Geibel był prawdopodobnie jedną z najczarniejszych postaci, jaka kiedykolwiek trafiła do Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich. Funkcjonariusz III Rzeszy swoją karierę w strukturach SS rozpoczął w 1931 roku, gdy wstąpił do NSDAP.
Po dojściu Adolfa Hitlera do władzy zaczął gorliwie wypełniać powierzone mu obowiązki. W rezultacie bardzo szybko awansował na generała SS i policji (SS-und Polizeiführer), obejmując jednostkę w okupowanej Warszawie.
"Policja wszelkich rodzajów (...) osiągnęła pod jego dowództwem wybitne rezultaty. Charakter jego jest zrównoważony i na wskroś mocny" - wychwalał go Wilhelm Koppe, sekretarz stanu do spraw bezpieczeństwa III Rzeszy, uzasadniając konieczność awansu.
Geibel przyjechał do Warszawy w marcu 1944 r. Wybrano go na stanowisko dowódcy SS-manów nieprzypadkowo. Przełożeni doskonale znali jego "twarde metody" i chcieli, żeby kontynuował pracę Franza Kutschery, który w ciągu zaledwie pół roku wymordował w Warszawie ponad tysiąc osób.
Dla Kutschery był to sposób na zaprowadzenie porządku w okupowanym mieście - masowo organizował na ulicach łapanki i przeprowadzał publiczne egzekucje. Żołnierze AK, żeby powstrzymać falę zbrodni, ostatecznie zastrzelili go przed siedzibą niemieckiej policji.
Paul Otto Geibel okazał się "godnym" następcą. Gdy 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie warszawskie, kazał swoim ludziom strzelać do każdego - także do cywili.
Zbigniew Bujnowicz, jeden z wielu świadków nazistowskich zbrodni, który został przesłuchany po wojnie, tak opowiadał o brutalnych metodach pracy ludzi podległych Geibelowi:
"W Warszawie na drodze prowadzącej na Okęcie z samochodu wysiadł SS-man i wezwał leżącego w rowie staruszka, by szedł na dworzec kolejowy, gdyż tu mu nie wolno pozostać. Staruszek częściowo po polsku, częściowo po niemiecku tłumaczył, że jest zmęczony i gdy nieco odpocznie, to pójdzie. W odpowiedzi SS-man strzelił z pistoletu w głowę staruszka, po czym wziął kanister z benzyną, oblał poruszającego się jeszcze i podpalił."
W ciągu 10 miesięcy na ulicach Warszawy dokonano 991 publicznych egzekucji na Polakach, a funkcjonariusze podlegający Geibelowi rozstrzelali od 5 do 10 tys. osób. Heinrich Himmler pisał wtedy do niego: "Niech pan zniszczy dziesiątki tysięcy".
Geibel wymyślił także skuteczny sposób na odpieranie ataków żołnierzy AK. Przed ciężkimi wozami, które poruszały się ulicami miasta, prowadził pojmane wcześniej kobiety, tak, żeby żywe tarcze chroniły SS-manów.
Po upadku powstania Geibel zaangażował się w wysiedlanie ludności i ostateczne wyburzenie Warszawy. Za "zasługi" został awansowany na generała majora policji i przeniesiony do jednostki w Pradze.
W 1945 roku, gdy Niemcy przegrali wojnę, Geibel stanął przed sądem w Czechosłowacji. Ten skazał go na 5 lat więzienia, ale tylko za zbrodnie dokonane na Czechach. Po skończeniu odsiadki przewieziono go do Warszawy, gdzie znów stanął przed sądem, tym razem za zbrodnie w Polsce. Geibel do samego końca nie przyznawał się do winy.
- O tym, że od 4 marca do 22 maja 1944 r. rozstrzelano 991 osób, nie wiedziałem i dopiero teraz dowiaduję się o tym od sędziego - przekonywał na sali rozpraw.
Niemiecki zbrodniarz wyjaśniał przy tym, że nigdy nie kazał do nikogo strzelać, a okres walk powstańczych opisywał w taki sposób, jakoby to Polacy byli agresywni i atakowali Niemców będących na służbie.
- Z uwagi na niezdolność moich sił do ataku przyjąłem taktykę obrony - odpierał zarzuty dotyczące tłumienia powstania warszawskiego.
W 1954 r. po długim procesie sąd w Warszawie skazał go na karę dożywotniego więzienia. Miejsce odsiadki wyznaczono mu w Zakładzie Karnym nr 1 w Strzelcach Opolskich, które słynęło z ciężkich warunków.
W więzieniu Geibel był skruszonym więźniem o kamiennej twarzy, która rzadko zdradzała jakiekolwiek emocje. Współwięźniowie nazywali go "katem powstania", przez co nikt nie chciał przebywać w jego towarzystwie. Kilka razy został nawet pobity. Z archiwalnych dokumentów wynika, że służba więzienna musiała mu z tego powodu wydzielić osobną, jednoosobową, celę. Nie wiadomo, dlaczego po zaledwie dwóch latach od rozpoczęcia odsiadki wydział karny Sądu Wojewódzkiego w Opolu postanowił... zwolnić Geibela z więzienia. Sędziowie podjęli taką decyzję "z uwagi na nienaganne zachowanie się skazanego w czasie odbywania kary". Stwierdzili też, że w nowych realiach, czyli po wyjściu na wolność, Geibel nie popełni już żadnego przestępstwa. Zbrodniarz nie cieszył się jednak długo wolnością. O kuriozalnej decyzji szybko zrobiło się głośno, a na sąd w Opolu spłynęła fala krytyki. Wyżsi oficerowie Wojska Polskiego interweniowali, żeby zmienić postanowienie i osadzić Geibela z powrotem w celi.
Tymczasem niemiecki zbrodniarz, będąc na wolności, pojechał do Warszawy, żeby odebrać paszport i wyjechać do Niemiec. Gdy próbował opuścić Polskę, został ponownie zatrzymany i ponownie osadzony w więzieniu. W ten sposób nazistowski funkcjonariusz wrócił do Strzelec Opolskich.
Andrzej Kucharz, wieloletni dyrektor Zakładu Karnego nr 1, który badał sprawę pobytu zbrodniarzy w strzeleckiej jednostce, mówi, że Geibel miał tylko jedno widzenie: - Wiosną 1966 roku odwiedziła go trzyosobowa rodzina. Była wśród nich jego córka.
W tym czasie Geibel prosił o darowanie kary. Spodziewał się amnestii, bo był to czas, w którym biskupi polscy wystąpili do biskupów niemieckich z orędziem "przebaczamy i prosimy o wybaczenie". Ale zamiast wolności, Geibel został przeniesiony do jeszcze cięższego więzienia w Warszawie na Mokotowie.
Andrzej Kucharz przypuszcza, że tamtejsi funkcjonariusze poddali go sugestiom, że już nigdy nie będzie wolny.
- Prawdopodobnie wmawiali mu, że nawet jeżeli wypuszczą go w Polsce, to czeka go jeszcze odsiadka w innych krajach bloku socjalistycznego - tłumaczy Kucharz. - Dlatego też i tak będzie oglądał kraty do samej śmierci.
Wtedy Geibel się załamał i powiesił.
Ale Geibel nie był jedynym zbrodniarzem, który trafił do Strzelec Opolskich. Innym czarnym charakterem był Ludwik Kalkstein. Ten konspiracyjny żołnierz działał od 1940 r. w strukturach wywiadu Armii Krajowej. W 1942 roku został jednak zatrzymany, a gdy jego działalność wyszła na jaw, hitlerowcy aresztowali także jego rodziców. Wtedy Kalkstein zdecydował się współpracować z gestapo. Został wypuszczony na wolność jako tajny agent nr 97.
Miał za zadanie przekazywać poufne informacje o działalności AK i robił to niezwykle skutecznie. Szacuje się dziś, że na skutek jego "pracy" gestapo aresztowało około 500 osób. Wśród nich byli wysocy rangą dowódcy AK, w tym najważniejszy z nich - generał Stefan "Grot" Rowecki.
Kalkstein został zdemaskowany jako zdrajca w 1943 roku. Władze AK zaocznie wydały na niego wyrok śmierci, ale nigdy nie udało się go złapać. Po wojnie Kalkstein zmienił nazwisko i ukrył się w Szczecinie, gdzie pracował jako dziennikarz w lokalnej gazecie. Rozpoznano go dopiero w 1953 roku. Wtedy usłyszał wyrok dożywocia (później zmieniony na 12 lat więzienia) i trafił do więzienia w Strzelcach Opolskich.
Przez całe życie twierdził, że winę za śmierć Stefana Roweckiego ponosi jego szwagier, który doniósł o nim gestapo.
"Utrzymuje się (...) jeszcze plotka, że to Kalkstein winien jest aresztowania "Grota", tego zaś rodzaju winy społeczność więzienna traktuje ze szczególną niechęcią" - pisał sam o sobie w więziennej gazetce.
- To była szara eminencja wśród skazanych - dodaje Andrzej Kucharz. - Odsiedział wyrok do końca, a za kratami zajmował się m.in. redagowaniem więziennej gazetki. Został zwolniony w 1965 roku na mocy amnestii wojennych.
Po wyjściu na wolność Kalkstein przeprowadził się pod Warszawę, a później zamieszkał w okolicy Jarocina. W latach 80. wyjechał za granicę, zmieniając przy tym imię i nazwisko na Edward Ciesielski. Mieszkał m.in. we Francji i Niemczech. Wiadomo, że w latach 80. w Monachium prowadził bibliotekę Polskiej Misji Katolickiej.
RADOSŁAW DIMITROW, Nowa Trybuna Opolska
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".