Kałasznikow dla Husajna

Paweł Siennicki
Byli oficerowie wywiadu PRL chętnie pozują na Wallenrodów. Pamiętajmy więc, że pracowali i dla Polski, i dla Wielkiego Brata

Czystym szwindlem było stworzenie już w wolnej Polsce przekonania, że wywiad PRL był wyspą niezależności od komunistycznego aparatu represji. Oficerowie wywiadu w Polsce Ludowej byli ubrani w lepsze garnitury, pili droższe alkohole, mówili kilkoma językami i pewnie byli specjalistami w swoim fachu, ale wiernie służyli internacjonalistycznej sprawie, a efekty ich pracy trafiały do Moskwy równie szybko jak do Warszawy. Dlatego nie wzruszają mnie starsi panowie, którzy dziś jęczą, że zmniejszane są ich emerytury.

Trzeba szczerze i mocno powiedzieć - do wywiadu PRL nie trafiali dysydenci, ludzie wybierani wyłącznie ze względu na swoje predyspozycje, niezależnie od poglądów politycznych. Dobrze było mieć wujka czy ojca w SB, a już na pewno rekomendacje. Trzeba się było wykazać też odpowiednią postawą ideologiczną, która miała gwarantować w opinii ich szefów wierność i chronić przed przejściem na stronę przeciwnika. Czyli służb zgniłego Zachodu. Włóżmy między bajki opowieści o Bondach z naszej strony żelaznej kurtyny. Może motywacją ludzi decydujących się na pracę w wywiadzie PRL było ciekawe życie, ale zarazem dobrze wiedzieli, że pracują nie tylko dla swojego kraju, ale także dla Wielkiego Brata z Moskwy. Stąd niech nie myli biadolenie w rodzaju: „ale przecież pracowałem wyłącznie w wywiadzie naukowo-technicznym”.

Ale wywiad PRL ma też swoje hańbiące epizody. Właśnie jeden z artykułów w tym wydaniu „Naszej Historii” opisuje brudne interesy, jakie prowadził cywilny i wojskowy wywiad PRL. Udział współpracowników służb cywilnych w zwykłej bandyterce, jaką była akcja o kryptonimie „Żelazo”, roztaczanie przez szefów MSW parasola ochronnego nad gangsterskimi metodami swoich podopiecznych. Przez zwykłą kryminalną działalność przestępczą, napady rabunkowe, kradzieże zdobywano środki dla komunistycznych służb. I w wyniku tej gangsterki ginęli niewinni ludzie.

Jako koronny dowód użyteczności komunistycznych służb często przywoływany jest udział oficerów polskich służb w wywiezieniu Amerykanów po ataku USA na Irak. Miało to uwiarygodnić pozytywnie zweryfikowanych oficerów w oczach nowych sojuszników. Tak, uważam, że praca dla wolnej Polski ludzi z komunistyczną przeszłością może być dla nich zasługą. Ale to uzupełnia paletę szarości, a nie stanowi dowód istnienia czarno-białego obrazu, w którym dawni funkcjonariusze wywiadu PRL próbują często występować w roli Konradów Wallenrodów. Bo też warto wiedzieć, że ta operacja wywiezienia Amerykanów była możliwa dzięki temu, że cywilne i wojskowe służby specjalne przez dziesięciolecia prowadziły owocną współpracę biznesową z bliskowschodnimi terrorystami. Wyjątkowe relacje łączyły wywiad wojskowy z Organizacją Abu Nidala, który odpowiadał za zamachy w 20 państwach, w których zginęło lub zostało rannych 900 osób. Abu Nidal zresztą wielokrotnie bywał w Polsce, terroryści na całym świecie strzelali z broni produkowanej w Polsce. Pistolet maszynowy Rak był ulubioną bronią terrorystów Abu Nidala, a polskie kałasznikowy Saddam Husajn kupował po 104 dolary za sztukę. Do dziś tajemnicą pozostaje, ilu dygnitarzy PRL zbiło na tym fortuny i którzy.

Często w tym miejscu przywołuję zasadę, że historii nie można oceniać w oderwaniu od realiów, kontekstu, w jakim opisywane wydarzenia miały miejsce. Tak jest również w tym wypadku, losów i dziejów wywiadu PRL. Byli oficerowie bowiem podnoszą argument: ale nie było wtedy innej Polski, nie było innego państwa. No tak, ale nikt nikogo akurat do pracy w wywiadzie PRL nie zmuszał. Historia zna wielu Polaków, którzy niekoniecznie byli bohaterami antykomunistycznej opozycji, a przeszli przez PRL z całkiem ładną kartą.

Paweł Siennicki, redaktor naczelny

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia