Na koi z wężem boa pod materacem. Niezwykła wystawa na fregacie

Ostronos Miś z bosmanem Janem „Waju” Leszczyńskim
Ostronos Miś z bosmanem Janem „Waju” Leszczyńskim arch. Dar POmorza
Załoga „Daru Pomorza” od zawsze chętnie przyjmowała na pokład i opiekowała się zwierzętami. Obok psów i kotów studentom Szkoły Morskiej w Gdyni często towarzyszyły zwierzęta tak egzotyczne jak: małpy, papugi, legwany, pelikany, jadowite węże czy ostronosy. W jaki sposób trafiały na statek, jak odnajdowały się w trudnych morskich warunkach i jakie były ich dalsze losy - tego można się dowiedzieć na wystawie „Unikaj statków gdzie nie mają zwierząt. Zwierzęta na „Darze Pomorza”, którą zobaczyć można na fregacie stacjonującej w Gdynifot.

Wśród zwierząt mieszkających niegdyś na każdym statku są szczury i inne gryzonie. Stanowiły one duży problem, zwłaszcza w latach trzydziestych, aż do połowy lat pięćdziesiątych co jakiś czas trzeba było przeprowadzać deratyzację. Udało się ich pozbyć, m.in. dzięki pomocy kotów, które mieszkały na „Darze Pomorza” właściwie od samego początku.

Pani Walewska i Fela

W okresie powojennym (w 1946 roku) na pokład „Daru” trafiły cztery koty - zabrano je z jednego z portów.

- Najbardziej znana okazała się Pani Walewska, którą załoga doceniła, za to, że nie dość, że goniła szczury, ale także polowała na nie skutecznie. Kotom pobudowano nawet budę przy kuchni, w której mogły się schronić - opowiada kuratorka wystawy Arleta Gałązka. Długo na żaglowcu mieszkało też potomstwo Pani Walewskiej.

- Ostatnio pomieszkuje tu kotka Fela, która kręci się koło „Daru” od kilkunastu lat. Tutaj ma swój rewir, włącznie ze sklepikami i skwerem. Od czasów pandemii, kiedy sklepiki zostały zamknięte, sypia i pomieszkuje na żaglowcu. Tutaj zawsze ktoś jest, więc ma wikt i opierunek - żartuje pani kurator. - Można ją spotkać w kuchni i sklepiku, ale najchętniej śpi w hamaku w pomieszczeniu studenckim. Nie porzuciła jednak swoich dotychczasowych obowiązków i nadal monitoruje okolice żaglowca.

Wioślak z Brazylii

W okresie międzywojennym dwukrotnie na pokładzie daru Pomorza gościli naukowcy z Muzeum Zoologicznego w Warszawie. Płynęli w rejsach do Brazylii, zbierali materiały do badań także po drodze. Codziennie coś wyławiali z morza z pomocą załogi. Wśród „żyjątek” zebranych przez naukowców, doktor Wacław Roszkowski wymienia: glony, pierwotniaki, skorupiaki, meduzy, krewetki, żebropławy, rurkopławy, stonogi morskie a na lądzie owady i motyle. Na koniec dodaje: „nie mówiąc już o licznych drobnych organizmach mikroskopowych - wszystko to wędruje do słoików i probówek z alkoholem i formaliną”.

Okazało się, że część preparatów mokrych zachowała się pomimo pożogi wojennej. Są one opisane „z podróży na Darze Pomorza. Rejestr 33/30 4 „ Widnieje informacja kto przygotował materiał. Co więcej, na niektórych pojemnikach jest nawet informacja o szerokości i długości geograficznych, z której został pobrany. Ale zbierano też gady, płazy. W czasie postoju w Paranaguinaukowcy odbyli w górę rzeki, gdzie złowiono pewien gatunek wioślaka to jest taki mały owad, który żyje w rzekach Brazylii, w trakcie badań już w Warszawie okazało się, że jest to nowy gatunek i nazwano go „Dar Pomorza”.

Pantera z plantacji kawy

Jednym z bardziej egzotycznych zwierząt, które gościły na pokładzie „Daru Pomorza” była pantera. Podarowali ją Maria i Michał Zamojscy, którzy w latach trzydziestych wyemigrowali do Afryki i założyli tam plantację kawy. Korzystając z tego, że „Dar Pomorza” przybył do portu Lobito przekazali do warszawskiego ogrodu zoologicznego panterę, którą wychowywali od małego u siebie. Załoga troskliwie się nią opiekowała. Pantera była troszeczkę oswojona, więc zachowywała się w miarę spokojnie.

- Szczęśliwym trafem udało mi się znaleźć zdjęcie dyrektora ogrodu zoologicznego Jana Żabińskiego z naszą panterą - opowiada pani Arleta Gałązka.

Małpka za białe spodnie

„Dar Pomorza” przez blisko rok płynął w rejsie dookoła świata, który prowadził przez Atlantyk, Kanał Panamski, Wyspy Galapagos, Japonię i Australię oraz wokół Afryki. Podczas tego rejsu zapanowała mania zbierania zwierząt egzotycznych. Zaczęła się już na Teneryfie. Pierwsza małpka została kupiona za białe spodnie, koszulę, czapkę, półbuciki, parę skarpetek i jednego szylinga. Na Galapagos marynarze zabrali na pokład kilkanaście żółwi, dwa duże, kilka mniejszych. Były też dwa pelikany i flamingo.

- Wszyscy pisali o nich jako flamingo, nie flaming - wyjaśnia pani kurator. - Po drodze załoga wzięła na pokład jeszcze kilka małpek. Do tego były oczywiście, papugi. Kompletna egzotyka. W czasie tej podróży utworzone stanowisko zoologa pokładowego, czyli osoby, która musiała się opiekować się tymi zwierzętami.

W czasie innych dalekich rejsów również zabierano zwierzęta. Były to przede wszystkim różnego rodzaju małpy, ale też legwan. To szaleństwo skończyło się w latach trzydziestych.

Boa pod materacem

Wśród ciekawych zwierząt, był boa dusiciel, wziął go na pokład lekarz okrętowy Wacław Korabiewicz, który zapragnął przywieźć swojej żonie boa dusiciela. Początkowo trzymał go w specjalnej skrzyni. Z czasem pozwolił mu spać w koi pod sprężynami materaca.

W opowiadaniach o zwierzętach, które trafiały na pokład „Dar Pomorza”, pojawiają się także zwierzęta upolowane. Namiętnie łowiono rekiny. Zachowało się mnóstwo zdjęć pokazującego się, jak załoga cieszy się, że udało się upolować rekina. Odcinano wtedy płetwę i zawieszano ją na końcu bukszprytu, bo podobno przywołuje ona wiatr, taki jest marynarski przesąd.

Wyścigi żółwi i koni

W 1963 roku na Morzu Śródziemnym wzdłuż statku płynęły małe żółwie, załoga postanowiła, że je złowi i przywiezie do Polski. Jeden z nich trafił do MIR-u. Miał na skorupie napis „Darek” od „Daru Pomorza”.

Żółwie zabrano też na pokład „Daru” z Galapagos. Podczas tego rejsu załoga wymyśliła sobie niezwykłe wyścigi. Obstawiano, który żółw pierwszy dobiegnie do mety, były napisy „start” i „meta”.

- Problem polegał na tym, że żółwie nie bardzo wiedziały, w czym biorą udział i każdy szedł w swoją stronę - opowiada pani kurator.

Natomiast w latach 70. na głównym pokładzie „Daru” odbywały się wyścigi konne. Ktoś z załogi zrobił tekturowe figurki, ponumerował je i rzucając kostką przesuwano konie o kolejną pozycję do przodu. Oczywiście, obstawiano zakłady - jak na prawdziwych wyścigach. Szczęśliwym trafem figurki zachowały się i są w zbiorach „Daru Pomorza”.

To nie był szop

Pierwszy ostronos trafił na pokład „Daru Pomorza” w 1934 roku. Potem zabrano go do ogrodu zoologicznego w Warszawie. W 1938 roku podczas rejsu do Szwecji nagrano film z załogą „Daru Pomorza”, między innymi sfilmowano też ulubieńca załogi, czyli ostronosa Misia, który płynął na pokładzie „Daru Pomorza”. Potem prawdopodobnie trafił do ogrodu zoologicznego w parku przy biskupstwie w Pelplinie. Biskup Okoniewski był bowiem wielkim fanem zwierząt i założył tam taki miniogród zoologiczny.

- Jest taka opowieść marynarska, niekoniecznie jest prawdziwa, że przekazano również papugę, którą najpierw nauczono paru brzydkich wyrazów - opowiada pani kurator.

Dzikie zwierzęta nie przyzwyczajone do ograniczonych przestrzeni siały zniszczenie. Okrzyk Misiek (ostronos) na wolności mobilizował załogę do czujności. Puszczone luzem zwierzęta biegały bowiem po linach, powodowały straty w kabinach, z upodobaniem wyrywały kartki z książek, rozrzucały przedmioty, ale największą bolączką było ich wypróżnianie się w różnych miejscach. Pewnego razu Misiek zrzucił z salingu niezabezpieczoną puszkę z tranem, który rozlał się po pokładzie, innym razem przewrócił puszkę z czerwoną farbą antykorozyjna, Tego dnia na pokładzie wietrzyły się koce i pościel, a wynurzany w farbie Misiek przebiegł po nich, pozostawiając czerwone ślady. Pomimo takich incydent ten ostronos szybko stał się ulubieńcem wszystkich.
Załoga „Dar Pomorza” lubiła zwierzęta, dużo miejsca we wspomnieniach z rejsów poświęcono albatrosom. Załoganci mieli bowiem słabość do tych ptaków. Jeśli albatros na chwilę usiadł na statku, zaraz się nim opiekowano.

Miś na pokładzie

Pierwszy pies, trafił na pokład „Daru Pomorza” w porcie Las Palmas w trzydziestym ósmym roku, na żaglowiec zabrał go kapitan Borhardt. Wiemy z relacji Borhardta, że pies został przekazany jego córce.

Po wojnie w 1963 roku na pokładzie „Daru Pomorza” pojawiła się najbardziej znana postać czworonożna, czyli pies Miś

- Trafił tu jako szczeniak, wcześniej krótko pływał na „Zawiszy Czarnym” wraz ze swą opiekunką Elżbietą Netzel. Na „Dar” przyniósł go jej brat Henryk Netzel. Jednak psem opiekował się głównie elektryk Józef Ciesielski, który też opiekował się wcześniej kotami. To była też taka osoba, która naprawdę miała duże pokłady, empatii, jeśli chodzi o opiekę nad zwierzętami. To on wycierał mu opuszki łapek, czyścił je, zabezpieczał przed morską wodą, smarował wazeliną. Opiekował się nim, gdy Miś był już stary, miał reumatyzm i problemy z poruszaniem się. Miś zajadle szczekał na fale, potrafił wsadzić głowę w kluzę (specjalny otwór w belce) i ujadać na szalejące morze. Misiek żył w zgodzie z kotami, do czasu, gdy zagryzł kota przybłędę. Zmieniły się relacje i potomstwo pani Walewskiej zostało przegnane ze statku. Wkrótce zniknęła i sama Pani Walewska.

Najwięcej było małp, zdarzało się, że było ich na pokładzie „Daru Pomorza” kilkanaście. Dla ich bezpieczeństwa trzymano je w klatkach lub na sznurku. Samodzielne poruszanie sięe po żaglowcu kończyło się dla nich źle, wpadały do wody i topiły się.
Długo by można opowiadać o zwierzętach na „Darze Pomorza” i innych statkach, ale po co. Wystarczy wybrać się i zobaczyć tę arcyciekawą wystawę.

CZYTAJ TAKŻE: Zbliżają się ferie zimowe. Policjanci przypominają o zasadach bezpieczeństwa

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia