Dla mojego, powiedzmy jasno, niemłodego już pokolenia 40-latków, którego dzieciństwo przypadło w erze sprzed internetu, Wikipedii czy nawet wideo, ważnym doświadczeniem zbiorowej świadomości był film przygodowy z 1981 r. „Poszukiwacze zaginionej Arki” w reżyserii samego Stevena Spielberga. To był jeden z nielicznych filmów kina nowej przygody, który był wyświetlany w PRL-owskich kinach. Choć trudno to sobie dziś wyobrazić, ale w Polsce Ludowej obejrzało go blisko 9 mln widzów, co sprawia, że był to jeden z najpopularniejszych filmów w PRL. Bohater, archeolog Indiana Jones, w którego wcielił się Harrison Ford, razem z angielskim muzealnikiem Marcusem Brodym dowiadują się, że w Egipcie odnaleziono miejsce, w którym ponoć spoczywa biblijna Arka Przymierza. Szukają jej również naziści, którzy dzięki jej nadnaturalnym właściwościom chcą zdobyć władzę nad światem.
To była filmowa bajka, ale myślę, że okładkowy temat tego wydania „Naszej Historii” - o pomysłach nazistów, jak stworzyć własną religię - może pomóc zrozumieć ponury fenomen III Rzeszy. Bo to pokazuje skalę szaleństwa, obłędu Niemców, wyrażanego nie tylko w korzystaniu z usług całego zastępu jasnowidzów, astrologów, którzy stawali się prominentnymi postaciami hitlerowskiego reżimu. To był zaledwie wierzchołek góry lodowej obłędu nazistów. Szukali oni Świętego Graala, uprawiali nazistowską archeologię, ale też „poprawiali” Biblię, wierząc, jak choćby dowodził Karl Zschaetzsch, że biblijna historia o Adamie i Ewie jest w istocie żydowskim kłamstwem. Naprawdę Wotan i jego siostra, uciekinierzy z Atlantydy, pędzili rajski żywot w cieniu wielkiej aryjskiej kapusty do momentu, gdy podstępna Żydówka nauczyła ich pędzić kapuściany alkohol…
Tak, tak, w czasach III Rzeszy to była bardzo popularna wersja biblijnej historii. Ale chciałbym Państwa wyprowadzić z błędu stereotypowego myślenia, że to naziści zarazili Niemców obłędem. Przez całe średniowiecze niemieckie elity z uporem maniaka uważały się za spadkobierców starożytnych Rzymian. Już w XV w. odnalezienie traktatu Tacyta „Germania”, poświęconego barbarzyńskim plemionom Germanów, posłużyło do wywodów, że u zarania dziejów wszyscy ludzie mówili po niemiecku. Później było jeszcze gorzej, włącznie z przypisaniem Niemcom szczególnej roli w Bożym planie zbawienia.
Wracając do nazistów i upodobania do ezoteryki, okultyzmu, to przodował w tym nie tylko Heinrich Himmler, twórca swoistego czarnego zakonu. Z okultystycznych ciągot znany był Rudolf Hess, „zastępca Führera”. Stephen McGinty w książce „Sekretne życie Rudolfa Hessa” napisał, że wierzył on, iż Niemcy zlikwidują chrześcijaństwo, bo jest ono jedynie żydowską bajką, i zastąpią je nową religią niemiecką. Nowa wiara miała być budowana od podstaw i wymagała stworzenia nowych aspektów zewnętrznych i rytuałów. Stalin - według Hessa - popełnił wielki błąd, niszcząc religię, ale nie proponując na jej miejsce stosownego zamiennika. Wspomniany wcześniej Himmler przekształcił ochronę Hitlera w inicjacyjne bractwo, całe SS miało swoje rytuały, świątynie i stopnie wtajemniczenia. Ba, według niektórych historyków skupiona wokół niego okultystyczna elita miała w przyszłości odsunąć od władzy NSDAP i stać się faktycznym architektem Tysiącletniej Rzeszy.
A sam Hitler? Nie ma twardych dowodów, że ulegał wpływom okultystów, on „tylko” uważał siebie za męża zesłanego Niemcom przez samą Opatrzność. Na początku lat 20. Adolf Hitler w czasie wielu przemówień stwierdzał, że nie wyobraża sobie Jezusa jako kogoś innego niż wysokiego blondyna o niebieskich oczach. Obłęd szaleńca.
Paweł Siennicki,
redaktor naczelny "Naszej Historii"