Wilki z Nowego Portu. Początki komunizmu w Gdańsku

Józef Mucha
Wyrobnicy Wytwórni Wód Gazowanych ,,Zdrowie", która mieściła się przy ul. Na Zaspę
Wyrobnicy Wytwórni Wód Gazowanych ,,Zdrowie", która mieściła się przy ul. Na Zaspę zbiory Józefa Muchy
Józef Mucha przyjechał do Gdańska z centralnej Polski tuż po wojnie. Zamieszkał w Nowym Porcie. Po latach postanowił opowiedzieć o swojej młodości, która przypadła na czas wprowadzania w kraju komunizmu

Do Gdańska przyjechałem w 1946 r. Zamieszkaliśmy w Nowym Porcie. Do działającej tu harcerskiej drużyny morskiej zostałem przyjęty z zachowaniem funkcji zastępowego (harcerzem byłem od 1944 r.). Drużynowym był dobry organizator i starszy kolega Włodek Cłapiński. Naszym głównym zadaniem było zdobycie sprzętu pływającego. Jachty i inne łodzie w dużych ilościach znajdowały się w Pleniewie. Ściągaliśmy je do naszego ośrodka w Twierdzy Wisłoujście, poświęcając każdą wolną chwilę na ich remont. Podstawowymi materiałami w naszej pracy były szpachle, lakiery, kleje.

Wkrótce jednak mieliśmy kilka jednostek, a wśród nich naszą dumę - duży i piękny stalowy jacht Wilk Morski. Dla nas, młodych chłopaków, wypłynięcie pod żaglami na morze aż pod Bornholm było życiową przygodą. Niestety, wprowadzone niebawem obostrzenia sprawiły, że problemem było wypłynięcie chociażby na Zatokę Gdańską. Nasze zainteresowania i praca nie ograniczały się tylko do wypraw morskich. W 1947 r. zorganizowaliśmy zimowisko koło Karpacza, a przyrzeczenie harcerskie nasi młodsi koledzy złożyli na wieży zamku Kynast, zwanego potem Chojnasty, a ostatecznie Chojnik.

Dwa worki prowiantu ofiarował nam nasz przyjaciel pan Szmelter, który prowadził restaurację na Dworcu Głównym w Gdańsku. Nasz hufcowy hm. Kłosowski również wyremontował sobie jacht, którym potem popłynął z wizytą do skautów szwedzkich. Powrót do Gdańska uniemożliwiły mu niesprzyjające wiatry.

Oswobodziciele ze wschodu

Oczyszczaniem toru wodnego zajmowały się sowieckie trałowce cumujące przy nabrzeżu Westerplatte. Między marynarzami "gości" a naszymi często dochodziło do scysji. - My was oswobodzili - powtarzali jak mantrę sowieccy marynarze. W ramach "oswobodzenia" pewnego dnia holowniki wyprowadziły z portu podobno największy ówcześnie pływający dźwig w Europie. Konstrukcja została pocięta na elementy i złożona na pontonie stanowiącym pływającą część dźwigu.

Jeżeli gorące życzenia mogą mieć moc sprawczą, to częściowo te nasze życzenia się spełniły. Na wysokości Górek Zachodnich dźwig utknął na mieliźnie. W ramach pomocy UNRRA do portu zawijały amerykańskie statki dostarczające żywność, maszyny, a nawet konie dla rolników. Statki typu Victory i Liberty były to jednostki 10 000 DWT o prostej parowej konstrukcji. Podobno czas budowy takiej jednostki trwał miesiąc. Do obsługi tych statków przeznaczony był nowoczesny holownik Żbik, pływający pod banderą amerykańską. Ta bandera uchroniła go od emigracji na wschód. Tyle szczęścia nie miał nasz statek pasażerski m/s Sobieski. Nie uniknął on losu "emigranta" i w Odessie można było go spotkać jako m/s Gruzja.

Port tętniący życiem

Ruch w porcie stawał się coraz większy. W obie strony wędrowały towary masowe i drobnica. Znaczna część mieszkańców Nowego Portu stanowili robotnicy portowi. Dokerzy spotykali się na ul. Sportowej, gdzie mieścił się Urząd Zatrudnienia. Dość burzliwe spotkania, na których wyrażano niezadowolenie z powodu znaczących nadwyżek eksportu nad importem (szczególnie na wschód), budziły zainteresowanie i niepokój określonych organów. Pewnego razu wiecujący robotnicy zorientowali się, że wśród nich jest podejrzany osobnik. Pobiegli za uciekającym "elementem" i schwytali go pod budynkiem obok przystanku tramwajowego przy ul. Wyzwolenia. W tym budynku mieszkali nasi "oswobodziciele", którzy nie wpuścili ściganego do środka. Tam też dokonał żywota. Wkrótce po tym ul. Sportowa została przemianowana na ul. Gronkiewicza.

"Żółtka" od YMCA

Mieszkańcy Nowego Portu z sympatią i uznaniem patrzyli na zachowanie i działalność naszej drużyny. Cłapińscy, bracia Łomascy, Stachowiakowie, mój brat Kazik, Rzeźniczak, Główczyk, Malko, Frost, Wiśniewski i inni tworzyli dobrze zgrany zespół (gdzie te czasy…?). Miłą niespodziankę sprawiła nam YMCA, przysyłając w darze "żółtka", ubrania sztormowe znakomicie chroniące przed zmoknięciem. Były one wykonywane z impregnowanego ortalionu.

Cała drużyna została też obdarowana nowymi mundurami marynarskimi. Stacjonująca w koszarach przy ul. Oliwskiej jednostka Marynarki Wojennej otrzymywała je z Łodzi, przy czym pierwotnie mundury te były przeznaczone dla Kriegsmarine. Jeśli mnie pamięć nie myli, to "sprawcą" tego pięknego gestu był kpt. Domaradzki. Byliśmy najlepiej umundurowani w całej gdańskiej chorągwi.

W 1947 r. pomaszerowaliśmy do Gdańska, gdzie przy al. Zwycięstwa, w okolicach ul. Smoluchowskiego, został odsłonięty pomnik poświęcony pamięci zamordowanych gdańskich harcerzy z Alfem Liczmańskim na czele. Istniejący pomnik to ogromny głaz, który pierwotnie honorował pamięć burmistrza gdańskiego Gralatha, fundatora Wielkiej Alei. Po latach odzyskał on dawne znaczenie, zaś ofiarę harcerzy uczczono w innym miejscu.

Mewki i oskubani marynarze

Zima 1946 r. była śnieżna i mroźna. Statki, które nie zdążyły wcześniej opuścić portu, były zmuszone do oczekiwania na ocieplenie. Cały Bałtyk był zamarznięty. Podobno po lodzie można było dojść do Szwecji. Marynarze z unieruchomionych statków mogli m.in. korzystać z gościnności Szwedzkiego Domu Marynarza albo z kilku knajp, takich jak Włocławianka, Oliwska, Albatros czy Pod Nurkiem.

"Dziewczynki" albo "mewki", jak kto woli, z dobrym dla siebie skutkiem umilały czas klientom. Niestety, marynarze często wracali na statki w opłakanym stanie, bez pieniędzy, różnych części garderoby itp. To był folklor życia portowego. Robotnicy z Nowego Portu, pracujący przy przeładunku węgla i rudy żelaznej, dostawali się do pracy małym stateczkiem Jan, który kształtem przypominał pudełko zapałek. Miłośnicy płci pięknej postanowili to zmienić.

Po dobudowaniu dziobu Jan przemienił się w piękną Janinę. Kapitanat portu znajdował się koło Basenu Wolnocłowego, gdzie również dokonywano przeładunku drobnicy. Z uwagi na atrakcyjność przeładowywanych w tym miejscu towarów basen był pod szczególnym nadzorem. Nie lada wydarzeniem było wpłynięcie do Gdańska statku bandery brytyjskiej, który przywiózł około 2000 powracających do kraju polskich żołnierzy. Zostali oni przewiezieni do obozu przejściowego Narwik, a następnie, po dopełnieniu formalności, puszczeni w dalszą drogę - do swoich rodzin.

"Robotnik" dla wybrańców

Brak późniejszych kiosków Ruchu z powodzeniem zastępował kolporter prasy. Mężczyzna w wieku ok. 50 lat z sumiastym wąsem i stentorowym głosem wyposażony w listonoszowską torbę wypełnioną gazetami wędrował po ulicach, oferując prasę. Człowiek ten preferował gazetę PPS-u "Robotnik". W całym Nowym Porcie słychać było jego okrzyk: - Dzisiejsza gazeta "Robotnik"! Ten sympatyczny kolporter oferował prasę również w tramwajach.

Odbywało się to w ten sposób, że mężczyzna przechodził przez cały wagon, sprzedając prawie wszystkim "Robotnika". Piszę "prawie", bo jednak nie wszyscy mogli dostąpić zaszczytu zaopatrzenia się w prasę. - Mówiłem ci już, że u mnie nie kupisz gazety! - przypominał kolporter i konsekwentnie trzymał się swojego zdania. Ta niechęć wynikała prawdopodobnie z różnic ideologicznych. Po przeprowadzonych negocjacjach nasz bohater wychodził na pomost, gdzie wypalał papierosa (wolno było palić na pomoście), po czym wkraczał do wagonu ze słowami: - Gazety do kontroli!

Z chwilą likwidacji PPS-u przestał istnieć również "Robotnik". Coraz bardziej wyczuwało się zmiany zachodzące w traktowaniu społeczeństwa przez władze. Coraz częściej też w życiu mieszkańców Nowego Portu znajdowało zastosowanie powiedzenie, że "milczenie jest złotem" .

Niechorze, czyli koniec

Aby zdobyć fundusze na kolejny obóz - w Niechorzu - zorganizowaliśmy zabawę w szkole przy ul. Sportowej. Na tej zabawie pełniliśmy rolę bileterów, kelnerów, zajmowaliśmy się wszystkim, co było konieczne. Obecni na zabawie marynarze zaczęli sobie z nas pokpiwać. "Harcerzyki postroiły się w mundury i udają matrosów" - słyszeliśmy z ich strony. Obecny na zabawie kpt. Domaradzki usadził wojaków, mówiąc: "Chociaż są młodzi, to na pewno lepiej znają morze aniżeli wy!".

Byliśmy mu za to bardzo wdzięczni. Zabawa udała się znakomicie, a zdobyte fundusze pozwoliły na zorganizowanie w 1948 r. w Niechorzu obozu żeglarskiego. Miłą niespodzianką były harcerki z Czechosłowacji, które również w Niechorzu urządziły sobie obóz. Bardzo szybko nawiązane zostały znajomości i sympatie. Czarnym dniem na naszym obozie był przyjazd dwóch osobników, którzy przy ognisku uświadamiali nas, kim jest wielki Stalin i jaką rolę w "oswobodzeniu" Polski odegrała Armia Czerwona. To był koniec naszego harcerzowania. Po przyjeździe do Gdańska cały nasz majątek przejął Związek Walki Młodych.

Przypomną o strajku dokerów

Pakt dla Nowego Portu i Centrum Edukacji Artystycznej "Łaźnia II" zapraszają 6 września CEA ŁAŹNIA II (ul. Strajku Dokerów) na konferencję popularnonaukową poświęconą protestom robotników portowych, które miały miejsce w sierpniu 1946 r. Ponad 2 tys. dokerów wystąpiło wówczas z żądaniem poprawienia warunków pracy. Protestujący zebrali się pod budynkiem zatrudnienia, gdzie doszło do konfrontacji z funkcjonariuszami UB.

W programie konferencji przewidziano referaty: "Nowy Port od powstania do 1945 roku" (Waldemar Nocny), "Sytuacja społeczna w Gdańsku po 1945 roku" (dr Sylwia Bykowska), "Strajk dokerów w 1946 roku" (prof. Grzegorz Berendt), "Polska Kronika Filmowa o strajkach" (prof. Krzysztof Kornacki) oraz pokaz filmu "Poznań '56". Słowo wstępne i prowadzenie dyskusji prof. Krzysztof Kornacki. Konferencja odbędzie się w ramach I Dni Nowego Portu, które potrwają od 6 do 8 września.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia