Wolność. Jak ją rozumiał Prymas Tysiąclecia?

Grzegorz Kucharczyk
„Wielką chorobą współczesnego świata jest to, że zaufał nienawiści” – mówił kard. Wyszyński na Jasnej Górze w 1967 r.
„Wielką chorobą współczesnego świata jest to, że zaufał nienawiści” – mówił kard. Wyszyński na Jasnej Górze w 1967 r. FOT. NAC
Posługa biskupia bł. Stefana Wyszyńskiego w Lublinie (1946 – 1948) oraz na prymasowskich stolicach w Gnieźnie i Warszawie (1948 – 1981) to niemal trzydzieści pięć lat przewodzenia Kościołowi w latach komunistycznej dyktatury. To prawie cały okres PRL-u, trudny czas przechodzenia narodu polskiego pod przewodnictwem Prymasa Tysiąclecia przez „morze czerwone”.

Zasadniczy cel tej przeprawy był dla bł. kardynała Wyszyńskiego zawsze jasny – doprowadzenie powierzonych mu ludzi do zbawienia. Jednak ta droga, jak wielokrotnie powtarzał Prymas, wiedzie przez podstawowe „rzeczywistości historyczne”, wśród których na poczesnym miejscu były dwie: rodzina i naród. Nie można było przejść przez „czerwone morze”, jeśli rodzina i naród były zniewolone. Afirmacja wolności w wymiarze społecznym od początku biskupiego posługiwania Stefana Wyszyńskiego była bardzo wyraźnie zarysowana.

Własne prawa Narodu

Warto przypomnieć tu tzw. katolickie postulaty konstytucyjne z marca 1947 r., które w formie memoriału zostały przekazane przez polski Episkopat komunistycznemu premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi. Niespełna dwa miesiące wcześniej komuniści sfałszowali wybory do Sejmu Ustawodawczego (styczeń 1947). Rozpoczynała się właśnie najokrutniejsza faza komunistycznej dyktatury w Polsce (stalinizm). W tym właśnie czasie, gdy komuniści przystępowali w naszym kraju do budowy państwa totalitarnego na wzór sowiecki, polscy biskupi, również ówczesny biskup lubelski Stefan Wyszyński, podkreślali w swoim memoriale, że „państwo nie jest instytucją dla siebie, lecz dla człowieka. Przeto człowiek nie może wchodzić w organizm państwa jako jego niewolnik ani jako przymuszony zwolennik grupy rządzącej. Nie wolno ujarzmiać go na rzecz zbiorowości lub partii dzierżącej władzę. Niezdrowa jest państwowość, która gnębi moralnie obywatela przynagleniami sprzecznymi z jego przekonaniem i sumieniem”. Niemal trzydzieści lat później bł. Stefan Wyszyński jako Prymas Polski mówił w jednym ze swoich kazań świętokrzyskich: „Polska jest krajem Polaków, to znaczy jest krajem narodowym. Ujmujemy to w sensie jak najbardziej pozytywnym, od strony społeczno-biologicznej służby Narodu. […] Własne prawa Narodu to przede wszystkim prawo do zachowania odrębności narodowej i terytorialnej. Wiemy, jak drogo nas ona kosztuje. Jak wiele trudu i krwi poświęciliśmy w jej Całą naszą przeszłość dziejową powinniśmy otoczyć szacunkiem i odważnie przyznawać się do niej, z gorącym pragnieniem, by przyszłość Narodu układała się spokojniej, bez tylu cierpień i dramatów. Naród nasz ma prawo do zachowania własnej, rodzimej kultury i do samodzielności narodowej w granicach Ojczyzny, do własnego życia i bytu narodowego czy państwowego. Do własnych praw Narodu należy też prawo do wychowania w duchu kultury narodowej, mające istotne znaczenie dla kształtowania świadomości narodowej” (Warszawa, 18 stycznia 1976).

O „podstawowe wolności obywatelskie”

Przytoczone słowa bł. kardynała Wyszyńskiego padły w samym środku tzw. stabilizacji gierkowskiej, peerelowskiego dobrobytu na kredyt, a jednocześnie kontynuacji służalczego wobec Związku Sowieckiego kursu ekipy Edwarda Gierka. Symbolicznym wyrazem tej wiernopoddańczej usłużności było udekorowanie sowieckiego przywódcy Leonida Breżniewa Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari (peerelowski rząd uzurpował sobie prawo do rozporządzania tym odznaczeniem) oraz wpisanie w 1976 r. do konstytucji PRL zapisu o „wiecznym sojuszu z ZSRS”. Zacytowane słowa świętokrzyskiej homilii błogosławionego Prymasa można odnosić także do tej konkretnej rzeczywistości politycznej w środku gierkowskiej dekady: „Jeszcze jeden postulat bardzo doniosły: społeczność polityczna – licząc się z rzeczywistością narodową, z kulturą własną Narodu, z jego suwerennością kulturalną i polityczną – nie może wchodzić w takie układy i przyjmować takich zobowiązań międzynarodowych, które byłyby krzywdą dla kultury narodowej i suwerenności gospodarczej”. Prymas Tysiąclecia formułował publicznie te postulaty, gdy jeszcze nie powstała tzw. opozycja demokratyczna organizująca się w reakcji na brutalne tłumienie przez władze komunistyczne protestów robotniczych w czerwcu 1976 r. w Radomiu i Ursusie. Po tych wydarzeniach zaczęto formułować żądania – powołując się na zapisy konstytucji PRL oraz aktu końcowego konferencji KBWE (Helsinki 1975) – respektowania przez władze PRL wolności słowa, stowarzyszania się i sumienia. Dwa lata wcześniej, publicznie uczynił to bł. Prymas Tysiąclecia w warszawskim kościele Świętego Krzyża, który wiele miejsca w swojej homilii poświęcił konieczności respektowania w życiu publicznym „podstawowych wolności obywatelskich”, poczynając od „wolności sumienia i religii – wolności dla środowiska kultury katolickiej”. Jednak kardynał Wyszyński widział tę kwestię znacznie szerzej, skoro podkreślał, że „mądra organizacja społeczeństwa nie polega na tym, aby stosować wszędzie ten sam wąski schemat, tylko na tym, aby stworzyć możliwość wolnej i swobodnej pracy różnych warstw i grup społecznych według ich rozumnych i zdrowych upodobań. Łączy się z tym konieczność odważnej obrony wolności prawa koalicji, czyli zrzeszania się dla swoich celów, jak również prawo do wolności prasy, opinii publicznej, wydawnictw, dyskusji, rozważań i badań naukowych” (Warszawa, 27 stycznia 1974).

Tyle wolności, ile prawego sumienia

Pokolenie, które w 1980 r. stworzyło „Solidarność”, uczyło się Kościoła i polskości na szlakach Wielkiej Nowenny (1957 – 1966) i obchodów milenijnych 1966 r. Była to generacja, która urodziła się już po 1945 r. Nie pamiętała II Rzeczypospolitej. Nie znała smaku niepodległości. Tęsknotę za nią obudziły wielkie dzieła duszpasterskie błogosławionego Prymasa Tysiąclecia, który aplikował temu nowemu pokoleniu Polaków najbardziej twórczy antykomunizm, czyli drogę świętości rozumianej nie tylko jako wyznawanie wiary, ale życie nią na co dzień – w rodzinach, zakładach pracy, wobec najsłabszych, bo jeszcze nienarodzonych, choć już żyjących. Już w 1938 r. ks. dr Stefan Wyszyński pisał, że „najbardziej podatni na komunizm są ludzie pozbawieni zasad religijnych i moralnych”. Wniosek był prosty: im mocniejsze zasady, tym słabsze działanie komunistycznego „kwasu”. Do tej nauki nawiązywał bł. kardynał Wyszyński w ostatnich miesiącach swojego życia, gdy dynamicznie rozwijała się „Solidarność” tworzona przez ludzi pokolenia milenijnego. Pod koniec grudnia 1980 r. Prymas podkreślał, że „człowiek traci swą osobistą suwerenność już wtedy, gdy jest wewnętrznie rozłożony, gdy jest rozkład religijny, moralny, rodzinny, obyczajowy” (Warszawa, 28 grudnia 1980). Kilka dni później w warszawskiej archikatedrze Prymas wyjaśniał, że „prawe sumienie” rozstrzygające o suwerenności musi zaistnieć na trzech płaszczyznach: indywidualnej, rodzinnej oraz narodowej. Prawe sumienie indywidualne – mówił bł. kardynał Wyszyński 6 stycznia 1981 r. – „opiera się na rozumie szukającym pełni prawdy i na woli szukającej pełnego dobra”. Chodzi o to, aby „swoje serce zaślubić rozumowi i woli w duchu miłości”. Sumienie rodzinne nakazuje unikać „ułatwionego życia”, którego emanacją jest plaga rozwodów, antykoncepcji i zabijania nienarodzonych. Natomiast sumienie narodowe realizuje się w wypełnianiu „nakazu moralnego obrony suwerenności Ojczyzny”. W tym kontekście należy zaznaczyć, że suwerenność Prymas rozumiał nie tylko w kontekście czysto politycznym. Zwracał uwagę, że prawe sumienie narodowe polega na właściwym stosunku do „dóbr odziedziczonych, takich jak ziemia czy kultura narodowa”. Ta pierwsza to nie tylko gleba, ale również „to język, mowa, literatura, sztuka, kultura twórcza, kultura obyczajowa, kultura religijna”. Sumienie narodowe to wypełnianie „najważniejszego naszego obowiązku wobec Ojczyzny”, który polega na tym, aby „wytrwale żyć dla Ojczyzny”, nabrać zaufania do niej i gotowości oddania jej wszystkiego z siebie. […] Potrzeba nam potężnej woli organizowania wszystkich sił rodzimych, ojczystych, by się nie oglądać na prawo i lewo, by nie poddawać się pokusie nowej Targowicy, skądkolwiek by ona miała przyjść” (Warszawa, 6 stycznia 1981).

Targowica, czyli chaos pojęciowy

Te ostatnie słowa bł. Prymasa Wyszyńskiego, zawierające przestrogę przed „oglądaniem się na prawo i lewo”, są wezwaniem do budowy niepodległości Ojczyzny, zaczynając od jej najtrwalszego fundamentu – suwerenności kulturowej. Wydaje się, że zalecenie to jest w naszych czasach szczególnie aktualne, gdy w kulturze popularnej, ale również w świecie akademickim „oglądanie się na prawo i lewo”, czyli uleganie różnym rewolucyjnym ideologiom, które przebierają się w szaty teorii naukowych (marksizm – genderyzm, zmiany klimatyczne spowodowane przez człowieka, ekologizm), jest niestety na porządku dziennym. W ten sposób tracimy suwerenność kulturową i jako wspólnota narodowa jesteśmy bezbronni wobec rozmaitych form „nowej Targowicy”. W sensie historycznym „Targowica” to nie tylko zawodowi jurgieltnicy typu Potocki, Rzewuski czy Branicki. Do targowickiej konfederacji – kierując się „realizmem” – przystąpił niejeden twórca Konstytucji 3 maja (poczynając od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego), a na poziomie ziem i powiatów w jej szeregach odnalazł się niejeden członek konfederacji barskiej. „Targowica” wtedy i dzisiaj to symbol chaosu pojęciowego, braku zgody wśród elit wspólnoty politycznej, co do znaczenia takich podstawowych słów jak „interes narodowy”, „suwerenność”, „polska racja stanu”. A przecież – jak uczył w 1981 r. bł. Prymas Tysiąclecia – „Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą, wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusową i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc” (Warszawa, 1 marca 1981). Jak ją zdobyć? Receptę kardynał Wyszyński podał miesiąc wcześniej w Gnieźnie. Wskazywał wówczas, na czym polega fatalne dziedzictwo komunizmu: „Może jeszcze łatwiej się będzie nam dźwignąć z niedoli gospodarczej, ale z tej straszliwej fali rozkładu moralnego, która nas ogarnęła, wydobywać się będziemy z wielkim trudem. […] Najpierw musimy wyjść z niedoli duchowej, z klęski moralnej, jaką jest przede wszystkim nietrzeźwość, pijaństwo, kradzieże, nieuczciwość, brak sumienności w pracy, nadużycia, szczególnie natury społecznej i publicznej” (Gniezno, 2 lutego 1981).

Niepodległość Ojczyzny w naszych rękach

Świadomość konieczności podjęcia tego gigantycznego zadania uporania się z najgorszym dziedzictwem komunizmu miał św. Jan Paweł II. Uczył o tym trzydzieści lat temu w czasie swojej pielgrzymki do Ojczyzny, pierwszej po oficjalnym ogłoszeniu końca komunizmu. To właśnie wtedy zaczęła się pierwsza fala ataków na papieża, że „nie rozumiał polskiej demokracji”, że „nie cieszy się z naszej wolności”. Jednak Jan Paweł II powtarzając w czasie swoich kolejnych pielgrzymek słowa o tym, że „Polska czeka na ludzi sumienia” (Skoczów, 1995), nawiązywał do kilkanaście lat wcześniejszych słów bł. Prymasa Tysiąclecia, który we wrześniu 1980 r. podkreślał, że „nic nie pomogą najrozmaitsze zmiany ustrojowe, jeżeli się sumienia w Narodzie nie obudzą i jeżeli każdy człowiek nie zrozumie, że w nim właściwie buduje się wszystko. W każdym człowieku buduje się ustrój moralny, społeczny i gospodarczy, i od każdego człowieka zależy jak ostatecznie będzie wyglądało życie w naszej Ojczyźnie” (Jasna Góra, 9 września 1980).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia