Zachód musi wiedzieć! Wyprawa brytyjskiego korespondenta na Zamojszczyznę

Bogdan Nowak
"Atak na Hrubieszów wywołał panikę wśród lokalnego aparatu władzy” – pisał historyk Grzegorz Motyka w książce pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła”. „Nie tylko w Hrubieszowie, ale też w Tomaszowie Lub. miejscowe garnizony ogłosiły stan oblężenia, do minimum ograniczając wypady w teren. Gwałtownie spadła też liczba doniesień wystraszonej agentury”. Na zdjęciu ul. Targowa w Hrubieszowie. Fot w 1965 roku wykonał R. Kazimierski
"Atak na Hrubieszów wywołał panikę wśród lokalnego aparatu władzy” – pisał historyk Grzegorz Motyka w książce pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła”. „Nie tylko w Hrubieszowie, ale też w Tomaszowie Lub. miejscowe garnizony ogłosiły stan oblężenia, do minimum ograniczając wypady w teren. Gwałtownie spadła też liczba doniesień wystraszonej agentury”. Na zdjęciu ul. Targowa w Hrubieszowie. Fot w 1965 roku wykonał R. Kazimierski ze zbiorów Archiwum Państwowego w Zamościu
Po słynnym ataku na Hrubieszów połączonych oddziałów UPA i WIN, na Zamojszczyznę przyjechał Wiliam Derek Selby, brytyjski korespondent. W 1946 roku spotkał się z partyzantami. Przy świetle latarki obejrzał ich broń, mundury, wysłuchał skarg. To wydarzenie miało ponure konsekwencje. Stało się jednym z ostatnich akordów polsko-ukraińskiego porozumienia.

„Nie tylko dla mnie, ale i dla żołnierzy, w ogóle dla społeczeństwa, okupacja niemiecka, została zamieniona przez Rosjan na okupację sowiecką. Różnica była minimalna (…)” – mówił po wojnie Marian Gołębiewski ps. Irka, szef Kedywu Inspektoratu Zamość, komendant hrubieszowskiego obwodu AK (potem pełnił także wysokie funkcje w Zrzeszeniu „WiN”). „Postępowanie Sowietów było może jeszcze bardziej odrażające. Oni nie przestrzegali żadnych praw (…). Otóż komuna dała się poznać od jak najgorszej strony, gdyż dokonywała zabójstw, aresztowań (…). Rabunek był powszechny”.

Ludzie przestali się bać

Klęska hitlerowskich Niemiec oraz represje stosowane przez Sowietów sprawiły, że obie strony polsko-ukraińskiego konfliktu zaczęły dojrzewać do porozumienia. Wiosną 1945 r. oddziały WiN i UPA podpisały kilka lokalnych porozumień. To był przełom. Gorącym orędownikiem polsko-ukraińskiego porozumienia był m.in. „Irka” (ten pomysł spotkał się jednak z ostrą krytyką polskich oddziałów NSZ oraz ludzi określanych jako „narodowcy”).

„Ideę tę kontynuowali moi koledzy” – pisał Marian Gołębiowski, który został przez UB aresztowany w styczniu 1946 r. Także upowcy dojrzeli do zmian. „Ludność przyjęła naszą decyzję z ulgą” – zapewniał Sergiusz Martyniuk, jeden z członków tej organizacji.

Po pewnym czasie zaczęto prowadzić wspólne akcje zbrojne przeciwko NKWD i UB. 6 kwietnia 1946 r. polsko-ukraiński, dwunastoosobowy oddział szturmowy pojawił się m.in. w Werbkowicach (z polskiej strony partyzantami uczestniczącymi w ataku dowodził por. Zdzisław Olechowski ps. Łoś). Zaatakowano miejscową stację kolejową, gdzie znajdował się tzw. punkt zbiorczy dla ludności ukraińskiej (wysyłano ją m.in. do Związku Radzieckiego). Stację ochraniała 8 kompania 5. Kołobrzeskiego Pułku Piechoty WP. Jak wyglądało atak? Z relacji świadków wiadomo, że dwaj partyzanci podjechali furmanką w okolice jednego z posterunków. Udawali pijanych: krzyczeli, zataczali się. Gdy wartownicy zapytali ich o hasło, leśni natychmiast się na nich rzucili.

Posterunek został rozbrojony (jeńcami byli prawdopodobnie członkowie straży kolejowej). Potem partyzanci weszli na stację i bez oporu rozbroili zaskoczonych żołnierzy. Leśni zdobyli wówczas ciężki karabin maszynowy, 5 pistoletów maszynowych i m.in. 19 rewolwerów. Następnie wycofali się. Za partyzanckim oddziałem szybko ruszył pościg, złożony z żołnierzy WP oraz funkcjonariuszy NKWD i UB. W Malicach dopadli partyzancką grupę. Doszło do strzelaniny, w której zabito por. Olechowskiego. Inni partyzanci uciekł.

Atak wywołał panikę

W dniach 26-27 maja 1946 r. doszło do wspólnego, najsłynniejszego chyba ataku żołnierzy WiN i UPA na Hrubieszów. W akcji uczestniczyło ok. 300 wyborowych żołnierzy z sotni „Dudy”, „Dawyda”, „Jara” i „Czausa”, którzy byli dobrze uzbrojeni i „porządnie” ubrani (mieli „godnie reprezentować siły UPA przed sąsiadami). W akcji brało udział także 150 Polaków z oddziałów Kazimierza Witrylaka ps. Hel, Stefana Kwaśniewskiego ps. Wiktor, Czesława Hajduka ps. Ślepy oraz Mariana Horbowskiego ps. Kot.

Podczas ataku winowcy opanowali budynek hrubieszowskiego UB. Zabrali stamtąd akta i uwolnili 20 więźniów. Opanowali także Powiatowy Komitet PPR (rozstrzelali dwóch partyjnych funkcjonariuszy). Upowcy atakowali natomiast m.in. budynek NKWD.
Komuniści byli wściekli, natomiast partyzanci czuli się znacznie pewniej.

„Atak na Hrubieszów wywołał panikę wśród lokalnego aparatu władzy” – pisał historyk Grzegorz Motyka w książce pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła”. „Nie tylko w Hrubieszowie, ale też w Tomaszowie Lub. miejscowe garnizony ogłosiły stan oblężenia, do minimum ograniczając wypady w teren. Gwałtownie spadła też liczba doniesień wystraszonej agentury”.

Kilka tygodni po tym ataku pojawił się w powiecie hrubieszowskim Wiliam Dereck Selby, korespondent londyńskiej gazety „The Sunday Times”. Był dziennikarzem dość nietypowym. Pod Tobrukiem stracił nogę, dlatego chodził na protezie wykonanej m.in. z gumy. W Polsce pojawił się w drugiej połowie 1945 r.

Spotkanie z leśną grupą

Wiadomo, że miał akredytację m.in. Departamentu Prasy i Informacji polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odwiedził z nią Wałbrzych, Wrocław, Zakopane i Katowice. Był też na Pomorzu. Wszędzie robił zdjęcia, rozmawiał z ludźmi, przyjmował delegacje (m.in. żydowskich uciekinierów z ZSRR, którzy chcieli przedostać się na Zachód). To nie mogło ujść uwagi ówczesnych władz.

Bez wątpienia korespondentem interesowali się funkcjonariusze UB. Sporo o nim wiedziano, znano jego przyzwyczajenia. Selby np. lubił się bawić, był też bywalcem znanych restauracji (Krzysztof Czubara w książce „Kennedy z Zamościa” uznał, że „bezpieka” mogła to wykorzystać po to, aby nim w jakiś sposób nim manipulować, wydobywać informacje).

Na Zamojszczyźnie pojawił się w sierpniu 1946 r. Pojechał najpierw do hrubieszowskiego Starostwa Powiatowego. Wiadomo, że spotkał się też z działaczami PSL. W dniach 2 i 3 sierpnia 1946 r. Selby przybył do majątku Piotra Chateau we Władzinie (gm. Uchanie). Chciał tam zebrać materiały do reportażu o polskim podziemiu. Z dowództwem zamojskiego WiN korespondent skontaktował się prawdopodobnie dzięki pomocy Janusza Kazimierczaka, który był jego sekretarzem i kierowcą. Miał on koleżankę, Barbarę Kurantowską, która odwiedziła wcześniej Władzin. Tam poznała partyzantów. W ten sposób, dzięki pośrednictwu kilku osób doszło do spotkania Anglika z „dużą grupą leśną”.

Dowódcy partyzanccy (m.in. Józef Dąbrowski ps. Azja, Stefan Kwaśniewski ps. Wiktor, Czesław Hajduk ps. Ślepy, Henryk Lewczuk ps. Młot oraz m.in. Józef Śmiech ps. Ciąg), jeden po drugim, składali mu wizyty. Winowcy liczyli na to, że za pośrednictwem dziennikarza uda im się poinformować Zachód o łamaniu międzynarodowych porozumień przez ZSRR oraz komunistyczne władze ludowej Polski (chodziło np. o sfałszowane referendum z 30 czerwca 1946 r. ).

Prezentowali się znakomicie

Reportera odwiedziła także kilkuosobowa delegacja ukraińska. W jej skład weszło czterech oficerów UPA. Ukraińcy chcieli pokazać jak silna i sprawna jest ich organizacja. Mówili, iż są dobrze uzbrojeni i świetnie zakonspirowani oraz, że mają łączników na Białoruś, Litwę, Łotwę i Estonię. Opowiadali też m.in. o tym, że otrzymują pomoc finansową z Turcji. Nie tylko. Twierdzili, że ukraińskie oddziały czekają na wybuch trzeciej wojny światowej (dzięki niej miała według nich powstać niepodległa Ukraina).

Potem zabrano Selby'ego na nocną inspekcję oddziałów WiN. Według Krzysztofa Czubary odbyła się ona we wsi Władzin, kilkaset metrów od folwarku (niektóre źródła podają, że zorganizowano ją w lesie). Żołnierze Henryka Lewczuka Młot i Czesława Hajduka (było ich w sumie ok. 100) prezentowali się znakomicie. Byli jednolicie umundurowani i dobrze uzbrojeni (niemal wszyscy mieli pistolety maszynowe lub lekkie karabiny maszynowe).

Podobno ściągnięto nawet działko przeciwlotnicze, które także pokazano Anglikowi. Korespondent oglądał odział partyzantów świecąc sobie latarką elektryczną. Z niektórymi rozmawiał. Podobno miał ich zapewniać, że „jak „przegrają Polskę”, to przylecą po nich liberatory” (chodzi o alianckie, ciężkie samoloty bombowe, dalekiego zasięgu). Co z tego wszystkiego wynikło?

„Eskapada dziennikarza zaowocowała artykułami w Sunday Times, po których władze komunistyczne nakazały mu opuszczenie Polski. Wspólne spotkanie z angielskim dziennikarzem było jednym z ostatnich przykładów współpracy podziemia polskiego i ukraińskiego” – pisał Grzegorz Motyka.

Dziwna książka pułkownika

Wyprawa korespondenta oraz jego pomocnika została w krzywym zwierciadle opisana w słynnej książce Jana Gerharda pt. Łuny w Bieszczadach (po raz pierwszy została ona wydana w 1959 r.: na jej kanwie powstał w 1961 r. film Ewy i Czesława Petelskich pt. „Ogniomistrz Kaleń”). W tej powieści pojawili się jednak aż dwaj angielscy dziennikarze: John Curtis i Derek Robinson.

„Okutani w kożuchy, zawinięci w ogromne wełniane szale, w kopulastych lisich czapach i podbitych futrem butach, obaj Anglicy wyglądali, jakby mieli się wybrać na wyprawę podbiegunową. Było to tym zabawniejsze, że na dworze panowała zgoła niezimowa pogoda (…)” – pisał Gerhard: w latach 1945-52 był żołnierzem WP, m.in. dowódcą 34 Pułku Piechoty, który brał udział w Akcji Wisła. „Toteż śmiali się po cichu striłci (upowcy strzelcy), którzy wybiegli z chat na wieść o przybyciu gości, uśmiechali się pod wąsem chłopi”.

Przybyszów wprowadzono do chaty sołtysa i poczęstowano bimbrem. „Uroczysty to dla nas moment striłci” – zabrał głos kurinny Ren. „Ci oto Anglicy, nie oglądając się na trudy i niebezpieczeństwa podróży, przybyli aż tu, aby poznać nasze życie i pisać o walce, którą toczymy. Przyjechali, aby napisać o nas książkę... Są to wielcy dziennikarze znani w swoim kraju i na całym świecie”.

Wysoki, jasnowłosy Curtis od razu wbił wzrok w Marię, żonę Hrynia, który był dowódcą sotni (kobieta bardzo mu się podobała). Interesujące jest to, jak zareagował Hryń. „Pomyślał dość logicznie, że komuniści też czytają angielskie gazety i mogą w ten sposób wykryć Marię. Albo ten Anglik jest durniem, albo bierze mnie za takiego (…). On nas jeszcze swoją pisaniną zdekonspiruje” – myślał bohater powieści Gerharda.

Czy takie wydumane przez pułkownika LWP rozważania, mogły być jedynie przypadkowe?

Wyroki

Doświadczeni, zamojscy partyzanci nie byli zapewne bardziej naiwni, niż sotenny Hryń z powieści Gerharda. Zdawali sobie sprawę, że tajemniczemu korespondentowi nie można do końca ufać. Uznali jednak, że okazja opowiedzenia o tym, co się w Polsce dzieje może się już nie powtórzyć. Dlatego zaryzykowali. Źle na tym wyszli.

W połowie października 1946 r. Selby został z Polski wydalony. Powodem miały być jego reportaże, które według ówczesnych władz w nieprawdziwy sposób ukazywały komunistyczną Polskę. Wcześniej aresztowano uczestników spotkania we Władzinie. 19 września do ubeckiego więzienia trafił „Ciąg”, a trzy dni później „Wiktor”. Aresztowano także kilku innych członków podziemia. Urządzono im proces przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Lublinie (odbył się w lutym 1947 r.).

Partyzantów oskarżono o współpracę z UPA, mordowanie funkcjonariuszy MO i UB oraz m.in. napady rabunkowe. Kpiła także z nich prasa, pisząc iż są członkami „leśnej bandy”, która paradowała przed brytyjskim żurnalistą.

Wyroki były surowe. Zygmunta Charkiewicza ps. „Atlas” (był m.in. WiN-owskim kwatermistrzem oraz dezerterem z UB) skazano na karę śmierci (potem zamieniono ja na 10 lat pozbawienia wolności). „Ciąg” został skazany na 15 lat więzienia, „Wiktor” – na 12 lat. Ich następców nie było. Rząd Polski w Londynie był przeciwny porozumieniom z UPA. Współpraca obu podziemnych organizacji w 1947 r. na Zamojszczyźnie wygasła.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Gala Osobowość Roku 2023 Polska Press Grupy - relacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia