A to ciekawe
A to ciekawe
Spadkobiercy Mela Fishera do dzisiaj czerpią zyski ze znalezionych przez niego w 1985 r. dwóch wraków. Tylko przez pierwsze dziesięciolecie wydobyto z nich szmaragdy, złoto i dziesiątki ton srebra wartości ponad 2 mld dolarów.
W 2007 r. firma Odyssey znalazła wrak "La Mercedes", z którego wydobyła 17 ton kosztowności wartości ok. pół miliarda dolarów. Do historii przejdzie spór z rządem Hiszpanii o podział łupu.
Rosja zaproponowała Finlandii jesienią 2010 r. pomoc w wydobyciu z dna Zatoki Fińskiej wraku żaglowca "Vrouw Maria". Żaglowiec wiózł skarb carycy Katarzyny o miliardowej wartości. Wydobycie go będzie kosztowało ok. 100 mln euro.
Jeśli chodzi o morza i oceany istnieje oficjalny wykaz wraków pełnych złota. Położenie niektórych jest precyzyjnie określone. Problemy z wydobyciem skarbów są często natury prawnej bądź technicznej.
Niekwestionowanym "skarbcem" jest Dolny Śląsk. Tutaj ogromnej wartości depozyty ukrywali najczęściej Niemcy. Zawodowi łowcy znają co najmniej kilkadziesiąt pewnych miejsc, gdzie ukryto kosztowności. Trzeba tylko znaleźć skrytki.
Na Podkarpaciu praktycznie w każdej miejscowości żyje legenda o ukrytych skarbach. Kosztowności ukrywano przy każdej wojennej nawałnicy, a tych przecież przewinęło się przez nasz region na przestrzeni wieków sporo.
- Dlatego wszyscy, którzy szukają dla zysku, zeszli w szarą strefę. Nie przyznają się, że cokolwiek znaleźli - zdradza Marcin, 30-latek z Przemyśla.
Marcin godzi się na rozmowę, ale od razu zastrzega - bez żadnych nazwisk. Przyznaje, że poszukiwacze skarbów czasem znajdują wartościowe rzeczy.
- Ale skoro przepisy są tak nieżyciowe, to cały zarobek zgarnia ekipa, która szuka albo dzieli się ze zleceniodawcą. Odkryte drogocenne przedmioty trafiają często na czarny rynek, a państwo nic z tego nie ma.
Kim są zleceniodawcy? Często to właściciele terenu albo gospodarstwa. Z rodzinnych przekazów dowiedzieli się, że "coś" w danym miejscu przodkowie ukryli.
- Tu "trafień" jest sporo, bywa, że mają konkretną wartość materialną - przyznaje Marcin.
Przykłady? Choćby sprzed paru tygodni. W okolicach Przeworska drewniana skrzynka zakopana była pod klepiskiem w stodole. Trochę zbutwiałych pamiątek rodzinnych po wiejskim aktywiście, sporo srebra, głównie w monetach austrowęgierskich, niemieckich i polskich.
- Układ jest prosty. Z góry umawiamy się albo na procent albo na jakieś artefakty. Bo najczęściej zleceniodawca chce dla siebie pieniądze, a nam zostawia np. odznaczenia czy inne historyczne pamiątki - opowiada przemyski Indiana Jones.
Pamiątki trafiają do prywatnych kolekcji, na aukcje, czasem do muzeów. Bywa, że poszukiwacze rezygnują ze "skarbu". Jak choćby wtedy, gdy w Przemyślu wykopali stalową skrzynię, w której przedwojenny oficer ukrył złamaną szablę, dokumenty, ordery, w tym Virtuti Militari.
- Wnuk płakał, jak dotykał tych przedmiotów. Nie mieliśmy sumienia żądać czegokolwiek z tych pamiątek. Trafiły w dobre ręce - opowiada Marcin.
Za przysługę zleceniodawca zrewanżował się w zwyczajowy sposób.
Bywa, że wiedzą o ukrytych skarbach informatorzy dzielą się z konserwatorem zabytków. Tak było kilka lat temu w Przemyślu. Autor artykułu towarzyszył archeologom i zatrudnionej ekipie, którzy szukali na cmentarzu wojennego depozytu.
Według zapisków, miała to być skrzynia z cenną biżuterią, ofiarowaną armii przez ludność na zakup broni. Do czasu zakończenia poszukiwań dziennikarz musiał zachować dyskrecję.
- Na ogół takie przedsięwzięcia objęte są klauzulą poufności, żeby przedwcześnie nie robić zbędnej sensacji - tłumaczą urzędnicy.
Przykładem takich urzędniczo-dziennikarskich poszukiwań jest telewizyjny program "Było nie minęło" autorstwa Adama Sikorskiego. Dzięki wspólnym wyprawom, do muzeów trafiły tysiące eksponatów i udało się rozwikłać wiele tajemnic historii.
- Bo dla jednych skarbem jest złoto, biżuteria, dla innych pamiątka narodowa albo ciekawy zabytek historii - tłumaczy Marcin.
Te drugie najczęściej trafiają do muzeów. W 1996 roku w Przemyślu młodzi eksploratorzy przeszukiwali strych jednej z kamienic. W skrytce znaleźli smołowany rulon a w nim oryginalny sztandar "Strzelca" z 1914 roku. Prawdziwy skarb. Dzisiaj po zabiegach konserwatorskich jest ozdobą patriotycznych uroczystości.
W okolicach Sieniawy miłośnicy militariów wykopali eksponat na skalę europejską; sowiecki czołg T-18, jedyne takie znalezisko na zachód od Bugu. Trafił do Muzeum WP w Warszawie.
Poszukiwacze skarbów za pomocą wykrywaczy metali "namierzyli" na forcie "Optyń" fragment unikalnej wieży pancernej. Po wydobyciu i konserwacji jest atrakcją turystyczną fortu Borek. Przykładów takich sensacyjnych, trudnych do oszacowania w złotówkach znalezisk jest sporo.
Oprócz pasjonatów, którzy przeszukują głównie pobojowiska, w terenie działa spora grupa "niedzielnych" amatorów skarbów. W weekendy, często z całymi rodzinami, wykrywaczami metali przeczesują teren.
- Bywa, że mają fart i natrafiają na cenne znaleziska - przyznaje nasz informator.
Amatorzy na ogół nie ukrywają sukcesów; ich trofea to najczęściej monety, także srebrne a nawet złote. Zdarza się drobna biżuteria. Jeśli trafią na zabytki, najczęściej zanoszą je do muzeów.
W powszechnej opinii poszukiwacz skarbów to człowiek, który z szaleństwem w oczach, nocami kuje kilofem mury zamków albo łopatą kopie dziury w ziemi.
- Nic bardziej błędnego - śmieje się Marcin. I tłumaczy, że to doskonale przygotowani fachowcy.
Dla zawodowców wydobycie znaleziska to nie początek, ale finał długich poszukiwań. Współczesny "łowca skarbów" dokonuje swoich odkryć w archiwalnych szpargałach, w zaciszu bibliotek, często latami studiując stare dokumenty, mapy, różnego rodzaju relacje, opisy. Dopiero uzbrojony w taką wiedzę zabiera się do wydobycia konkretnego depozytu.
Co więcej, sprzętu technicznego, jakim dysponują, może im pozazdrościć niejedna państwowa placówka. Ale sukces nie zawsze jest zagwarantowany.
Bernard Keiser, amerykański historyk, który przez pięć lat szukał skarbu na wyspie Robinsona Crusoe, miał wyjątkowego pecha. W 2005 roku ubiegł go inny poszukiwacz, który miał więcej szczęścia.
Bywa, że łowcy skarbów w pogoni za mamoną tracą nawet życie. Czasem mają kłopoty z prawem. Pecha mieli znalazcy ogromnego, królewskiego skarbu w Środzie Śląskiej. Nie przyznali się w 1988 r. do zabrania precjozów i wielu z mieszkańców miało później problemy za przywłaszczenie sobie państwowej własności.
Czy oprócz wspomnianej skrzyni z biżuterią na cmentarzu jest jeszcze cokolwiek do znalezienia w okolicach Przemyśla? Okazuje się, że całkiem sporo.
Od lat na odkrywcę czeka mityczny skarb Kusmanka w Twierdzy Przemyśl. Węgrzy, którzy w okresie międzywojennym zawarli umowę z polskim rządem w celu jego wydobycia, nic nie wskórali. Skrzynie ze złotymi monetami nadal czekają na znalazcę.
Podobnie jak dwie kasy austriackich C.K. pułków wypełnione brzęczącą monetą. Czy to możliwe? Chyba tak, skoro interesują się tym niektórzy przemyscy wysoko postawieni urzędnicy.
Regulacje, nad którymi pracują obecnie urzędnicy, mają bardziej przystawać do europejskich standardów. Poszukiwacze będą mogli legalnie dostać połowę wartości skarbu. Reszta przypadnie właścicielowi nieruchomości, na której skarb znaleziono.
Jeżeli jednak znalezisko będzie miało znaczną wartość naukową bądź artystyczną, przejdzie na własność państwa. Znalazca zaś dostanie nagrodę sięgającą nawet 30 średnich pensji, czyli ok. 100 tys. zł.
- Nie jest to doskonałe rozwiązanie, ale o niebo lepsze niż dotychczasowe zapisy, przy których znalazca praktycznie nie dostawał nic. Zapewne więcej dóbr kultury trafi teraz do muzeów a nie na czarny rynek - prognozuje Marcin. - Wiele grup będzie działało całkiem jawnie. Być może już wkrótce w rubryce "zawód" będziemy wpisywali nową profesję: poszukiwacz skarbów - śmieje się przemyślanin.
JANUSZ MOTYKA, Nowiny