Walczył o wolną Polskę w Powstaniu Warszawskim. A po wojnie zakochał się w lataniu. Jego miłość to szybowce [NASZA HISTORIA]

Maciej Rajfur
Włodzimierz Ruśkiewicz w powietrzu za sterem szybowca spędził 2500 godzin. Uwielbia latać.
Włodzimierz Ruśkiewicz w powietrzu za sterem szybowca spędził 2500 godzin. Uwielbia latać. Maciej Rajfur
Włodzimierz Ruśkiewicz ps. "Ryś" to jeden z ostatnich żyjących we Wrocławiu Powstańców Warszawskich. Był harcerzem Szarych Szeregów i w czasie powstania roznosił polową pocztę jako łącznik. Ale kombatant oprócz miłości do ojczyzny ma jeszcze inne, bardzo ciekawe pasje.

Włodzimierz Ruśkiewicz ma obecnie 91 lat. Rocznik 1930. Jest w bardzo dobrej formie. To człowiek bardzo sympatyczny, spokojny, stonowany, a przy tym nieśmiały. Nie lubi o sobie mówić, choć, jak się okazuje za każdym naszym kolejnym spotkaniem, ma niesamowite opowieści w rękawie.

W szkole, do której uczęszczał młody Włodek, założono zastęp lotniczy. Chłopak szybko stał się zatwardziałym miłośnikiem lotnictwa.

- Budowaliśmy z kolegami latające modele. W sklepie z materiałami modelarskimi kupowaliśmy elementy, a potem gotowe samoloty puszczaliśmy ze skarpy niedaleko pomnika Mikołaja Kopernika. W czasie II wojny światowej tam było "lepsze" osiedle, w który mieszkali Niemcy, którzy wykwaterowali Polaków. Chłopcy z Hitlerjugend przychodzili na skarpę i nam te modele niszczyli. Kiedyś nazbieraliśmy kamieni, pochowaliśmy je w krzakach. Gdy ekipa z Hitlerjugend chciała nam nam zabrać modele, obrzuciliśmy ją kamieniami. Uciekli, ale zaraz przyszli starsi z bronią i zaczęli nas szukać, więc jak najszybciej się zmyliśmy stamtąd - opowiada ze swadą Włodzimierz Ruśkiewicz.

Po latach ma bardzo dobrą pamięć. Jak stwierdza, samo Powstanie Warszawskie było bardzo krótkim okresem w jego życiu. Dwa lata spędził harcerstwie, a podczas 63-dniowego zrywu biegał po Warszawie jako listonosz, członek Harcerskiej Poczty Polowej.

Na uwagę jednak zasługuje również inna część jego życia. O wiele dłuższa od udziału w powstaniu, bo trwała prawie 50 lat. Tę część zauważyłem podczas spotkania w mieszkaniu p. Włodzimierza. Mieliśmy rozmawiać kolejny raz o wojnie i walce z Niemcami, lecz moją uwagę przykuła gablotka z pamiątkami. Za szybą dostrzegłem sporo przypinek, odznaczeń z symbolami samolotu.

- 45 lat spędziłem w powietrzu, w szybowcach. Do dzisiaj jako pasażer czasami latam, biorę też udział w różnych spotkaniach. Ale nie pcham się na siłę, żeby młodym nie zabierać sprzętu - uśmiecha się p. Włodzimierz widząc moją ciekawość przy gablocie.

Od razu też tłumaczy mi, że technika szybowcowa bardzo się zmienia, że w tej chwili szybowce osiągają takie wyniki, jakie się jemu nigdy nie śniły. Jestem zaskoczony jego wiedzą. Nigdy nic o tym nie mówił.

- Doskonałość szybowca to taka liczba, która wskazuje, ile kilometrów w całkowicie spokojnym powietrzu z wysokości 1000 metrów przeleci szybowiec, nie korzystając z żadnych warunków meteorologicznych. Kiedy zaczynałem, szybowce treningowe osiągały doskonałość 24-30, szybowce drewniane, wyczynowe 32-36. Kiedy weszły pierwsze szybowce laminatowe, z włókna szklanego i żywicy epoksydowej, doskonałość ich była już powyżej 40. W tej chwili szybowce wysokowyczynowe o rozpiętości 24-28 metrów osiągają doskonałość 65. To znaczy, że lecą pod katem 1 stopnia do ziemi - opowiada z pasją Powstaniec Warszawski.

Okazuje się, że za sterami szybowca p. Włodzimierz spędził 2500 godzin, przeleciał dziesiątki tysięcy kilometrów. Jest członkiem Klubu Lotników "Loteczka" we Wrocławiu. Zdobył nawet Diamentową Odznakę Szybowcową jako 420. osoba na świecie. To międzynarodowe odznaczenie cywilne przyznawane szybownikom za dokonania w sporcie szybowcowym.

Pasją zaraził go brat. Zabierał go jeszcze przed wojną na lotnisko mokotowskie.

Zaraz po wojnie lotnictwo sportowe przejęła zapomniana organizacja Służba Polsce. Ona prowadziła szkolenia.

- Ja byłem na tyle naiwny, że nie kryłem się po wojnie z udziałem w Powstaniu Warszawskim i z tym, że mojego brata wywieźli i wylądował u Andersa w armii. Do szkoły i do liceum chodziłem w mundurze andersowskim od brata, bo w tym czasie nie za bardzo było w ogóle w co się ubrać. Przez to Związek Młodzieży Polskiej wziął mnie na języki. Zaczęli mnie nazywać wrogiem ludu, pachołkiem imperialistów. Kiedy chciałem się zapisać na szkolenie szybowcowe, to nie dość, że mnie tam nie przyjęli, to jeszcze o mało nie pobili - wspomina W. Ruśkiewicz.

Po wojnie powstaniec trafił do Wrocławia i pracował jako konstruktor w biurze konstrukcyjnym przemysłu maszynowego leśnictwa. Ale o swoim marzeniu podniebnym nie zapomniał ani na chwilę.

- Kiedyś rozmawiam sobie z kolegą o lataniu, bo on też był pasjonatem. Kierownik pracowni usłyszał naszą rozmowę. Opowiedziałem mu o tym, że nie chcieli mnie przyjąć na szkolenie. Okazało się, że kierownik był pilotem i instruktorem klubu szybowcowego. Zapoznał nas z instruktorami, zaczęliśmy pomagać mechanikom w aeroklubie, np. na starcie pisaliśmy listy startowe - mówi 91-latek.

Tłumaczy, że kiedyś przemierzało się szybowcem tak zwane trasy nawigacyjne. To konkurencje, w czasie których latało się po trójkącie, przez około 100 km i liczyło się prędkość.

- My jeździliśmy na te punkty, leżeliśmy z lornetką wypatrując szybowców i zapisując, który kiedy minął dany punkt zwrotny. Po dwóch latach takiego koczowania po lotniskach ktoś nas zabrał na szybowiec, czy samolot, żebyśmy się przelecieli. Nie zapomnę tego momentu. I w końcu kilku znajomych poparło nasze podania. Przyjęli nas na szkolenie. Ja miałem wówczas już 35 lat! I jak już się przypiąłem do tego latania, to nie odpuściłem. (śmiech) - przyznaje p. Włodzimierz.

Jego zdaniem w powietrzu zapomina się o wszystkim.

Całą uwagę skupia się na tym, gdzie będzie noszenie, która chmura ile da metrów wznoszenia. Troski zostawia się poza kabiną, na ziemi. Człowiek czuje się lżejszy nie tylko przez to, że unosi go szybowiec, ale także psychicznie.

- Czasami zastanawiam się nad tym, ile energii się marnuje i jak jest niewykorzystana. Debatuje się przecież o różnych rodzajach odnawialnych źródeł energii, na przykład elektrowniach wiatrowych, a energia pionowych ruchów powietrza też jest przecież ogromna. Wciąż nie ma możliwości jej wykorzystania. Kiedy panują dni termiczne, całe niebo pokryte jest cumulusami wypiętrzonymi co kilka kilometrów. Po taką chmurą unosi się ogromny prąd powietrza. Właśnie jego wykorzystuje się w lataniu szybowcami. Można przelecieć z takim prądem tysiące kilometrów bez zużycia paliwa - analizuje kombatant.

Szybowce to nie jedyna aktywność Włodzimierza Ruśkiewicza. W młodości jeździł konno, biegał 400 metrów przez płotki, a także uprawiał szermierkę. W tej ostatniej dyscyplinie zdobył nawet 4. miejsce na Akademickich Mistrzostwach Polski w 1955 roku.

Ostatnio zaskoczył mnie po raz kolejny, wyjmując zza szafy szpadę z tamtych lat. Ale to już temat na kolejny artykuł nie tylko o bohaterze, który walczył za wolną Polskę, ale niezwykłym człowieku o nietuzinkowym życiu. A wspominałem już, że pracował w Afryce?

Włodzimierz Ruśkiewicz w powietrzu za sterem szybowca spędził 2500 godzin. Uwielbia latać.

Walczył o wolną Polskę w Powstaniu Warszawskim. A po wojnie ...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia