Pomysł na 25-minutowy film o ostatnich godzinach życia księdza Popiełuszki narodził się w czerwcu tego roku, a bezpośrednim pretekstem do tego była 30. ocznica tragicznych wydarzeń, która przypada 19 października. - Ten dramat rozegrał się właśnie tu, w naszym regionie - mówi Józef Herold, pomysłodawca i producent dokumentu.
- O Popiełuszce co prawda powstało wcześniej kilka filmów, ale żaden z nich nie opowiada o tych ostatnich godzinach jego życia, w żadnym nie ma też relacji osób, które tego dnia się z nim spotkały. A właśnie te relacje są treścią filmu. Twórcy obrazu spotkali się wczoraj z dziennikarzami na kilka godzin przed prapremierowym pokazem w kościele Polskich Braci Męczenników. - Myślę, że to zupełnie niezwykłe, że właśnie tam po trzydziestu latach usłyszymy słowa Popiełuszki, które wypowiadał tamtego dnia, 19 października 1984 roku, w czasie swojej ostatniej mszy świętej - podkreślał Herold.
Nikogo nie trzeba było namawiać
Na spotkaniu pojawił się także Robert Wichrowski, reżyser, z pochodzenia bydgoszczanin. - Nie musiałem go namawiać, żeby to właśnie on podjął się zrobienia tego filmu - zaznaczył Herold. - Jeszcze zanim do niego zadzwoniłem, wiedziałem, że od razu się zgodzi.
- Nie śmiałem portretować w nim księdza Jerzego, oddałem głos bydgoszczanom, którzy byli na tej ostatniej mszy - mówił Wichrowski. - W ich słowach zawarta jest myśl, z którą od tamtego dnia żyją. Tak naprawdę my niczego nie odkrywamy. To mały, skromny film, w którym wypowiadają się ludzie ważni dla tego regionu
- między innymi Jan Rulewski i Stefan Pastuszewski. Szczególnie wzruszająca jest historia opowiadana przez panią Marię Kucenty. 90-letnia kobieta, przeżyła między innymi Powstanie Warszawskie, a tego dnia, podczas ostatniej mszy księdza Jerzego, była bardzo blisko ołtarza. Gdy kręciliśmy jej wypowiedzi, jej wspomnienia nie kryła wzruszenia.
Jak podkreślają twórcy, film można właściwie podzielić na trzy części. Pierwszą - dokumentalną, drugą fabularyzowaną i trzecią, którą stanowią fragmenty nagranej modlitwy różańcowej księdza Popiełuszki. - Jak na dokument scenariusz był niesamowicie precyzyjny - mówi Wichrowski.
- Zrealizowaliśmy go w 95 procentach. Rzadko w tym rodzaju kina zdarza się, żeby tak sztywno trzymać się scenariusza. Chciałem osiągnąć film w rodzaju "slow cinema". Po każdej wypowiedzi zostawiam więc czas widzowi, który może to, co usłyszał i zobaczył, przemyśleć.
Ten pogrzeb dawał nadzieję
A wypowiadają się wspomniani wcześniej bohaterowie, ludzie, którzy w 84 byli na mszy w bydgoskim kościele. Zarówno ci, którzy byli fizycznie blisko księdza, jak Maria Kucenty, jak i tacy, którzy stali wtedy raczej na uboczu. - Jan Rulewski na przykład w dokumencie przyznaje się, że do kościoła chadza nieczęsto, dlatego tamtego wieczoru był schowany za filarem tuż przy wejściu - opowiada Herold.
- Antoni Tokarczuk za to mówi coś, co początkowo, gdy to usłyszałem, mną wstrząsnęło. Później jednak dotarło do mnie, że ma rację. Powiedział, że pogrzeb Popiełuszki potraktował optymistycznie. Że wtedy było widać, ilu nas jest i że coś się w tym kraju musi zmienić i się zmieni. I to się stało już pięć lat później. Śmierć Popiełuszki nie poszła na marne. Kto wie, może gdyby nie to, nie udałoby się wywalczyć wolności, nie moglibyśmy teraz tutaj siedzieć, nie moglibyśmy kręcić tego filmu.
Część fabularna opowiada o drodze Popiełuszki z bydgoskiego kościoła do Warszawy, o tym co wydarzyło się pod Górskiem. Ale Popiełuszki w niej nie ma. Jest za to jego kierowca, Waldemar Chrostowski, którego gra aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy Jakub Ulewicz i oficer SB - w tej roli Marian Jaskulski. - Całość zabrała nam niewiele, bo jedynie cztery dni zdjęciowe. Trochę więcej trwało komponowanie muzyki - mówi Wichrowski.
Ta została stworzona również przez bydgoszczanina - Marcina Gumielę, kompozytora i wykładowcę Akademii Muzycznej. - Jako bydgoszczanin czułem się w pewnym stopniu zobowiązany, żeby tę muzykę napisać - mówi. - Gdy dostałem scenariusz, to po głowie zaczęły mi chodzić pewne motywy muzyczne. Coś mi światło. To jednak nie było takie łatwe, bo film był jeszcze niegotowy. Tworzyłem więc muzykę do czegoś, czego nie widziałem. Chciałem się jednak jak najmocniej wczuć w samego Popiełuszkę. Dużo czytałem, szukałem wspomnień ludzi, którzy się z nim spotkali. Trafiłem między innymi na wywiad z Danutą Szaflarską, która wspominała, że przez 40 lat była osobą niewierzącą. Gdy się spotkała z Popiełuszką, powiedziała mu o tym, a on odparł jej "To nic". Mówiła później, że poczuła wtedy, że ksiądz Jerzy samą swoją postawą dawał świadectwo istnienia Boga.
- Z tego wszystkiego, czego się dowiedziałem, wyrósł obraz Popiełuszki, jako człowieka delikatnego i wrażliwego, ale jednocześnie bardzo silnego, odważnego. I taką muzykę chciałem stworzyć - liryczną, delikatną, ale jednocześnie mocną - kończy Gumiela.
Napisał więc muzykę dla orkiestry kameralnej, ale także dla symfonicznej. Stworzył nawet partię chóralną, która ostatecznie nie została wykorzystana w filmie. Operatorem kamery jest Jeremi Prokopowicz, który na koncie ma miedzy innymi zdjęcia do trzech produkcji Romana Polańskiego. Jest zapracowany, ale znalazł czas, żeby zrealizować "Ostatnią drogę"
Już wkrótce film będzie można zobaczyć w Telewizji Polskiej.
- TVP już go kupiła - mówi Herold. - Będzie emitowany na stacjach ogólnopolskich. 5 listopada zobaczą go także parlamentarzyści w Sejmie, a U listopada będzie można go również zobaczyć podczas Międzynarodowego Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej. Co dalej? Będzie żył własnym życiem.
Joanna Pluta
GAZETA POMORSKA