Spira leży nad Renem, w samym sercu Palatynatu. Dziś jest prowincjonalnym ośrodkiem miejskim, ale w XI w., za rządów cesarzy z dynastii salickiej, stanowiła polityczne i religijne centrum Rzeszy. Średniowieczni kronikarze określali ją jako „metropolis Germaniae”. Teraz o jej randze w tamtym czasie przypomina przede wszystkim monumentalna bryła katedry – największego zachowanego kościoła w stylu romańskim w Europie. Niedługo po jej konsekracji w połowie XI w., niespełna 200 m dalej zbudowano synagogę z mykwą. Była ona dumą miejscowych Żydów, którzy wówczas tłumnie osiedlili się w tym grodzie. Ich społeczność rosła w siłę i bogactwo, obdarzona licznymi przywilejami przez tutejszych biskupów. Relacje z chrześcijańskimi współobywatelami układały im się raczej harmonijnie. Ale nie trwało to długo.
Od wczesnej wiosny 1096 r. przez zachodnią część Rzeszy przetaczały się różne grupy zbrojnych, wyruszających na pierwszą krucjatę. Jedna z nich, kierowana prawdopodobnie przez hrabiego Emicha z Leisingen, krążyła po Palatynacie. Pewnego dnia Żydzi ze Spiry dowiedzieli się, że owi krzyżowcy z grupą mieszczan chcą ich zaatakować, gdy w sobotę 3 maja będą wychodzili z synagogi.
Feralnego dnia spirscy Żydzi nie przedsięwzięli żadnych specjalnych środków bezpieczeństwa. Po prostu udali się do bożnicy dużo wcześniej niż zwykle i wyszli z niej szybko, jedynie po krótkich modłach, a następnie wrócili do domów. Uniknęli zasadzki. Jednakże krzyżowcy i mieszczanie, ogarnięci żądzą rozprawy z „niewiernymi" i sfrustrowani fiaskiem swego planu, zaczęli krążyć po ulicach żydowskiej dzielnicy. Schwytali dwunastu członków gminy i zamordowali ich, gdy ci odmówili przejścia na chrześcijaństwo. Ponadto zginęła jeszcze jedna Żydówka popełniając samobójstwo w obronie swojego dziewictwa. Kres zbrodniom położyła dopiero interwencja ludzi władcy miasta, biskupa Johanna I z Kraichgau. Udało im się rozpędzić pogromową bandę. Ujętych obywateli Spiry, którzy uczestniczyli w krwawych zamieszkach, ukarano obcięciem rąk.
Po tym incydencie zagrożenie dla Żydów nie minęło. Oddziały krzyżowców rosły w siłę. Wciąż grasowały w okolicach miasta. Dlatego też biskup, chcąc zagwarantować bezpieczeństwo członkom gminy, ewakuował ich grupami ze Spiry, i porozmieszczał w swoich najlepiej ufortyfikowanych zamkach i osadach. Powrócili oni do domów dopiero po kilku dniach, gdy było pewne, że zbrojni fanatycy przenieśli się gdzie indziej.
Jak się potem okazało, zajścia w Spirze były ledwie przygrywką do krwawej łaźni, jaką uczestnicy tzw. niemieckiej krucjaty zgotowali Żydom, zarówno tym zamieszkałym nad Renem, jak i w innych częściach Rzeszy oraz w Czechach. Zanim przyjrzyjmy się dziejom owych tragicznych wydarzeń, najpierw szeroko omówmy ich kontekst.
"Bezbożni lichwiarze"
W pierwszych wiekach naszej ery osadnictwo Żydów koncentrowało się wokół Morza Śródziemnego. Ich wzmożona migracja na północ Europy rozpoczęła się prawdopodobnie dopiero pod koniec X w., wraz z powolnym rozkwitem tamtejszych miast po wczesnośredniowiecznej stagnacji. Starozakonni ściągali tam nie tyle powodowani własną przedsiębiorczością, co kuszeni licznymi przywilejami przez panów feudalnych, chcących rozwijać ekonomikę swoich władztw. Osiadali przeważnie w większych grodach, tworząc etniczne getta, skoncentrowane wokół synagog. Parali się przede wszystkich handlem, a także lichwą, surowo zakazaną chrześcijanom.
W pierwszym okresie osadnictwa Żydów w miastach Północy ich stosunki z gojami pozostawały na ogół poprawne i pokojowe. Nie oznacza to bynajmniej, iż wyzbyto się wobec nich wszelkich uprzedzeń. Patrzono na nich nieufnie. Byli w końcu nowymi imigrantami, a w dodatku stanowili jedyny obcy kulturowo element w homogenicznie chrześcijańskim społeczeństwie. Niechęć tę pogłębiał Kościół, który nie pozwalał zapomnieć wiernym, że Żydzi są „bezbożną rasą, która skazała Jezusa na mękę”.
Resentymenty wobec starozakonnych nasilały się w miarę wzrostu ich pozycji ekonomicznej. Mieszczanie-goje zazdrościli im przywilejów handlowych oraz bliskich stosunków z panami feudalnymi. Taka sytuacja miała miejsce np. w centralnym Palatynacie, gdzie miejscowi biskupi mocno faworyzowali żydowskich kupców z Wormacji, Moguncji i Spiry. Poza tym, jak podkreślał historyk Steven Runciman, w miarę jak ekonomika oparta na służebnościach wypierana była przez gospodarkę pieniężną, chłopi i biedniejsi mieszczanie coraz częściej borykali się z brakiem gotówki. To powodowało, że na potęgę zadłużali się u żydowskich lichwiarzy, którzy wyciągali od nich wysokie odsetki, zgarniając niemałe zyski. Również ten czynnik wzmagał antysemickie nastroje. Przygotowania do pierwszej krucjaty jeszcze je spotęgowały.
Apokalipsa wg. Emicha
W grudniu 1095 r. na synodzie w Clermont papież Urban II ogłosił rozpoczęcie przygotowań do wyprawy chrześcijańskiej armii, która miała odbić Ziemię Świętą z rąk niewiernych. Niedługo potem we Francji i w Rzeszy zaroiło się od wędrownych kaznodziejów wzywających wiernych do udziału w krucjacie. W swoich kazaniach podkreślali oni szczególne znacznie Jerozolimy - miejsca Męki Pańskiej. Za głównych wrogów uważali muzułmanów, ówczesnych prześladowców chrześcijan. Jednocześnie dokładali też Żydom, którzy „byli bez wątpienia gorsi, bo przyczynili się do śmierci samego Chrystusa”.
Równocześnie rycerstwo zaczęło się przygotowywać do wyprawy. Kupno ekwipunku, oręża i konia wymagało sporych nakładów finansowych, a nie wszyscy mieli dobra, które mogli spieniężyć. Dlatego też zapożyczali się u Żydów. Zapewne wielu krzyżowców zastanawiało się w takiej sytuacji, czy to aby sprawiedliwe, że dla tak zbożnego celu wydają się na pastwę przedstawicieli narodu, który ukrzyżował Jezusa.
Francuscy Żydzi już w grudniu 1095 r., tuż po ogłoszeniu krucjaty, przeczuwali, że atmosfera wokół nich uległa zagęszczeniu. Gminy z północy tego kraju wystosowały do swoich braci w wierze zamieszkujących Rzeszę listy, w których ostrzegały przed agresją, jaka może spotkać ich lud ze strony krzyżowców.
Przywódcy ruchu krucjatowego niczym gangsterzy bezwzględnie wykorzystywali żydowski strach. Piotr Pustelnik, charyzmatyczny lider tzw. wyprawy ludowej, przyszedł do przedstawicieli francuskich gmin i powiedział im wprost, że może nie utrzymać swoich ludzi w ryzach, jeżeli nie dostanie tego, co chce. A chciał listu polecającego do gmin żydowskich w całej Europie, wzywającego do udzielenia jego ludziom wszelkiej pomocy zaopatrzeniowej w drodze do Ziemi Świętej. Naturalnie otrzymał go. Ale na tym szantaże się nie skończyły. Niedługo później przygotowania do krucjaty rozpoczął Gotfryd z Boullion, książę Dolnej Lotaryngii. Po regionie lotem błyskawicy rozniosła się plotka, że możnowładca ów ślubował jeszcze przed wyjazdem do Palestyny wymordować wszystkich Żydów, by pomścić śmierć Chrystusa. Przerażone gminy starozakonnych z Nadrenii postanowiły działać. Główny rabin Moguncji Kalonymos napisał list do cesarza Henryka IV, seniora księcia Lotaryngii, prosząc, by zakazał on prześladowania wyznawców religii mojżeszowej. Równocześnie majętne gminy z Kolonii i Moguncji, dla pewności, wysłały Gotfrydowi z Boullion po 500 sztuk srebra. Sprawa zakończyła się dla nich pomyślnie. Henryk IV zażądał od swych głównych wasali gwarancji bezpieczeństwa dla Żydów z ich władztw. Wszyscy, łącznie z panem Lotaryngii, zgodzili się spełnić cesarskie żądanie. Jak się okazało, owe gwarancje nie były jednak zbyt wiele warte.
W połowie kwietnia 1096 r. Piotr Pustelnik z tysiącami swoich zwolenników przeszedł przez Kolonię w drodze do Ziemi Świętej. Szybko opuścił Nadrenię, ale kazania, które głosił w czasie postojów, rozbudziły w regionie krucjatową gorączkę. W ślad za wyprawą ludową ruszyły dwie kolejne, spontanicznie skrzyknięte, grupy krzyżowców z Niemiec, liczące po około 10 tys. ludzi. Pierwszą dowodził niejaki Volkmar, a drugą Gotszalk.
Wreszcie na przełomie kwietnia i maja 1096 r. zaczęła się formować trzecia niemiecka grupa ochotników. W apogeum swojej siły liczyła kilkanaście tysięcy ludzi, w tym wielu zaprawionych w bojach bogatych panów. Dowodził nią zamożny nadreński hrabia Emich z Leisingen, w historiografii występujący też jako Emich z Flonheim. Miał reputację rozbójnika. To najprawdopodobniej ta grupa w początkowej fazie swej zbrodniczej działalności zaatakowała Żydów ze Spiry. Dlaczego akurat ona złamała cesarski zakaz?
Robert Chazan, historyk specjalizujący się w dziejach nadreńskich masakr, twierdzi, że niemieccy krzyżowcy byli po prostu najbardziej prości, niezdyscyplinowani i radykalni. Opacznie zinterpretowali przekaz kaznodziejów. Uważali, że już samo zabijanie „niewiernych Żydów” zapewni im miejsce w Raju. I zabrali się do dzieła.
Prof. Matthew Gabriele ma bardziej złożoną teorię wyjaśniającą ich zachowanie. Uważa, że niemieccy krzyżowcy – będący pod wpływem Emicha (uważał, że ma specjalną misję od Boga; chwalił się „cudownie” wypalonym znamieniem w kształcie krzyża na ciele), grupy kaznodziejów i popularnych wówczas apokryfów – wierzyli w zbliżającą się apokalipsę. Mieli siebie za wojowników ostatecznego starcia Dobra ze Złem. Sądzili, że w ostatniej godzinie muszą wyeliminować Żydów, jako sojuszników Antychrysta, przez konwersję lub przy użyciu miecza.
Jakiekolwiek były motywy krzyżowców Emicha, ci, po opisanych mordach w Spirze, udali się na północ, by dalej zabijać niewiernych.
Krucjata pogromowa
18 maja 1096 r. ekspedycja stanęła pod murami Wormacji. „Zbiegiem okoliczności”, niebawem po ich przybyciu, po mieście rozeszła się plotka, że Żydzi zabili jednego chrześcijanina, jego trupa ugotowali, a wodą, w której to zrobili, zatruli studnie. Starozakonni mieli w mieście całą masę wrogów, więc na reakcję nie trzeba było czekać. Miejska tłuszcza i ludzie Emicha wtargnęli do dzielnicy żydowskiej, zabijając każdego napotkanego przedstawiciela narodu wybranego. Tego dnia część ściganych ocalił miejscowy biskup. W murach jego siedziby schroniło się niemal 500 osób. Nie na długo. Już 20 maja rozwścieczony tłum okolicznych chłopów, mieszczan i krzyżowców sforsował jej bramę. Wszystkich Żydów wymordowano.
Pięć dni później wojsko Emicha rozłożyło się obozem pod murami Moguncji, kolejnej średniowiecznej metropolii Rzeszy. Rothard, miejscowy arcybiskup, zamknął przed nimi bramy. Na nic się to nie zdało. W mieście doszło do zamieszek antyżydowskich, w czasie których zginął jeden goj. W reakcji na to 26 maja mieszczanie sympatyzujący z Emichem otworzyli bramę krzyżowcom. W ostatniej chwili przerażeni Żydzi próbowali przekupić miejscowych możnych i biskupa, by udzielili im schronienia, a nawet paktowali ze swoimi prześladowcami. Ich wysiłki i liczne łapówki poszły na marne. Rothard, przerażony siłą agresorów, zbiegł ze swoją świtą, pozostawiając miejscową gminę na pastwę hrabiego z Leisingen. Ten nie miał litości. Przez dwa dni jego ludzie polowali na Żydów, poukrywanych w różnych częściach grodu. Wymordowali niemal tysiąc osób. Z całej gminy ocaleli tylko nieliczni, którzy pod groźbą miecza przeszli na chrześcijaństwo. Z tej grupy kilku później popełniło samobójstwa.
Szczególnie dramatyczne były losy około 50 żydowskich patrycjuszy, którzy pod wodzą rabina Kalonymosa wymknęli się z miasta w nocy, po pierwszym dniu masakry. Zbiegli do grodu Rudesheim, gdzie ponownie schronili się pod skrzydłami arcybiskupa Rotharda, który już wcześniej ich zawiódł. Zrobił to i tym razem. Gdy banda Emicha zbliżyła się do miejscowości, zaczął przekonywać Kalonymosa, że może powinien jednak zmienić wiarę. Tego rabin nie wytrzymał – rzucił się na hierarchę z nożem. Powstrzymano go, ale los całej ocalonej grupy został przesądzony. Wszystkich zamordowano.
Gdy wiadomości o masakrze w Moguncji dotarły do Kolonii, przerażeni członkowie tamtejszej gminy żydowskiej rozproszyli się. Mniejsza część schroniła się u swoich sąsiadów w mieście, a większość, zgodnie z sugestią lokalnego arcybiskupa Hermana, udała się do kilku ufortyfikowanych miejscowości w okolicy. 1 czerwca pod Kolonią pojawił się hrabia z Leisingen na czele swojej pogromowej krucjaty. W samym wielkim grodzie zamordowano jedynie kilku Żydów, którzy odmówili konwersji na wiarę chrystusową, i spalono synagogę. Znacznie gorzej powiodło się starozakonnym, którzy ewakuowali się do mniejszych ośrodków. Wszystkie z nich, poza Kerpen, zdobyto, a ukrytych tam Żydów zmasakrowano.
Po zbrodni w Kolonii, Emich z większą częścią krzyżowców skierował się na Węgry. Tymczasem pewna część jego armii oddzieliła się i udała na zachód, „nawracać” Żydów w miastach doliny Mozeli. Przyczyniła się do śmierci dziesiątek starozakonnych w Trewirze (wielu ze strachu popełniło samobójstwa, skacząc do rzeki). Następnie zawitała do Metzu, gdzie wymordowała przeszło 220 osób. Oddział ten skończył swoją działalność pod koniec czerwca 1096 r., przyłączając się do armii Gotfryda z Boullion.
Tymczasem wieści o wyczynach Emicha dotarły do Volkmara, który ze swoją armią był już w drodze do Ziemi Świętej. 30 czerwca wpadł on do Pragi, stolicy Czech, i dokonał rzezi miejscowych Żydów. Masakry skarozakonnych dokonał także Gotszalk w Ratyzbonie.
Madziarska kara
Szlak wszystkich trzech grup krzyżowców z tzw. krucjaty niemieckiej na wschód wiódł przez Węgry. Wszystkie, w czasie przemarszu, prowokowały Madziarów i zostały przez nich rozbite. Wojska Volkmara zostały pokonane w czasie próby dokonania pogromu Żydów w Nitrze. Armię Gotszalka zmasakrowano pod Białogrodem Królewskim. Wreszcie Węgrzy pokonali oddziały Emicha pod Mosonem. Sam hrabia uratował się z jatki i wrócił do kraju.
Większość dobrych chrześcijan uznała wówczas, że tragiczny koniec niemieckich krzyżowców był karą Bożą za zbrodnie popełnione na narodzie wybranym.
Masakry w Nadrenii były pierwszymi z serii pogromów Żydów, jakie nastąpiły w średniowiecznej Europie Zachodniej. Przez długie lata rzucały się cieniem na relacje między starozakonnymi i gojami w tym regionie. Skłoniły one wielu Żydów z Rzeszy do emigracji na wschód w poszukiwaniu bezpieczeństwa i perspektyw. Wtedy powstawały zalążki ich przyszłej wielkiej społeczności w Polsce.
Bibliografia:
- R. Chazan - „God, humanity, and history : the Hebrew First Crusade narratives”
- R. Chazan - „In the Year 1096: The First Crusade and the Jews”
- M. Gabriele - „Against the Enemies of Christ: The Role of Count Emicho in the Anti-Jewish Violence of the First Crusade”
- S. Runciman - „Dzieje wypraw krzyżowych” T. 1