Mimo sędziwego wieku Eugeniusz Haneman jest w niezłej kondycji. Odwiedza wystawy, spotyka się ze znajomymi, przyjaciółmi. Pięknie opowiada o dawnych czasach. - Ale ostatnio Gienio trochę się potłukł - mówi Piotr Szczegłów, przyjaciel Eugeniusza Hanemana, prowadzący Galerię 87 przy ul. Piotrkowskiej. - I wyjechał do rodziny, do Warszawy, ale wierzę, że wróci wkrótce do Łodzi.
Eugeniusz Haneman jest warszawiakiem. W stolicy przyszedł na świat jeszcze podczas pierwszej wojny światowej, 17 kwietnia 1917 roku. Od dziecka interesował się fotografią. Skończył prestiżowe, warszawskie liceum fotograficzne. Marian Dederko, znany polski fotografik, uważał go za swego najlepszego ucznia. Podczas okupacji pracował w zakładzie fotograficznym "Portret przy kawie". Tam portretował głównie kobiety. Następnie przeszedł do atelier "Van Dyck". Tam pracował do wybuchu Powstania Warszawskiego...
Te okupacyjne doświadczenia sprawiły, że był znakomitym portrecistą. Już po wojnie wykonał znany nie tylko w fotograficznym środowisku "Portret jesienny", który sam nazywał "Portretem mamy". Przedstawiał mamę pana Eugeniusza, która bardzo wiele znaczyła w jego życiu, podczas pobytu nad morzem. Bardzo lubił to zdjęcie...
Do Łodzi trafił pod koniec lat czterdziestych, przez Kraków, gdzie był operatorem Instytutu Filmowego. Dostał pracę w Wytwórni Filmów Oświatowych. Z czasem zaczął wykładać fotografię w łódzkiej szkole filmowej. - Do Łodzi sprowadził go Antoni Bohdziewicz, który był zdaje się jego krewnym - wyjaśnia Andrzej Różycki, znany łódzki fotograf i przyjaciel Eugeniusza Hanemana. Poznał go podczas studiów na reżyserii w szkole filmowej. Już wiedział wtedy, że Haneman jest jednym z symboli Łodzi i autorem charakterystycznych zdjęć. Jedno z nich nazwał "Odpoczynkiem aniołów". Wykonał je w 1960 roku na al. Kościuszki. Piotr Szczegłów wie dokładnie, w którym miejscu, bo mieszkał w okolicy.
- Było zrobione w okolicy ulicy Andrzeja Struga - opowiada pan Piotr. - Po przeciwnej stronie Spatif-u. W pobliżu znajdował się skład węglowy. Pamiętam tych ludzi, którzy znaleźli się na zdjęciu. Jeden był dozorcą w pobliskiej kamienicy. Lubił siadać na tej ławce. Te skrzypce wisiały tam cały czas. Jesienią zamiast skrzypiec zawieszali szatkownice do kapusty...
Piotr Szczegłów pierwszy raz spotkał Eugeniusza Hanemana w latach siedemdziesiątych, w niezbyt miłych okolicznościach, bo podczas egzaminów do szkoły filmowej. - Mieliśmy nawet wtedy krótkie spięcie - śmieje się dziś pan Piotr.
Bliżej poznali się w 2006 roku, kiedy Piotr Szczegłów przygotowywał kalendarz "Town z miasta Łodzi", w którym prezentowane są zdjęcia Łodzi. Pomyślał, że można by w nim umieścić też fotografie Gienia. Tym bardziej, że po wojnie tak pięknie fotografował miasto, w którym mieszkał. - Potem urządziliśmy mu wystawę zdjęć w galerii przy Urzędzie Miasta Łodzi przy ulicy Piotrkowskiej 87 - opowiada Piotr Szczegłów. - Po wystawie wydaliśmy album z jego fotografiami. Dostał order Gloria Artis.
Sławomir Grzanek, prezes Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego poznał Hanemana, gdy ubiegał się o przyjęcie do związku. Pokazał wtedy mnóstwo fotografii zrobionych w różnych zakątkach kraju. Nad morzem, w górach, na Mazurach. Eugeniusz Haneman bez problemu zlokalizował miejsca, w których wykonano fotografie. - Myślę, że to dlatego, że bardzo dużo jeździł po kraju, Europie - mówi Andrzej Różycki. - Zawsze był zmotoryzowany. Zaczynał od skutera.
Eugeniusz Haneman był właścicielem włoskiego skutera Lambda. Budził podziw, gdy poruszał się nim łódzkimi ulicami. A gdy zajeżdżał pod Honoratkę, której był stały bywalcem, od razu otaczał go krąg pięknych dziewczyn. Potem stał się właścicielem motoroweru Komar.
- Na tym "Komarku" jeździł nawet nad morze! - dodaje Andrzej Różycki.
Do 1956 roku nie opowiadał o tym, co robił podczas Powstania Warszawskiego. A wtedy dostał rozkaz Delegatury Rządu na Kraj, by dokumentować powstanie. Zdjęcia robił na Śródmieściu, Powiślu. Współpracował z Sylwestrem Braunem, czyli legendarnym "Krisem". Zrobił wtedy tysiące zdjęć. Teraz ponad dwieście z nich można oglądać w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Po latach wspominał, że powstańczym fotografem został przypadkowo. Nie należał do żadnej organizacji. Wybuch powstania zastał go u zaprzyjaźnionego dentysty. Został odcięty od swego mieszkania. Na ulicy spotkał Kazimierza Greigera, który prowadził duży sklep fotograficzny na ul. Nowy Świat. Wręczył panu Eugeniuszowi aparat i klucze do magazynu z materiałami filmowymi. Kiedy się rozstawali, Greiger powiedział, że za kilka dni mu to zwróci. Powstanie miało się zaraz skończyć. Jednocześnie Kazimierz Greiger podał mu adres siedziby Delegatury Rządu, mówiąc, że potrzebują ludzi, którzy będą dokumentować powstanie. Tam spotkał "Krisa". I razem zaczęli robić zdjęcia.
Andrzej Różycki pytał Gienia, jak nazywają go przyjaciele, dlaczego jego zdjęcia z powstania są pogodne, wyglądają, jakby były pozowane w atelier.
- To były zalecenia Delegatury Rządu, by dokumentować wyłącznie pozytywną stronę Powstania - odpowiadał Eugeniusz Haneman. - Pokazywać, że Warszawa żyje, walczy. Pełna gotowość wojskowa, porządek i organizacja placówek wojskowych. Zdjęcia, najlepiej z tego samego dnia, były wystawione w największych bramach newralgicznych miejsc wojskowych i cywilnych.
Eugeniusz Haneman wyjaśniał też Andrzejowi Różyckiemu, że starał się unikać za wszelką cenę zdjęć tragicznych. A takich sytuacji nie brakowało. - Byłem świadkiem wychodzenia z kanałów róg Nowego Światu i Chmielnej - opowiadał pan Eugeniusz. - Gdzie widziałem kilkaset ludzi, żołnierzy w brudzie, szlamie, wielu z naszywkami "Parasola", zmęczonych, wyczerpanych, zgorzkniałych. Nie mogłem i nie chciałem podnieść aparatu do oka. Albo na ulicy Wareckiej leżał obandażowany całkowicie żołnierz, w dziecięcym wózeczku. Czekający razem z sanitariuszem na przeskok przez ostrzeliwaną barykadę. Pogrzeby były co chwila. Zdjęcia według zaleceń i w moich odczuciach miały podnosić na duchu walczących.
Po powstaniu trafił do obozu w Pruszkowie. Miał fałszywe papiery poświadczające, że jest gruźlikiem. Udało mu się przedostać do rodziny w Ursusie. Pierwszego dnia po wyzwoleniu był już w Warszawie. Z Ursusa szedł pieszo. Przez zniszczoną Wolę. I znów fotografował. Ruiny kamienic, powaloną Kolumnę Zygmunta, ocalałe fragmenty kościołów.
- Zacząłem fotografować od Starego Miasta i przez dwa dni dokumentowałem miasto w gruzach - zwierzał się Andrzejowi Różyckiemu. - Nie rozumiem, że można było je niszczyć z premedytacją. W snach powracają wspomnienia tych koszmarnych dni.
Negatywy z Powstania Warszawskiego ocalały. Część Eugeniusz Haneman ukrył w kamienicy przy ul. Piusza XII. Te najważniejsze miał cały czas przy sobie. Andrzej Różycki podkreśla, że Eugeniusz Haneman to cudowny człowiek. W szkole filmowej studenci wybrali go najsympatyczniejszym wykładowcą. - Ma klasę, taką charyzmę przedwojennych ludzi - mówią o nim przyjaciele. - Jest wiecznie uśmiechnięty, przyjazny ludziom. Wobec wszystkich życzliwy. Kochał każdego twórcę.
Wiosną, z okazji 95-rocznicy urodzin, Łódzkie Towarzystwo Fotograficzne urządziło wystawę jego prac. Sławomir Grzanek opowiada, że przyszedł wcześniej ze swoim kolegą, niemal rówieśnikiem, by samodzielnie rozwiesić zdjęcia...
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".