miało to również miejsce ze strony Niemców, ale w ramach zorganizowanych działań represyjnych wobec np. powstańców. Tu, w momencie wkroczenia Sowietów, widzimy mordowanie cywilów, w takich miejscach, jak na przykład Miechowice pod Bytomiem, gdzie kilkaset osób zostało zamordowanych w ramach pacyfikacji, a nie dlatego, że coś im zarzucono. Doszło do zbrodni na ludności cywilnej. Miasta GOP-u zniszczone w 30 procentach to jedno. Jak spojrzymy jednak na to, co się stało w Raciborzu lub w Nysie, ale też w Żorach czy Wodzisławiu Śląskim, gdzie wkroczono w marcu 1945 r., widzimy zniszczenia substancji mieszkaniowej między 70 a 85%, to zobaczymy, że te miasta były regularnie obracane w perzynę. Tego w 1939 roku też nie mieliśmy. Kiedy część osób mocniej akcentuje 1945 rok, ma to uzasadnienie, ale zależy, jaką przyjmiemy perspektywę: czy, powiedzmy, Katowic, czy na przykład Gliwic. Na pewno impet uderzenia w 1945 roku był silniejszy i walki trwały dłużej niż w 1939 roku. Większa była też skala zniszczeń i liczba ofiar. W tym sensie rzeczywiście możemy powiedzieć, że rok 1945 ma bardziej brutalną dynamikę.

Jak wyglądało samo wejście Sowietów do Katowic?
- W mieście i w ogóle w GOP-ie pozostała bardzo duża liczba ludności cywilnej, nie było tu totalnej ewakuacji. Chodziło o zachowanie ciągłości produkcyjnej, zakładano też, że GOP zostanie szybko odbity. Uciekły rodziny urzędnicze, funkcjonariuszy nazistowskich, policja, aparat urzędniczy. Robotnicy i „zwykli” ludzie w dużej mierze zostali. Opór, jaki stawiali tu Niemcy, nie był taki, jak we Wrocławiu, gdzie walczono o każdy dom. Nie było planów fortyfikowania zakładów. Raczej jest wycofanie wojsk. Starcia, do których doszło, były ostre, ale krótkotrwałe, Sowieci mieli ogromną przewagę nad kombinowanymi ad hoc, dość niezbornymi, mocno przetrzebionymi oddziałami niemieckimi. Walki nie były też bardzo rozległe. Spalone domy w Katowicach i innych miastach nie są wynikiem ostrzału artyleryjskiego – zostały podpalone później. Miasto zajęto 27 stycznia, a Rynek i jego okolice płonęły 29. Tak też spłonęła Nysa i część Raciborza. Podpalenia to na ogół ekscesy Armii Czerwonej, w mniejszym stopniu wynik walk. Katowice, wraz z całym GOP-em, bardzo szybko znalazły się w rękach Sowieckich, w ciągu kilku dni. Dramatyczniej niż tu wyglądała sytuacja w Gliwicach, Zabrzu czy w Bytomiu. Gliwice to było z punktu widzenia Sowietów pierwsze miasto niemieckie, a Katowice były jeszcze przedwojenną Polską. A terytorium Polski nie można było poddać drastycznemu niszczeniu, więc Katowice nie doznały takich strat. Były podpalenia, ale nie było tak, jak w Gliwicach, gdzie cała starówka poszła z dymem, mocniej ucierpiała też ludność cywilna.

Jakie dalsze konsekwencje miało przyniesione przez Sowietów „wyzwolenie"?
- Wejście do Katowic było traktowane przez społeczność polską jednoznacznie jako wyzwolenie spod okupacji niemieckiej. Był entuzjazm, że pozbyliśmy się Niemców i można zacząć odbudowywać Polskę. Ta beczka miodu miała jednak bardzo dużą łyżkę dziegciu. Bo przecież Sowieci to był inny, kolejny okupant i część starych, przedwojennych elit właśnie tak to potraktowała. Dla nich Sowieci byli też złem, podobnie jak naziści. Z jednej strony pojawiło się więc poczucie wyzwolenia od Niemców. Nastawienie było takie: spróbujmy otwierać szkoły, urzędy, budować struktury administracyjne, przywracać polski charakter miasta, regionu i zobaczymy, co będą robić Sowieci. A sfera codzienna? Byli żołnierze sowieccy, którzy stacjonowali w mieście, przechodzili falami wraz z biegiem frontu. Tu doznania były różne. Część Sowietów życzliwie podchodziła do tworzących się władz polskich i kooperowała z nimi. Trzeba jednak też pamiętać, że nie brakowało w Katowicach negatywnych wydarzeń związanych z przejściem frontu, czyli gwałtów, plądrowań, morderstw, podpaleń, zniszczeń. W tym miejscu pojawia się znów ta nieszczęsna granica z 1922 roku. Żołnierz, który gwałci w Katowicach, może zostać ukarany przez swoją formację, włącznie z karą śmierci przez rozstrzelanie. Z oczywistego względu część z nich nakłada więc na siebie pewne cugle. W Zabrzu, Bytomiu już tego kagańca nie ma. Jeżeli mamy do czynienia z sytuacją, że 80% kobiet w powiecie bytomskim, jesienią 1945 choruje na choroby weneryczne, to możemy sobie tylko wyobrażać jaka była skala gwałtów. To coś, co było niewyobrażalne na polskim Górnym Śląsku. Tam gwałty się zdarzały, ale były incydentem. Parę kilometrów dalej po przekroczeniu granicy było to patologiczną normą. Musimy o tym pamiętać, gdy myślimy o styczniu 1945 roku, że jest to ciągłe pęknięcie, na które wskazywałem na początku.

To samo tyczy się zabójstw. W Przyszowicach Armia Czerwona zabiła 100 osób, dokonała masakry na ludności cywilnej. Prawdopodobnie doszło do pomyłki - Sowieci myśleli, że byli już na terytorium Niemiec. Na polskim Górnym Śląsku nie było takiej skali zabójstw, to były raczej wyjątki. Natomiast zabójstwa na dużą skalę przypadkowych cywilów były normą na przedwojennym niemieckim Górnym Śląsku. Nie ma miejscowości bez masowych gwałtów i zamordowania kilkudziesięciu albo więcej przypadkowych osób, przez często pijanych żołnierzy. W Gliwicach wyciągano mężczyzn z piwnic i zabijano ich na ulicach. Po co? Za co? Bo mieli w mieszkaniu czarny, górniczy lub kolejowy, mundur? To była ślepa zemsta i odreagowanie za zbrodnie Niemców w ZSRR. Widać tu ewidentnie element rewanżu. Polska część Górnego Śląska tego nie doświadczyła.

W Zabrzu, Gliwicach, Bytomiu było też zupełnie inaczej również na poziomie administracyjnym. Dopiero od marca 1945 r. napływali tam przedstawiciele władz polskich i zaczynali pomału ten teren obejmować, handrycząc się z Sowietami o to, co mogą zająć, a czego nie. Wojna jeszcze się toczyła, nic nie było przesądzone, i Sowieci często podchodzili negatywnie do Polaków, kazali im się wynosić, bo to ich teren, który okupują. To zmieniło się dopiero po Poczdamie.

Casus katowicki jest mniej tragiczny. Doszło do dramatycznych wydarzeń, ale na mniejszą skalę niż na zachodzie regionu. Ostatecznie jednak, zajęcie miasta wiązało się z początkiem nowych represji. Sowieci w styczniu od razu oczyszczali tyły. Wyłapywali element, który mógł być potencjalnym zagrożeniem dla Armii Czerwonej, element ponazistowski, ale też konspirację AK i NSZ, bo traktowali ich na równi jako swojego wroga. Tuż po zajęciu miasta zaczęło się wydarzenie, które miało ogromną skalę. Internowania i deportacje do ZSRR spotkały ponad 46 500 ludzi, to jest bardzo dużo. Niemalże zaraz po zajęciu miasta rozpoczęły się przygotowania to wyłapania i wywiezienia ludzi na roboty przymusowe. Oczywiście nie robią tego wojska frontowe, tylko idące za nimi NKWD, to bardziej precyzyjna operacja. Za tym idą kolejne sekwencje dramatycznych wydarzeń, które składają się na geografię roku 1945, jako momentu wielkiego restartu. To przecież nie było tak, że skończyła się okupacja niemiecka i wróciła dawna Polska, jaka była przed wojną. Ta już się skończyła.

Sowieci zaczęli też tworzyć, słabo do dziś rozpoznane przez historyków, sieci obozów, więzień, „piwnic” NKWD, gdzie byli przetrzymywani, „filtrowani” ludzie. Wciąż mało o tym wiemy, bo dostęp do archiwów posowieckich jest trudny. W maju 1945 powstał taki obóz Sowiecki (właściwie więzienie NKWD nr 2) w zakładzie psychiatrycznym w Toszku, gdzie umieszczono 5000 osób. Do listopada zmarło 3000 z nich. To nieprawdopodobna śmiertelność.

Zaczął się też demontaż przemysłu, zwłaszcza w zachodniej części Górnego Śląska. Czerwonoarmiści złupili do czysta kopalnie masę zakładów, elektrowni, hut, wywożąc sprzęt na wschód. To wszystko nie były chaotyczne działania, tylko realizacja wcześniej założonych planów. To sprawia, że nowe tereny, które Polska dostała jako rekompensatę za Kresy Wschodnie, były niepełnowartościowe – złupione, zniszczone i rozszabrowane. Okupację Sowietów można ująć w trzech hasłach: deportacje, demontaż i represje.

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia