Jan Kazimierz z ulgą zrzeka się polskiej korony

MARIUSZ GRABOWSKI
Śluby Jana Kazimierza
Śluby Jana Kazimierza Obraz Jana Matejki
16 września 1668 r. nastąpiła abdykacja Jana II Kazimierza Wazy, pierwszego króla Polski, który zrzekł się tronu z własnej woli. Brać szlachecka, choć niespecjalnie zaskoczona, uznała to niemal za hańbę dla narodu. Od liter jego monogramu „Ioannes Casimirus Rex” mówiono o nim „Initium Calamitatis Regni” – „Początek Nieszczęść Królestwa”.

Jan Kazimierz rządził Rzecząpospolitą 19 lat. W 1648 r., po śmierci brata, Władysława IV Wazy, został obrany władcą. I to po trwającej aż sześć miesięcy wolnej elekcji, na której uzyskał 4352 głosy elektorskie szlachty. 17 stycznia 1649 r. w katedrze wawelskiej abp gnieźnieński i prymas Polski Maciej Łubieński włożył mu na głowę koronę. Cztery miesiące później, w maju, władca poślubił wdowę po swym bracie, księżniczkę francuską Ludwikę Marię Gonzagę.

Neurozy i depresje

Abdykacja Jana Kazimierza zapewne nie miałaby miejsca, gdyby nie szereg okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych towarzyszących jego panowaniu. Władca ten był zmuszony toczyć rozliczne wojny z sąsiadami Rzeczypospolitej oraz zmagać się z konfliktami wewnętrznymi, rozsadzającymi jego państwo od wewnątrz. Sprawowanie rządów w takich warunkach nastręczało mu wielu trudności, co potęgowały jego neurozy i psychiczne depresje. O fizycznych niedostatkach nie wspominając. Jeden z francuskich posłów pisał: „jego nogi nabrzmiewają przy każdym większym ruchu, ukrywa się on jednak z tym przed lekarzami dla przyjemności, jaką znajduje w tym, że jest panem swoich wycieczek”. Praktycznie już od śmierci Ludwiki Marii, która nastąpiła 16 maja 1667 r., król przestał interesować się sprawami państwa (pisał do króla Francji: „Nic mi się nieszczęśliwszego w życiu mojem nie zdarzyło i nic mnie sroższą nie dotknęło boleścią”). Wystarczy przypomnieć spóźnioną reakcję, a właściwie jej brak, na wtargnięcie oddziałów tatarsko-kozackich na południowe ziemie Rzeczypospolitej jesienią 1667 r. Ale przyczyną nie była bynajmniej rozpacz po zmarłej małżonce (dość szybko pocieszył się wdziękami Katarzyny Denhoffowej, podkomorzyny koronnej), lecz narastająca przepaść między królem a nastawioną antyfrancusko szlachtą. O ile abdykacja nie była dla nikogo zaskoczeniem, spodziewano się powszechnie, że Jan Kazimierz złoży koronę na zwołanym na styczeń 1668 r. Sejmie Nadzwyczajnym.

Nie drażnić Francji

Przyjrzyjmy się dokładnie kilku miesiącom na przełomie 1667 i 1668 r. Już na odbywających się od 14 grudnia 1667 r. sejmikach szlachta, w większości antyfrancuska, domagała się wyjazdu nielubianego nad Wisłą ambasadora Wersalu kard. Pierre de Bonziego, grożąc w przeciwnym razie nawet jego śmiercią. Sytuacja była na tyle poważna, że król 6 stycznia roku następnego pisał do Jana Sobieskiego, żeby przybył do Warszawy przed otwarciem Sejmu i „przyprowadził wojsko”, zostawiając je niepostrzeżenie w pobliżu miasta, by było gotowe na każde zawołanie. Bonzi już w listopadzie 1667 r. rozpoczął wśród dawnych zwolenników Kondeusza starania o pozyskanie poparcia, tym razem dla księcia neuburskiego Filipa Wilhelma, następcy Jana Kazimierza na polskim tronie. Bezskutecznie, bowiem niektórzy stronnicy wycofali się, a kanclerz wielki litewski Krzysztof Pac nieoczekiwanie opowiedział się za carewiczem Fiodorem. Janowi Kazimierzowi trudno było jednak sprzeciwić się woli Francji, bo tam przecież miał – jak sądził – zapewnione dożywocie. Stąd pomysł abdykacji, który podpowiadał mu Bonzi, wydawał mu się zapewne ucieczką od politycznego klinczu.

Pojawia się Sobieski

Na Sejmie szlachta już dość obcesowo domagała się, by król wydalił Bonziego. Król odmawiał, co więcej, podpisał tajny traktat z księciem neuburskim, według którego miał otrzymać zaliczkę w wysokości 25 tys. talarów, a po elekcji Filipa Wilhelma 4,5 mln talarów, na spłacenie swoich długów. Tymczasem w czasie obrad Sejmu uchwalono konstytucję zakazującą tzw. elekcji vivente rege (czyli za życia króla) i zakazującą posłom oraz rezydentom obcych państw przebywać na dworze dłużej niż sześć tygodni. Posłowie domagali się ponadto zwołania pospolitego ruszenia na 10 czerwca. W żadnej z tych kwestii król początkowo nie chciał ustąpić izbie poselskiej, wreszcie 7 marca zgodził się na zwołanie pospolitego ruszenia, nad którym komendę powierzył Sobieskiemu. O wydaleniu Bonziego nawet nie chciał słuchać. Kwestia abdykacji pojawiła się dość niespodziewanie, gdy głos zabrał Sobieski, przypominając, że ma przedstawić traktaty zawarte z Tatarami oraz Kozakami, i zwrócił się do króla, by ten przyjął w całości uchwaloną konstytucję. Zyskał tym ogromną popularność, o Bonzim tak pisał do Ludwika XIV: „Senatorowie gromadą nie wychodzą z jego przedpokoju; ma on liczniejszy dwór i większą powagę niż król polski. (…) Jeśli tak dalej pójdzie, stanie się on panem Polski”.

Pensja 150 tys. liwrów

Sytuacja była niezwykła: słaby król, marzący od miesięcy o oddaniu korony, rosnący w siłę pretendenci do tronu i wysłannicy francuskiego króla, sypiący szczodrze złotem i kaptujący na rzecz Filipa Wilhelma. Spotykające Jana Kazimierza nieszczęścia i trudności, z którymi nie umiał sobie poradzić, sprawiły, iż 9 marca 1668 r. zawarł kolejny układ, tym razem z Ludwikiem XIV. Warunki zawartego porozumienia przewidywały natychmiastowe zrzeczenie się przezeń polskiego tronu i oddanie go w ręce księcia neuburskiego. Król Francji zapewniał Janowi Kazimierzowi dostatnie życie i dożywotnią pensję w wysokości 150 tys. liwrów rocznie, płatne od dnia abdykacji. Dodatkowo Waza zastrzegł sobie zachowanie tytułu królewskiego do końca życia, pełną niezawisłość, prawo do wyboru miejsca pobytu i utrzymanie własnej gwardii. Dla dyplomacji francuskiej priorytetowym zadaniem stało się teraz wyeliminowanie z wyścigu po koronę Sobieskiego. Ten jednak unikał jednoznacznych zobowiązań wobec agentów francuskich, którzy nie odpuszczali, nalegając na zawarcie stosownej umowy. Przewidywała ona, że „Pan Sobieski (…) ofiaruje cały swój wpływ, powagę, zręczność i gorliwość na zgromadzenie, ile będzie w mocy jego, jak największej liczby za elekcją księcia Kondeusza, oraz na poparcie tego zamiaru przez wszystkich krewnych, przyjaciół i podwładnych tak w wojsku, jak w województwach”. Mowa także była o 600 tys. liwrów płatnych w Paryżu, randze marszałka Francji i domu w Paryżu. Sobieski jednak traktatu nie podpisał, obiecał tylko, że jeśli przysięga zostanie skasowana, poprze Kondeusza.

Afront w Żywcu

Proces oddania przez króla władzy został niejako rozciągnięty w czasie. Dopiero na przełomie sierpnia i września 1668 r. rozpoczął obradować w Warszawie tzw. Sejm Abdykacyjny, który został zdominowany przez spory o finanse: prowizję dla ustępującego króla i spłatę jego królewskich, wielce pokaźnych długów. Po raz ostatni Jan Kazimierz zabrał głos w Sejmie dnia 16 września 1668 r. Zwrócił wówczas dyplom elekcyjny z 1648 r. oraz zwolnił poddanych z obowiązku posłuszeństwa. Jednocześnie, niemalże płacząc, przeprosił wszystkich za popełnione błędy. Można powiedzieć, że to wtedy abdykacja Jana Kazimierza stała się faktem. „Wyszedłszy z sali sejmowej, wsiadł do karety i bez pompy i orszaku odjechał do swego prywatnego pałacu ogrodowego na Krakowskim Przedmieściu” – napisał Zbigniew Wójcik, autor biografii Jana Kazimierza. Gdy już wydawało się, że kariera polityczna Jana Kazimierza się zakończyła, nieoczekiwanie zatęsknił on za władzą. Wciąż chciał być traktowany jak król. Oczekiwał posłuszeństwa poddanych i nieustannie starał się ingerować w sprawy państwa. Dość przygnębiająco czyta się np. świadectwa kronikarzy o pielgrzymce ekskróla do Sokalu w 1669 r. Zamiast szacunku i oddania, spotkał się z szykanami i kpiną. W drodze do Żywca, którego od 1655 r. był właścicielem, zatrzymał się w karczmie i chciał, aby szlachcic ustąpił mu miejsca. Ten oczywiście tego nie zrobił, wywołując u Jana Kazimierza atak histerii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia