Pierwszego września 1939 roku, o godz. 8.30 poznańscy obserwatorzy wypatrujący wrogich samolotów, namierzyli mimo mgły nadlatujący samolot rozpoznawczy Henschel 126 niemieckiej Luftwaffe. Polska była już w stanie wojny z Niemcami, więc „wizyta” zwiadowcy nie wróżyła niczego dobrego. Nad miastem rozległ się jęk syren ogłaszający alarm przeciwlotniczy. Półtorej godziny później kolejny samolot rozpoznawczy witany był przez dwa działa przeciwlotnicze na lotnisku Ławica i bezskutecznie próbował przechwycić go startujący stąd polski myśliwiec pilotowany przez Mikołaja Gudelis-Kosteckiego. Po tym zapadła cisza i nikt w Poznaniu nie wiedział, że do swojej misji szykowały się już załogi 31 bombowców He-111 niemieckiego 26 Pułku Bombowego...
W przededniu wojny poznaniacy wierzyli, podobnie jak i całe społeczeństwo, że Polska jest silna, i że Hitler dwa razy zastanowi się, zanim odważy się podjąć przeciw Polsce jakieś kroki. Na poznańskich ulicach szczególnie często widywano pewnych siebie wojskowych, tu bowiem stacjonowało kilka jednostek wojskowych, odbywały się manifestacje i defilady. Poznaniacy jednoczyli się wobec antypolskich działań niemieckich organizacji w mieście (żyło tu w przededniu wojny 7 tys. Niemców, którzy niejednokrotnie podejmowali kroki szpiegowskie i dywersyjne - m.in. wywieszali flagi ze swastyką, paradowali w mundurach Hitlerjugend, czy gromadzili broń, radiostacje i amunicje - m.in. w wykrytym w sierpniu 1939 r. przez Polaków nielegalnym magazynie w Niemieckim Domu Ewangelickim znaleziono trzysta karabinów, kilka radiostacji, skrzynki z granatami, pistolety i lornetki, a podobny skład broni ujawniono w gmachu pruskiej kasy oszczędności Reifeisen).
Mieszkańcy ponadto z wielką ofiarnością zbierali pieniądze, kosztowności i cenne pamiątki, by przekazywać je na Fundusz Obrony Narodowej, Fundusz Obrony Morskiej, a także na Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej, z przeznaczeniem na zakup uzbrojenia i wyposażenia dla wojska. Paradoksalnie, mieli więc prawo wierzyć, że obce samoloty nie przedrą się na poznańskie niebo, bo zatrzyma ich silna obrona - tylko na wspomnianą Pożyczkę, od 28 marca 1939 roku wpłacili 9 mln złotych (a z Wielkopolski w ogóle wpłynęło na ten cel 24 mln złotych)...
Zaiste, przygotowania do obrony naszego nieba mogły budzić nadzieje obywateli nie będących fachowcami - nie znających efektów wojny domowej w Hiszpanii, ani możliwości projekcji siły niemieckiego lotnictwa. Wszakże 3. Baza Lotnicza na lotnisku Ławica prowadziła od 25 sierpnia mobilizację, a lotnictwo Armii Poznań miało do swojej dyspozycji sieć zamaskowanych i dobrze przygotowanych lotnisk polowych. Polskie samoloty myśliwskie jeszcze nie tak dawno, bo w połowie lat trzydziestych, należały do najlepszych na świecie pod względem osiągów, a piloci dzięki sukcesom sportowym oraz dalekodystansowym, rekordowym lotom, uznawani byli w oczach społeczeństwa za skrzydlatą elitę. I ci właśnie piloci, poznańscy myśliwcy, mieli osłaniać miejsca mobilizacji i zbierania się wojsk, węzły kolejowe i miasto Poznań - więc nic nam przecież nie mogło grozić. Ponadto w stronę chmur skierowane były lufy 14. baterii przeciwlotniczej, składającej się z czterech dział 40 mm, ustawionych na Garbarach, Górczynie, Jeżycach i na Starołęce, dwóch dział 87 baterii w rejonie lotniska Ławica, dwóch dział na samej Ławicy i również dwóch dział zakładowego plutonu obrony przeciwlotniczej Zakładów Hipolita Cegielskiego. Stanowiska tych przeciwlotniczych Boforsów dysponowały łącznością telefoniczną i mogły liczyć na sygnały ze stanowisk obserwacyjnych na Cytadeli i Przeźmierowie (choć sieć powiadamiania i przekazywania rozkazów, zbyt skomplikowana, nie zdała egzaminu...). Od sierpnia budowano intensywnie schrony przeciwlotnicze, kopano rowy, w których przechodnie mieli chronić się przed odłamkami (do 1 września wykopano łącznie 25 km rowów!), a istniejące już schrony sprawdzano i uzupełniano braki w ich wyposażeniu. Oficer ogniowy 14 Pułku Artylerii Lekkiej Jan Urbaniak, cytowany przez badacza tamtego dnia Zenona Szymankiewicza wspominał:
„...myślałem sobie - jak to jest, przygotowujemy się do walki w Poznaniu? Mieliśmy iść na Berlin. Tu nie powinno nam nic grozić... Żołnierzy trapionych podobnymi niepokojami zbywałem krótko: wojny i tak nie będzie, a my po prostu ćwiczymy, aby nie wyjść z wprawy. (…) Niemcy nie oszaleli - nie zaczną samobójczej wojny. Za nami cały świat, a my jesteśmy silni, zwarci, gotowi”...
Poznań ma być oddany bez walki
Jednak mieszkańcy nie musieli wiedzieć, że miasto nie było przewidziane w polskich planach obronnych na wypadek wojny jako punkt oporu, czy w ogóle jako miasto za - a nie przed - planowaną linią obronną. Złudzeń nie mieli też zawodowi wojskowi, szczególnie lotnicy i oficerowie broni przeciwlotniczej: dziesięć dział o niewielkiej donośności (maksymalnie 2800 metrów), rozsianych na dużej przestrzeni nie mogło skutecznie przeciwdziałać nalotom nawet niewielkich grup bombowców. A znakomite myśliwce PZL P-11c, jakie wchodziły w skład poznańskiego III/3 Dywizjonu Myśliwskiego, choć bardzo zwrotne, ustępowały pod względem szybkości i siły ognia niemieckim Bf-109, a co gorsza, były wolniejsze od bombowców z czarnymi krzyżami. Po prostu były już technicznie przestarzałe, a co najważniejsze - było ich stanowczo za mało - do tego rozproszono je w grupy na lotniskach polowych. Ławicy strzegły tylko trzy samoloty myśliwskie, czyli klucz alarmowy Gudelisa-Kosteckiego, stojące w otwartym hangarze, gotowe do startu z niego.
Innych maszyn dumnego dywizjonu spod znaku poznańskiego kruka nie było, bo od 24 sierpnia 22 samoloty myśliwskie 3 Pułku Lotniczego przebywały poza macierzystą bazą... Trzeba bowiem dodać, że w ostatnich dniach sierpnia dowódca dywizjonu i dowódcy obu wchodzących w jego skład eskadr osobiście oblatywali wszystkie lotniska polowe, na których miały stacjonować rozproszone na klucze samoloty polskie: koncepcja ich użycia zakładała start z zasadzek i sprawianie wrażenia dużych sił, atakujących wyprawy niemieckie w wielu miejscach. Na szczęście wszystkie lotniska były dobrze przygotowane i zaopatrzone: Dywizjon miał 10-dniowy zapas amunicji i 7- dniowy zapas materiałów pędnych. Jednak nie zadbano o ewakuację wyposażenia bazy na Ławicy i sprzętu szkolnego...
Heinkle uderzają na Ławicę
Tymczasem 1 września, po dwóch pierwszych lotach rozpoznawczych Niemcy wysłali w powietrze konkretną siłę. Akurat gdy w samo południe poznaniacy słuchali radiowego przemówienia prezydenta kraju, ogłaszającego, że Polska została zaatakowana, od strony południowej nadlatywała grupa trzydziestu jeden bombowców Heinkel H-111 z 26 Pułku Bombowego (II./KG26), osłanianych przez eskadrę myśliwskich Messerschmittów Bf-109 z II./ZG1.
Niemieckie samoloty pojawiły się zatem od strony, od której się ich nie spodziewano i nie zostały przez to dostrzeżone przez posterunek obserwacyjny. Piloci bombowców rozdzielili się na dwie grupy - dwadzieścia dwie maszyny skierowały się na widoczne z daleka lotnisko Ławica, a dziewięć kolejnych otwierało pokrywy bombowe nad samym miastem. Najeźdźcy lecieli ponadto na pułapie trzech tysięcy metrów, niedostępnym dla polskich armat przeciwlotniczych...
Pierwsze bomby rozerwały się na Ławicy i dopiero wtedy rozległy się syreny alarmu lotniczego (chociaż dowództwo bazy wcześniej dwukrotnie zostało ostrzeżone o możliwości nalotu - przez sztab 14 Dywizji Piechoty i przez Adama Szwedkowskiego, komendanta lotniska cywilnego, który alarmował o bombardowaniu Wielunia około godziny 6-tej rano). Inne bombowce zrzuciły swój ładunek nad Komornikami, Biedruskiem, Jeżycami i w rejonie dworca kolejowego, gdzie stały pociągi ewakuacyjne z ludnością cywilną. Na terenie 3 Bazy Lotniczej zaskoczeni żołnierze i mobilizowani cywile próbowali kryć się przed eksplozjami i odłamkami, jednak nie zawsze mieli tyle szczęścia - zginęło 21 osób, a kilkanaście odniosło rany. Zamieszanie powiększał fakt, że załogi bombowców po zrzuceniu ładunku nadlatywały także nad lotnisko prowadząc ogień z broni pokładowej, a dodatkowo kilkanaście minut po nalocie Ławicę ostrzelały Heinkle wracające z bombardowania miasta. Uszkodzenia były poważne - bomby trafiły w budynek dowództwa, hangary, garaże, wartownie, koszary.
„...na tle bezchmurnego nieba skrzą się srebrzyście migotliwe samoloty. Spokojnie suną kluczami od miasta ku zachodowi. Nasi? Chyba tak - lecą na Niemców. A może ćwiczenia? Przed moimi oczami leżała Ławica. Srebrne płatowce płynęły majestatycznie i oto nad zabudowaniami, nad hangarami strzelają płomienie. Chmury dymu okrywają budynki koszar, nieznane dotąd gromy porywają ciszę! Tak, nie ma złudzeń, to wojna, którą dane jest mi oglądać w makabrycznych scenach. Kurczowo trzymając żelazną balustradę galeryjki, niemy oglądałem rozgrywające się jak w filmie obrazy. Bombowce falami odlatywały i nadlatywały na powrót, ponawiały ataki”... - wspominał Jan Urbaniak.
Z napastnikami podjęły walkę załogi dwóch Boforsów stojących niedaleko lotniska (dwie armaty „lotniskowe” milczały), a także jedyne trzy będące w bazie polskie myśliwce ze 132 Eskadry Myśliwskiej, rozpaczliwie startujące wprost z hangarów (w jednym z nich, samolocie podchorążego Jana Pudelewicza silnik nie chciał zaskoczyć i pilot startował chwilę później za kolegami). Podporucznik Mikołaj Gudelis-Kostecki miał według jednej z wersji uszkodzić prowadzącego szyk Heinkla, który dymiąc wypadł z szyku i odleciał znad bombardowanej bazy - według innej, powszechniej znanej, Polacy nie dotarli już do bombowców, natomiast zaskoczyli kilka myśliwców Bf-109, z których pierwszego zestrzelił właśnie Gudelis-Kostecki), a kapral Wawrzyniec Jasiński zdjął z ogona PZL-a należącego do Pudelewicza atakującego go Messerschmitta (inna wersja tego wydarzenia mówi o tym, że kapral Jasiński zestrzelił Messerschmitta atakującego samolot ppor. Kosteckiego; maszyna tego ostatniego zainkasowała kilka trafień, a samolot Jasińskiego trzy, w tym jedno w drążek sterowy; dwa pozostałe pociski przeszły przez nogawki spodni pilota, nie raniąc go). Po walce polski klucz lądował na Ławicy, skąd niebawem odleciał na lotnisko w Dzierżnicy koło Nekli, a załoga Bazy, na rozkaz majora Witolda Rutkowskiego ewakuowała się na teren wyścigów konnych, a stamtąd na Sołacz.
Szerzej nieznanym faktem jest obecność na Ławicy nieuzbrojonego nowoczesnego samolotu pasażerskiego Lockheed Electra, którym z Warszawy tuż przed nalotem przyleciał Włodzimierz Klisz, przywożący wypłatę dla pracowników Polskich Linii Lotniczych. Jego maszyna ocalała i Klisz startował po bombardowaniu przynosząc do stolicy pierwszą relację z koszmaru wojny w Poznaniu.
Miasto bombardowane
Bombowce, które atakowały Poznań, też spotkały się z obroną przeciwlotniczą: Boforsy strzelające z terenu HCP uszkodziły jednego z Heinkli. Niemcy jednak nie przejęli się pojedynczymi działami broniącymi dużego miasta i już około 12.20 nowe maszyny, należące do dwóch dywizjonów bombowców pozbywały się bomb nad warciańskimi mostami, dworcem kolejowym, Jeżycami i Ławicą - ta ostatnia również stanie się celem trzeciego nalotu dwie godziny później. Wracające bombowce przelatywały później nad miejscowością Kalwy koło Buku, gdzie żołnierze kompanii Obrony Narodowej strzelali do nich z broni ręcznej: brali oni za cel maszynę, która wyglądała na uszkodzoną, leciała niżej, wolniej i jakby opadała.
Niemieccy dowódcy nie powiedzieli jednak ostatniego słowa i na godzinę osiemnastą zaplanowali kolejny akt masakry słabo bronionego miasta. Wtedy to nad Poznaniem pojawiła się bardzo duża grupa - blisko setki Heinkli, które zbombardowały ponownie dworzec i jeżyckie koszary, rejon Starego Zoo, a do tego Starołękę, Garbary, Pocztę Główną i koszary na Wildzie, dodatkowo strzelając nad lotniskiem Ławica. Bomby spadały na kolektor wody na Dębcu i domy w rejonach ulic Kanałowej, Chełmońskiego i Grunwaldzkiej. Niemieccy lotnicy odlecieli zostawiając płonące i zburzone budynki, strach i rozpacz ludzi - najgorszym efektem tego nalotu była śmierć osiemdziesięciu osób. W sumie wojna, która 1 września 1939 roku wkroczyła do Poznania, zabrała ponad dwustu mieszkańców i osób przebywających w Poznaniu. Jedne z ustaleń wymieniają 194 osoby, które poległy tego dnia i 44 dalsze, które zmarły później w wyniku ran. Wśród tych 238 osób było 46 oficerów i żołnierzy. W 1964 roku lista strat zawierała informację o 237 zabitych i zmarłych, a inna wersja, powstała na bazie obliczeń z 1988 roku, podaje, że pierwszego dnia wojny zginęły, i także później zmarły w wyniku odniesionych ran 253 osoby cywilne. Obecnie przyjmuje się listę liczącą 263 osoby.
Polegli
Na liście ofiar bombardowania znaleźli się m.in. harcerze, którzy pełnili służbę obserwacyjno-meldunkową i sanitarną. Do najbardziej dziś znanych ofiar nalotów 1 września należą Edward Pietrzykowski z 2 Poznańskiej Drużyny Harcerzy im. Kazimierza Wielkiego oraz Henryk Wysocki z 7. Poznańskiej Drużyny Harcerzy im. Stefana Czarnieckiego. Pierwszy z nich urodził się 3 października 1922 roku, był czeladnikiem ślusarskim w zakładach HCP, a w harcerstwie był drużynowym w stopniu ćwika. Dwukrotnie ranny w czasie bombardowania zakładów Cegielskiego i wyciągnięty spod gruzów hali odmówił udania się do szpitala i zgłosił się co centrali posterunków obserwacyjno - meldunkowych w Ratuszu. Gdy tam dowiedział się o zbiórce harcerzy w Szkole Handlowej przy ul. Śniadeckich, udał się tam i wszedł w skład patrolu obserwacyjnego, który miał przemierzać rejon ulic Kraszewskiego - Jackowskiego - Polnej. Tam zginął od wybuchu bomby, w czasie nalotu około godz. 18-tej. Ubrane w zakrwawiony harcerski mundur z biało - czerwoną opaską ciało, odnalazł później jego ojciec. Pogrzeb odbył się 4 września na cmentarzu przy ul. Świętojańskiej, skąd w 1964 roku przeniesiono szczątki chłopca na cmentarz Miłostowo.
Drugi z harcerzy, Henryk Wysocki, również rocznik 1922, ukończył trzecią klasę Gimnazjum Handlowego, a jako harcerz orli przystąpił do załogi placówki Obrony Przeciwlotniczej w Szkole Powszechnej nr 23, u zbiegu ul. Dąbrowskiego i Żeromskiego. Około godziny 18-tej, w czasie potężnego nalotu, był na patrolu wraz z Tadeuszem Kuczykiem przy ul. Bukowskiej. W rejonie ul. Bukowskiej i Przybyszewskiego próbując schronić się przed spadającymi bombami upadł na zerwaną sieć trakcji trolejbusowej, której kable były jeszcze pod napięciem. Henryk Wysocki został pochowany na cmentarzu Jeżyckim, a w dniu 1 listopada 1939 na jego grobie złożono biało-czerwone szarfy z napisem „Heniowi - harcerzowi poległemu za Polsce - grono Pogotowia Wojennego Harcerzy”... Szarfy leżały tam kilka dni, dopóki nie dowiedzieli się o nich Niemcy.
Dziś nazwiska obu chłopców upamiętnia pomnik przy ul. Bukowskiej, przy skrzyżowaniu z ul. Przybyszewskiego, o którym pamiętają dzisiejsi harcerze - często palą się tu znicze i składane są kwiaty.
Tymczasem pełniący służbę w mieście harcerze wspominali:
„lotnictwo niemieckie bombardowało dzielnicę Główną (…) I tak został zbombardowany dom przy ul. Suchej. W akcji ratowniczej brała udział Straż Pożarna. W pamiętny dzień zostało zabitych dwanaście osób. W ogólnym zamieszaniu trudno było ustalić, ilu opatrzyliśmy rannych i ilu przewieziono do szpitala”.
Jeszcze 5 września nieliczni już w Poznaniu strażacy gasili pożary przy al. Marcinkowskiego, ul. Kramarskiej i ul. Ostroroga, rozcinali też dach zbombardowanego budynku przy ul. Strumykowej, pod którego gruzami znajdowały się zwłoki jego mieszkańców...
Wiadomo, że wśród ofiar nalotów znalazł się Zygmunt Szarzyński, sześćdziesięcioletni emeryt, który zginął od odłamków bomby nad Wartą, na wysokości miejskiej gazowni - jego zwłoki pochowano nad Wartą. Zginął też starszy sierżant Adolf Czarnywojtek z 57 Pułku Piechoty oraz osoby chowane na ewangelickim cmentarzu Św. Łukasza - Fritz Baum, Wanda Baum, czy Hans Markowski. Na liście ofiar jest też dekarz Julian Sawicki, Adam Gdok (pochowany na Jeżycach), Władysław Klaszczyński (piekarz, lat 22, pochowany na Jeżycach), Katarzyna Leciejewska (pochowana na Jeżycach), Eugenia Śledź (zginęła w kamienicy przy ul. Strumykowej 10, pochowana przy ul. Samotnej), i posterunkowy policji państwowej Leon Stróżyk. W ubiegłym roku udało się odnaleźć na Winogradach miejsce pochówku 20-40 ofiar nalotów. Przez okres okupacji tego miejsca nie oznaczono ani krzyżem, ani tabliczką z nazwiskami, jednak ludzie palili tam świeczki i składali kwiaty.
Biznes nad zwłokami
Ciała ofiar nalotów zwożono początkowo do hali targowej - strażak Józef Jankowski wspominał, że znany kompozytor Feliks Nowowiejski oświadczył mu, iż wystawiano je tam celowo, aby pokazać je komisji złożonej z delegacji przedstawicieli państw zachodnich, którzy mieliby przekonać się o barbarzyństwie powietrznych piratów. Nie było jednak czasu ani możliwości ściągania takiej komisji, a rozkładające się już zwłoki trzeba było niezwłocznie pochować. By zapewnić siłę roboczą do tego ponurego zadania wyznaczono specjalną stawkę dla „grabarzy” - 20 złotych od pogrzebanych zwłok, co było bardzo motywujące (o ile można użyć takiego wyrażenia) - bo tygodniowy zarobek robotnika wynosił wówczas 23 złote! Jednocześnie doszło do skandalu obyczajowego: jeden z bardziej znanych przedsiębiorców pogrzebowych, oburzony faktem, że wojsko nie uregulowało należności za jego trumny, zabronił udostępniania swoich wyrobów dla pochowania poległych polskich żołnierzy i oficerów! Trumny, z których wyjęto poległych, ale nie zdjęto z nich kartek z ich nazwiskami, leżały do listopada w kostnicy cmentarza garnizonowego...
Piąta kolumna
Trzeba zaznaczyć, że nie tylko lotnicy niemieccy uderzyli 1 września 1939 roku na Poznań - uaktywniła się piąta kolumna, dywersanci niemieccy, którzy strzelali do ludzi uciekających z bombardowanego dworca kolejowego i do artylerzystów zakładów HCP. Polscy żołnierze zatrzymali sprawców pierwszego ataku (w którym zginął m.in. policjant Józef Probala), prowadzonego z cmentarzy - ewangelickiego i świętomarcińskiego: przywódca tej grupy, nauczyciel Erhardt Patzer został skazany na śmierć zgodnie z prawem dotyczącym ujętych z bronią dywersantów, wyrok wykonano (choć istnieje wersja, że Patzera nie rozstrzelano). Tak samo 2 września zatrzymano innego dywersanta, w okolicach Wyższej Szkoły Handlowej.
PZL-e broniły nieba
Przyjmuje się dziś, że straty niemieckie w tym pierwszym dniu wyniosły trzy samoloty - wspomniane już dwa Bf-109, które padły ofiarą polskich myśliwców (pilot jednego z niemieckich samolotów wyskoczył ze spadochronem i dostał się do niewoli w rejonie Swarzędza, a jego maszyna rozbiła się niedaleko mostu Królowej Jadwigi w Poznaniu, a drugi zginął we wraku w lesie, niedaleko leśniczówki Jezierce; ta walka rozpoczęta nad Ławicą, a przesuwająca się aż w rejon Kostrzyna obserwowana była przez mieszkańców Wildy i Starołęki) i jeden bombowiec He-111, którego dosięgły pociski Boforsów z zakładów Cegielskiego. Zestrzelenie jednego Messerschmitta zgłosił Kostecki, a drugiego - wspólnie Pudelewicz i Jasiński. Co ciekawe, Niemcy też zgłosili strącenie... polskiego PZL P-24 (tym mianem nowocześniejszego myśliwca, któremu jednak nie było dane zasilić polskich eskadr obdarzali starsze PZL P-11c, P-11a i P-7), sami nie przyznając się do straty swoich maszyn.
Poznańskiego nieba, a później i innych rejonów, gdzie rzucały ich wojenne losy, strzegli myśliwcy 131. i 132 eskadr myśliwskich, wchodzących w skłąd III/3 Dywizjonu Myśliwskiego lotnictwa Armii „Poznań”. Na ich konto we wrześniu 1939 roku należy zapisać ponad trzydzieści samolotów niemieckich (według różnych źródeł 31 lub 36 samolotów).
Poznańskie PZL-e startowały 1 września, oprócz wspomnianej walki, na przechwycenie rozpoznawczych Dornierów Do-17 z Dzierżnicy (kpr. Mazur) i z niedalekiej zasadzki w Gułtowach (ppor. Moszyński i pchor. Nowak). W obu przypadkach dużo szybsze maszyny niemieckie bez trudu umknęły naszym myśliwcom. Uczestnik pierwszej walki nad Ławicą, podchorąży Jan Pudelewicz z Dzierżnicy został wysłany do Jankowa pod Kaliszem, gdzie 2 września zaliczono mu zestrzelenie bombowego He-111 (uznanego początkowo za Ju-86), a 11 września - zestrzelenie myśliwca Bf-109.
Bohaterem Poznania - już 2 września - stał się podporucznik Włodzimierz Gedymin, który startując z zasadzki w Kobylempolu w dwóch lotach zestrzelił dwa niemieckie samoloty rozpoznawcze - He-111 i Do-17 (w sumie we wrześniu 1939 zaliczono mu 3,5 zestrzeleń).
Przy jednym z niemieckich lotników, którzy wyskoczyli ze spadochronem z płonących maszyn znaleziono instrukcję o współdziałaniu z będącymi w Wojsku Polskim osobami o narodowości niemieckiej.
Niestety cierpienie ludności i wysiłki żołnierzy obrony przeciwlotniczej, lotników, harcerzy i ochotników służby sanitarnej poszły na marne. 2 września zapadł rozkaz o opuszczeniu Poznania przez Wojsko Polskie; 4 września wyjechała policja, 5 września ostatni żołnierze wysadzali mosty. Kilka dni później, 10 września, do miasta wjechały pierwsze oddziały niemieckie i rozpoczęła się okupacja.
Grzegorz Okoński