Nazywam się Sommerfeld. Tajemnicze losy fortepianowego giganta z Bydgoszczy
Według Maureen, po zakończeniu I wojny światowej, gdy Pomorze powróciło do Polski, Bruno przyjął polskie obywatelstwo. Swoją żonę Julię poznał i poślubił w Berlinie. Małżonkowie zdecydowali się osiedlić w Bydgoszczy, gdzie Julia również otrzymała polskie obywatelstwo.
W siedzibie firmy, w centrum Bydgoszczy, pracowało kilkanaście osób, głównie pracownicy biurowi. W całej fabryce około 100. Firma miała pięć oddziałów w Polsce.
- Bruno miał codziennie tę samą rutynę – mówi Maureen. - Wstawał o tej samej godzinie, zakładał garnitur (w kieszonce nosił złoty zegarek, przez całe życie wyłącznie kieszonkowy) i trencz (zawsze niebieski), po czym ruszał do fabryki. Codziennie przechadzał się po wszystkich halach. Miał zresztą prywatny apartament nad fabryką, w którym mieszkał większość czasu. Obok znajdowało się również jego biuro. Fabryka miała 2 kondygnacje, dzieci zapamiętały, że była pomalowana na biało.
Podzespoły do produkcji fortepianów pochodziły z całego świata. Drut mosiężny używany do produkcji strun fortepianowych pochodził z Niemiec, podobnie jak lakiery i oleje do wykończenia elementów drewnianych. Drewno importowano w postaci dużych kłód o szerokości 40 do 60 cm i długości od 2,5 do 3,5 metra. Teak i mahoń przypływał z Manili, a drewno liściaste z Europy.
Sprowadzane były również żeliwne ramy. We wczesnych modelach klawisze fortepianów wykonywano z kości słoniowej, później firma przeszła na okładziny syntetyczne. Struny powstawały w fabryce. Maszyna do naciągania drutu była precyzyjna, wszystko musiało się zgadzać co do milimetra. Kolejne urządzenie owijało drut miedzią. Przy produkcji strun obowiązywał szczególny rygor, ponieważ operacja odbywa się przy dużych naprężeniach drutu. Bruno z dumą podkreślał, że dzięki procedurom bezpieczeństwa unikano wypadków przy pracy.