Więzienia miały podnieść prestiż miasta i pomóc w rozwoju

Więzienna architektura to dziś znak rozpoznawczy Strzelec Opolskich
Więzienna architektura to dziś znak rozpoznawczy Strzelec Opolskich archiwum
To nie przypadek, że w Strzelcach Opolskich działają dwa zakłady karne. Mocno zabiegał o nie miejscowy burmistrz Ehrenfried Gundrum. Sądził, że przyniosą miastu korzyści

Druga połowa XIX wieku była dla Strzelec czasem intensywnego rozwoju. Do miasta ściągali nowi mieszkańcy z przeróżnych stron i osiedlali się tutaj, by żyć i prowadzić interesy. Jednym z "magnesów", który przyciągał do Strzelec, był wojskowy garnizon - w mieście przez ok. 125 lat roku stacjonowali żołnierze pruskiej armii. Garnizon przyczynił się do powstania w mieście klasy średniej, bo np. krawcy, rzeźnicy, piekarze sprzedawali swoje wyroby nie tylko miejscowej ludności, ale także na potrzeby wojska, licząc dodatkowe zyski.

Gdy w 1870 roku wybuchła wojna francusko-pruska, wszystkich żołnierzy ze strzeleckiego pułku wysiano na front. To był ostatni rok, w którym mieszkańcy miasta robili z armią interesy.

Zabrakło miejsca dla rabusiów

Po wojnie władze państwowe zdecydowały o likwidacji garnizonu. Wraz z tym spadła ranga miasta, a ludzie odczuli to także finansowo. W mieście zaczęła jednocześnie rosnąć przestępczość. Ówczesny burmistrz Ehrenfried Gundrum (rządził miastem od 1874 roku) miał z tego powodu sporo problemów. Rabusiów przybyło do tego stopnia, że więzienie, które znajdowało się w ratuszu, nie było w stanie pomieścić ich wszystkich. Cele były za ciasne, a więźniowie przebywali w fatalnych warunkach higienicznych.

Burmistrz przez jakiś czas głowił się, jak problem rozwiązać. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie budowa nowego więzienia - ale nie takiego na lokalne potrzeby, a dużej jednostki, która przy okazji podniosłaby prestiż miasta i wypełniła pustkę po wojskowym garnizonie. Obudowę zakładu karnego burmistrz zabiegał w samym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych cesarstwa niemieckiego. Zgoda przyszła we wrześniu 1885 roku. Rząd przeznaczył na ten cel pieniądze, które uzyskał w ramach reparacji po wojnie francusko-pruskiej. Zdecydowano, że w Strzelcach powstanie kompleks dwóch więzień.

Zgodnie z planem główny budynek dla przestępców miał się znajdować w pobliżu dworca kolejowego, na uboczu miasta (obecny Zakład Karny nr 1). Budowę drugiej jednostki dla młodocianych przestępców zaplanowano przyul. Gogolińskiej (dzisiejszy Zakład Karny nr 2).

Tajemnica cynowej tuby

Tak przed II wojną światową prezentował się budynek dzisiejszego Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich. To było największe więzienie w regionie
(fot. archiwum)

Budowa więzienia przy dworcu kolejowym ruszyła jeszcze w 1885 roku i trwała 4 lata. Gmach zaprojektowała tajna rada w Ministerstwie Robót Publicznych. Zdecydowano, że cały budynek wyłożony będzie czerwoną cegłą. Nadbudową strzeleckiego więzienia czuwali mistrzowie: Thomas Marenz, Hoseph Beiger, August Lachmann, Julius Kuhn, Julius Bruning oraz R. Luderoig.

Skąd o tym wiadomo? Gdy w latach 90. przeprowadzany był generalny remont dachu strzeleckiej "Jedynki" pracownicy firmy budowlanej znaleźli w jednej z kopuł cynową tubę. Była ona przytwierdzona do belki stropowej dużym, kutym gwoździem. Po jej przepiłowaniu okazało się, że znajdowała się tam mała, pożółkła kartka papieru oraz sześć blaszanych tabliczek, które były swego rodzaju wizytówkami budowniczych.

Ich nazwiska wybite były punktatorem oraz wyryte rysikiem.

Wiadomo, że budowniczy pochodzili z różnych części kraju. Mieli wtedy po ok. 30 lat. Tuba nie była jednak wtedy jedynym znaleziskiem. Pod jedną z belek okryto również kopertę z listem od jednego więźnia. Został on napisany w 1959 roku.

Był on zaadresowany do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Więzień skarżył się w nim na władze więzienia oraz panujące w celi warunki. Jak list trafił jednak pod dachówki?Tego dokładnie nie wiadomo. Być może więzień próbował go przemycić za pośrednictwem robotnika, który w tym czasie remontował dach. Ten, zamiast wysłać list do adresata, schował go jednak pod dachówkami.

Eksperyment z milczeniem

Gdy pierwsi więźniowie trafili do dzisiejszego Zakładu Karnego nr 1, prawdopodobnie nawet nie przypuszczali, jaka katorga ich czeka. Kierownictwojednostki postanowiło bowiem wprowadzić wjednostce eksperymentalny "system celkowy", z którym wiązano wtedy duże nadzieje na resocjalizację przestępców. Za ojca tego systemu uważa się Anglika Johna Howarda, który uważał, że w ów- czesnycheuropejskichwięzieniachpanowa- ła zbyt luźna atmosfera. Jego zdaniem więźniowie organizowali się za kratami w grupy przestępcze, a gdy wychodzili na wolność byli jeszcze bardziej zdemoralizowani. Howard zaproponował więc, by "odłączyć" więźniów niemal od wszystkich bodźców z zewnątrz.

W związku z tym skazani, którzy trafiali do strzeleckiej jednostki, umieszczani byli w niewielkich celach i całkowicie izolowani od świata zewnętrznego. Mieli obowiązek milczeć, a odzywanie się do współwięźniów było surowo zabronione. Jakie "przywileje" mieli więźniowie? Mogli pracować oraz czytać Biblię w osamotnieniu, by się nawrócić i zrozumieć swoje winy. W samych celach poza pryczami nie było żadnych innych luksusów.

W praktyce nieludzki system odbił się fatalnie na psychice więźniów. Wielu z nich popadło w skrajną apatię lub było na skraju wyczerpania nerwowego. Kierownictwo - widząc, że eksperymentalny system nie przynosi dobrych efektów - zdjęło rygor milczenia i samotności. Ale sanitarne warunki odbywania kary nie uległy znaczącej poprawie - w więzieniu panował brud. Przyczyniał się on do szerzenia się chorób, które często kończyły się śmiercią skazanych. Osób, które zmarły w strzeleckim więzieniu musiało być sporo, bo jednostka dysponowała przez pewien czas nawet własnym cmentarzem.

Więzienie jako magazyn

Wraz z biegiem czasu zmieniało się przeznaczenie strzeleckich więzień. W czasie II wojny światowej cele przestępców zapełnione zostały internowanymi, którzy buntowali się przeciwko hitlerowskiej władzy. W samym 1944 r. do dzisiejszego Zakładu Karnego nr 1 przywieziono ok. 2 tys. niepokornych Belgów, którzy sprzeciwiali się hitlerowskim okupantom. W drugim więzieniu, gdzie nie było już młodocianych, zaczęto umieszczać kobiety. Na krótko przed wejściem wojsk sowieckich do Strzelec w 1945 r. więzienie pełniło funkcję obozu dla jeńców oraz magazynu wojskowego.

Co ciekawe, po tym jak w 1945 r. więzienia przejęła polska administracja, więzienie stało się domem dla wielu hitlerowskich zbrodniarzy. Do najbardziej "znanych" należał Paul Geibel, wysoki funkcjonariusz i dowódca SS i policji w Warszawie, który tłumił powstanie warszawskie. Odpowiadał on także za ewakuację Niemców z tamtych terenów oraz burzenie stolicy. Został skazany przez polskie władze na karę dożywotniego więzienia. Geibel siedział w Strzelcach do połowy lat 60. Niedługo przed wyjściem na wolność został przetransportowany do więzienia na Mokotowie. Tam miał powiesić się we własnej celi.

Poważna próba ucieczki

W archiwach zakładu karnego na próżno można szukać informacji o ucieczkach z jednostki. Nie oznacza to jednak, że nie było żadnych prób ucieczek.
Prawdopodobnie największą z nich zaplanowano w 1964 r. Działo się to latem, w czasie organizacji więziennych zawodów, tzw. spartakiady na terenie Ośrodka Pracy Więźniów przy ul. Matejki, który podlegał pod zakład karny. Więźniowie startowali m.in. w biegach, skoku w dal, trójskoku, pchnięciu kulą, siatkówce i tenisie stołowym. Więźniowie z Zakładu Karnego nr 1 od dłuższego czasu przygotowywali się do udziału - ćwiczyli na spacerniaku, a przed samymi zawodami mieli większą swobodę w przemieszczaniu się po jednostce.

Zamieszanie przed zawodami wykorzystała grupa skazanych, którzy mieli na koncie słynny skok na bank w Wołowie (doszło do niego w 1962 roku) Pięcioosobowa grupa, którą kierował Henryk J., okradła w PRL-u skarbiec należący do Narodowego Banku Polskiego na kwotę 12 mln złotych, co w powojennych czasach było gigantyczną sumą. Przestępcy wpadli, bo ich żony próbowały płacić pięćsetkami za zakupy w sklepach w Kluczborku, Opolu, Gliwicach i Ostrowie Wielkopolskim, tymczasem numery seryjne skradzionych banknotów były znane.

W Strzelcach Opolskich podczas odbywania kary złodzieje pracowali w przywięziennej fabryce. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, próbowali uciec - kopiąc długi i wąski tunel.

- Na terenie fabryki butów dostali się oni do szybu windy towarowej - tłumaczy Andrzej Kucharz, wieloletni dyrektor Zakładu Karnego nr 1, który badał losy skazanych odbywających kary w Strzelcach Opolskich. - Wydrążyli wąski tunel prowadzący w kierunku murów jednostki. Ponieważ na terenie fabryki pracowały maszyny, nikt nie słyszał stukania.

Złodzieje, którzy szykowali się do uciecz- ki,wykorzystali fakt, że do szybu można było się dostać przez piwnicę, która była zalana. Teoretycznie pomieszczenia te powinny być regularnie kontrolowane przez funkcjonariuszy, ale ci niechętnie tam wchodzili. Sami więźniowie zrobili natomiast przy szybie specjalne szalunki, by wchodzić do środka nie mocząc ubrań i butów.

- Podkop był na bardzo zaawansowanym etapie i sięgał muru ochronnego - dodaje Kucharz. - Więźniów dzieliły od ucieczki raptem 2-3 dni kopania. Jeden z funkcjonariuszy zwrócił jednak uwagę na niedoszłych uciekinierów, bo ich ubrania były nieustannie brudne od gliny. Strażnicy, próbując rozwikłać tę zagadkę, postanowili, że wejdą do zalanej piwnicy. Wtedy sprawa wyszła na jaw.

Po tym incydencie ówcześni kierownicy jednostki zdecydowali, że więcej "spartakiad" w jednostce nie będzie i tymczasowo odwołano dla skazanych wszystkie dodatkowe zajęcia. Sami uciekinierzy dostali zakazy widzeń z rodziną i mogli zapomnieć o wyjściu na przepustkę.

Radosław Dimitrow
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii i autorem książek.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia