W międzyrzeckim muzeum zatrzymuję się przed „dziwnym”, przede wszystkim za sprawą formatu, obrazem z 1672 r. Przedstawia Ewę Bronikowską z Kurska pod Międzyrzeczem. Wygląda jak szykująca się do zamążpójścia panna. Spadające na ramiona złote loki, kolia na śnieżnobiałej szyi, kolczyki w uszach i spięta kokardą szykowna suknia. Miała jednak zaledwie 10 lat, kiedy zmarła i została namalowana przez anonimowego artystę.
Teraz jej obraz uchodzi za ikonę polskiego portretu trumiennego. Zjeździł cały świat, był eksponowany w największych muzeach i galeriach Europy od Mediolanu po Londyn.
- Portrety trumienne były jednym z elementów sarmackich obrzędów pogrzebowych. Kolejnymi były tablice inskrypcyjne i herbowe. Ich największa kolekcja w Polsce znajduje się właśnie w naszym muzeum – mówi Andrzej Kirmiel, dyrektor muzeum Ziemi Międzyrzeckiej.
Patronem muzeum jest jego założyciel i pierwszy kustosz Alf Kowalski. Przyjechał do Międzyrzecza w 1945 r. Początkowo pracował w starostwie. Zabezpieczał przed szabrownikami dzieła sztuki z opuszczonych dworków oraz zrujnowanych przez czerwonoarmistów kościołów katolickich i protestanckich. Uratował setki cennych eksponatów. Dzięki niemu chlubą muzeum są obecnie 43 portrety, a także ponad 180 tablic herbowych i inskrypcyjnych, będących bardzo rzadką i ciekawą spuścizną po naszych przodkach.
Czemu służyły? W XVII i XVIII w. były nieodłącznym atrybutem ceremonii pogrzebowych w rodach szlacheckich. - Były malowane zazwyczaj na cynowej lub miedzianej blasze. Zmarły był przedstawiany jako osoba żyjąca, najczęściej w sile wieku. Ewie akurat dodano kilka lat - wyjaśnia A. Kirmiel.
Pasował jak ulał
Kształt portretu dostosowany był do boku trumny. Portret bowiem podczas uroczystości pogrzebowych mocowano do trumny od strony głowy zmarłego. W ten sposób zmarły w sposób symboliczny mógł „brać” udział w uroczystości. Po przeciwległej stronie mocowano epitafium, a po bokach stawiano tarcze herbowe. Po zakończeniu uroczystości portret często wieszano na ścianie kościoła, którego zmarły był dobrodziejem. Najstarszym znanym portretem trumiennym w Polsce jest wizerunek Stefana Batorego z końca XVI wieku.
W dniu pogrzebu ciało zmarłego ustawiano w kościele na zdobionym katafalku zwanym castrum doloris (łac. zamek boleści). Przy trumnie ustawiano portret, a obok znajdowały się tablice z herbem oraz inskrypcjami, sławiącymi jego cechy. Przygotowania do pochówku trwały niekiedy kilka tygodni, a nawet miesięcy. O śmierci „osoby nieboszczykowskiej” - jak nazywano wtedy zmarłych - informowano krewnych z całego kraju i czekając na ich przyjazd biesiadowano oraz wychwalano nieboszczyka. Jego czyny urastały w epitafiach do prac Herkulesa. „Jako młodzieniec wpierw wiedzą, później wojowaniem błyszczał, przeto zyskiwał zaszczyty i urzędy, również funkcje kapitana w czasie wojny sprawował” - czytamy na tablicy epitafijnej Zygmunta Bronikowskiego, ojca Ewy.
Żoną mężnego oficera był Anna z Dziembowskich. Pochowali kilkoro dzieci. W 1671 r. zmarła trzyletnia Barbara, a w feralnym 1672 r. Ewa i jej dwuletni brat Krystian. Ich obrazy i herb wiszą koło siebie w jeden z sal muzeum. Na portrecie Zygmunt Bronikowski wyróżnia się czupryną podgoloną na kozacką modłę, czyli z tzw. osełedcem na wygolonej czaszce...
Szlachta przejęła te fryzury od Zaporożców, a ci z kolei wzorowali się na Turkach, z którymi walczyli na Dzikich Polach. I tak turecka moda znad Bosforu trafiła na zachodnie kresy Rzeczpospolitej. Zygmunt Bronikowski, który zmarł 1 października 1698 r. Będąc 22-letnim młokosem, jawi się jako bohaterski mlodzian. Oto potykał się z Kozakami atamana Chmielnickiego, później bił „lutrów” w czasie szwedzkiej nawały i gromił na stepach tatarskie czambuły. Na tablicy inskrypcyjnej czytamy panegiryk na jego cześć; "...Był obrońcą swej świętej i niezmiennej wiary, światłem ojczyzny i ozdobą rodu, roztropnego charakteru i wielkiego męstwa. Jako młodzieniec, wpierw wiedzą, później wojowaniem błyszczał, przeto zyskiwał zaszczyty i urzędy, również funkcję kapitana w czasie wojny sprawował...’’.
Z kolei sarmackie zwyczaje przejmowali od nas niemieccy protestanci, którzy żyli wtedy na Ziemi Międzyrzeckiej. - Niemcy żenili się z polskimi szlachciankami, wchodzili w rodzinne koligacje z naszą arystokracją. Nasza kultura i obyczaje musiały być dla nich bardzo atrakcyjne. Przejmowali też nasze obyczaje, czego przykładem są właśnie portrety - zaznacza A. Kirmiel.
W sali starościńskiej muzeum zobaczymy portrety kolejnych przedstawicieli znanej i majętnej rodziny von Unrug. Najstarszy portret trumienny przedstawia Elżbietę Unrug, która zmarła w 1659 r. Na sąsiedniej ścianie wisi obraz jej syna Aleksandra, który jest protoplastą polskiej linii tego rodu. Jego potomkiem jest kontradmirał Józef Unrug, który we wrześniu 1939 r. bronił Helu przed Niemcami. Unrugowie pochodzili z Niemiec, ale linia z Piesek i Bukowca szybko się spolszczyła i wiernie służyła Rzeczpospolitej. W przypadku pogranicza Wielkopolski, Dolnego Śląska i Brandenburgii portret trumienny był jak widać pomostem łączącym sarmacki Wschód z kulturą zachodnioeuropejską. Pomostem operującym obrazem.
Z punktu widzenia artystycznego portret przedstawiał zwykle nieboszczyka w bardzo realistycznej formie. Artyści, zwykle anonimowi, takie bowiem panowały w ówczesnej Polsce realia klasowe, na ogół przedstawiali osobę zmarłą patrzącą na widza, nie upiększając zbytnio wizerunku twarzy, nie stosowano pochlebstwa, osoby brzydkie przedstawiono realistycznie. Różne były natomiast umiejętności artystów tworzących takie konterfekty.
Sztuka sarmacka
Międzyrzeckie portrety były wielokrotnie eksponowane w największych muzeach i galeriach na całym świecie; od Tokio przez Mediolan po Londyn i Nowy Jork.
A teraz przenosimy się w inne miejsce. Najstarszy Aleksander ubrany jest z niemiecka. Malarz sportretował go w żabocie i z cienkim wąsikiem. Jego syn Krzysztof wygląda już jak typowy Sarmata. Ubrany jest w kontusz, ma podgoloną głowę i sumiastego wąsa. - Portrety trumienne był łącznikiem miedzy religiami i narodami. Dlatego były eksponowane w Muzeum Narodowym na wystawie „Gdzie Wschód spotyka Zachód”, a przed dwoma laty mogli je zobaczyć także mieszkańcy Berlina - dodaje mój przewodnik.
Wiele międzyrzeckich portretów przedstawia ewangelików. - Po pogrzebie obrazy zawieszano w kościołach. W XVIII wieku w świątyniach katolickich ten zwyczaj zanikł, ale w ewangelickich zborach był kultywowany. Dlatego zachowało się ich więcej - wyjaśnia A. Kirmiel.
Potomkiem Bronikowskich jest Hubertus von Lucke und Kurzig, który urodził się w 1935 r. w Górze Śląskiej. Wtedy miasteczko nazywało się Guhrau. Od ponad 30 lat Niemiec usiłuje rozszyfrować dzieje swojej familii i odtworzyć jej drzewo genealogiczne. Sześć lat temu trafił do międzyrzeckiego muzeum i na jego ścianach zobaczył całą plejadę przodków. Na początku XVI w. jeden z jego praszczurów trafił z Neumark (Nowej Marchii) do niewielkiej wsi Kursko pod Międzyrzeczem, która po niemiecku nazywała się Kurzig. Stąd też ostatni człon w rodowym nazwisku. - Jesteśmy spokrewnieni z większością znanych wielkopolskich, brandenburskich i śląskich rodów magnackich. Także z Bronikowskimi, którzy po nas zostali właścicielami Kurska - opowiadał.
Dariusz Brożek