Jest rok 1944. Armia Czerwona stoi pod Warszawą. III Rzesza nie jest jeszcze na całkiem straconej pozycji, a zachodni alianci jak tlenu potrzebują Sowietów jako sojusznika. Dowództwo AK podejmuje decyzję o rozpoczęciu powstania i wtedy Stalin wstrzymuje ofensywę. Jego armie są rzeczywiście wyczerpane czy on tak cyniczny?
Spory na ten temat będą trwać pewnie jeszcze przez dziesięciolecia. Kulisy polityki z okresu drugiej wojny światowej są uchylane bardzo powoli. Na domiar wszystkiego w samej Polsce temat powstania warszawskiego, jego okoliczności i przebiegu został mocno zaciemniony ze względów ideologicznych. Do 1956 roku komuniści starali się usunąć je ze świadomości narodu metodą zamilczania.
Potem, wraz z dojściem do władzy m.in. generała Mieczysława Moczara i jego przybocznych "partyzantów", temat powstania został częściowo odblokowany. Ale tylko częściowo, więc do dziś nie znamy wszystkich okoliczności i motywacji, które doprowadziły do wydania rozkazu rozpoczęcia akcji. Tym mniej wiemy o motywacjach samego Stalina.
Ucieszył się jego wybuchem. Rękami Niemców mógł unicestwić niepokorną ludność stolicy państwa, które zamierzał uczynić satelickim.
Stalin był cynicznym, wyrachowanym politykiem. Z pewnością wybuch powstania nasunął mu myśl taką oto, że za jednym zamachem może odnieść korzyść podwójną. Rzeź Warszawy mógł w sensie propagandowym wygrać w opinii Zachodu jako kolejny przykład faszystowskiego barbarzyństwa. Jednocześnie wymordowanie polskiej inteligencji dobrze służyło jego planom rozszerzenia sowieckiego imperium. Narodowi pozbawionemu kadr przywódczych łatwiej nałożyć jarzmo komunizmu.
Rząd londyński nie zalecał rozpoczynania powstania.
Instrukcja była enigmatyczna. Było to zalecenie w sensie: jeśli uznacie, że macie gwarancje powodzenia - zaczynajcie. Oznaczało to w istocie przeniesienie odpowiedzialności na dowództwo AK w kraju.
Politycy oddali władzę wojskowym...
Tak. Ale sami wojskowi też byli podzieleni. Szef wywiadu AK bardzo mocno sprzeciwiał się wydaniu rozkazu do czynnej walki. Został zresztą natychmiast odwołany z funkcji.
Zwyciężyła opcja generała Okulickiego, który tłumaczył, że spodziewane morze krwi wstrząśnie sumieniem świata i gdy ten zobaczy skalę poświęcenia i męstwa, na pewno przyjdzie z pomocą.
Nie znam w historii przypadku, gdy jakiekolwiek znaczące działania militarne były podejmowane wskutek nakazu sumienia. Po powstaniu listopadowym w Anglii było wiele strajków w obronie dzielnych Polaków, ale rząd brytyjski ani nie pomyślał o jakiejś realnej reakcji wobec carskiej Rosji. Polityka nie ma nic wspólnego z sumieniem czy moralnością. Mocarstwa mają wieczne interesy, a nie wiecznych przyjaciół.
Polscy historycy, emigranci, nie zostawiają suchej nitki na autorach decyzji o powstaniu. "Na 170 ludzi mieliśmy 3 karabiny, 7 pistoletów, 1 pistolet maszynowy strzelający tylko ogniem pojedynczym i 40 granatów. Jak zobaczyliśmy, że właściwie nie mamy broni, to pytaliśmy dowódcę: z czym do gości?" - pisał profesor Jan Ciechanowski.
Uzbrojenie największej armii podziemnej świata było rzeczywiście niewyobrażalnie ubogie. Z wojskowego punktu widzenia decyzja o rozpoczęciu walki była zatem co najmniej problematyczna. Ale trzeba też brać pod uwagę czynnik psychologiczny: po latach okupacji, po latach bezmiaru okrucieństw okupanta ludność, zwłaszcza młodzież, rwała się do walki. Ludzie byli zdecydowani bić faszystów choćby kijami, a broń zdobywać na wrogu. Ten czynnik też trzeba brać pod uwagę.
I to jest godne najwyższego szacunku. Ale dowództwo podziemnej armii musi planować na zimno. Tymczasem przyjeżdża do stolicy Jan Nowak-Jeziorański i mówi, że na lotnisku w Brindisi jest tylko osiem samolotów zdolnych dolecieć do Warszawy i dokonać zrzutów broni...
No tak. Bo jednocześnie Rosjanie odmawiają prawa lądowania samolotów o krótszym zasięgu na swoich lotniskach. A co może najgorsze, o planach wywołania powstania dowództwo AK nie poinformowało mocarstw zachodnich.
Stalin, zatrzymując ofensywę na Wiśle, daje aliantom czas na zajęcie jak największej części Europy, co chroni ją przed zalewem bolszewickim - mówi część historyków broniących sensu powstania.
- Nonsens. Już w Teheranie ustalono, jak będzie wyglądała Europa po wojnie. Pamiętajmy, że gdy wojska amerykańskie zapędziły się za daleko i przekroczyły umowne granice wpływów, musiały się cofnąć, by zrobić miejsce Rosjanom. Stalin nie musiał się nigdzie spieszyć. Wiedział przecież, że "europejski tort" został przy jego udziale już dawno pokrojony. A strefy dominacji wzajemnie zagwarantowane.
Jest zatem tak: Po Katyniu trudno mieć złudzenia, że Sowieci dotrzymują zobowiązań, a zwłaszcza że zachowują choć szczyptę moralności w polityce, jednocześnie dowództwo AK podejmuje decyzję o powstaniu, licząc na ich pomoc. Szczyt naiwności?
Chyba nie do końca. Trasa Armii Czerwonej do Berlina naturalnie musiała wieść przez Warszawę. W dowództwie AK przeważył chyba pogląd, że każdy, kto dokonuje sabotażu na tyłach wroga, staje się moim sojusznikiem. Liczyli, że Stalin zwyczajnie skorzysta z okazji, by zadać Niemcom kolejny cios, zajmując Warszawę, choćby nawet z pomocą politycznego wroga.
I dowództwo AK rzuca do boju nawet harcerzy. Dzieciaki i kobiety. Robi powstanie w sercu kraju, więc też wciąga w nie cywili, kompletnie nieprzygotowanych do walki.
Niech pan nie popełnia błędu myślenia ahistorycznego. Dziś wiemy, co stało się potem, więc łatwo krytykować ówczesnych dowódców. Oni jednak tej wiedzy nie mieli!
Mieli. ZSRR napadł nas wspólnie z Hitlerem w 1939. Potem były Katyń, wywózki, eksterminacja, zerwane kolejne umowy jak ta Sikorski-Majski. Czego trzeba więcej, by rozumieć sytuację?
Niechętnie, ale w sporej mierze zgodzę się z panem przynajmniej w tej części, gdy posługuje się pan lodowatą kalkulacją. Zresztą we wspomnieniach pani Cecylii Rozwadowskiej, oficera Armii Krajowej, jest i takie zdanie: "U nas są tylko zawsze szable i ta strasznie tania krew". Ale powtarzam: nie można pomijać znaczenia ówczesnych nastrojów społecznych. Ludzie rwali się do walki. Chcieli zwyczajnie odpłacić za lata mordów, terroru i upokorzeń. To także był dylemat: biernie czekać na ich spontaniczny zryw czy spróbować nadać niechybnemu powstaniu jakieś formy organizacyjno-wojskowe?
A może jednak zimna kalkulacja: uprzedzić komunistów, by to nie oni stali się liderami powstania?
Radiostacja Kościuszko z prawego brzegu Wisły rzeczywiście podniecała nastroje i nawoływała do czynnej walki. Tu znów zdania są podzielone: czy były to apele inspirowane czystym patriotyzmem, czy kolejna perfidna zagrywka komunistów, którzy chcieli rękami Niemców pozbyć się polskiej, konserwatywnej z natury inteligencji, by tym łatwiej przejąć polityczną kontrolę nad krajem po wojnie? Takie obawy w kręgach przywódczych państwa podziemnego były dość powszechne.
I zdecydowano się strzelać do wroga z brylantów...
Chyba już na zawsze pozostanie w Polsce spór o to, czy na przykład Krzysztofowi Baczyńskiemu należało dać broń do ręki, czy raczej wydać rozkaz pracy w jakimś biurze prasowym, gdzie mógłby pisać płomienne odezwy do powstańców. Pomyślmy: jaka część spuścizny Słowackiego dotrwałaby do naszych czasów, gdyby zginął on w powstaniu listopadowym?
Ale wilgotnieją nam oczy na widok pomnika małego powstańca w za dużym hełmie...
Podczas pokoju trzeba myśleć o wojnie, a podczas wojny - o pokoju. Po obronie Lwowa przez Orlęta w kraju podniosły się głosy, że wręcz czymś przestępczym była zgoda na to, by miasta broniły w istocie dzieci. Zwłaszcza w kręgach endeckich mówiono o tym otwarcie, a zdanie opinii publicznej było podobne. Powiem przewrotnie: czy ktoś dziś na świecie rozczula się na widok wojujących w Afryce dzieciaków? Owszem, sytuacja tam, jest inna - one są tresowane do wojny, karmione narkotykami, ale gdzieś w tyle głowy każdy z nas ma zakodowaną niepewność: czy tak powinno być? Czy to dobrze, jeśli nawet jakoś tam uzasadnione?
Decyzja o wybuchu powstania doprowadziła do masakry. "Świat się dowiedział, nic nie powiedział" - jak o tragedii Grudnia 70 śpiewała Janda. Jaka mogłaby być Polska, gdyby tej decyzji nie podjęto?
Na pewno nie byłoby tylu ofiar, co sprawiło, że naród został niejako pozbawiony głowy. Samo miasto nie zostałoby obrócone w perzynę. Nie uległaby zniszczeniu tak wielka część dziedzictwa narodowego. Być może rząd londyński zachowałby jakieś wpływy w powojennym rządzie, a kilka ministerstw dla ułagodzenia Stalina dostałoby się w ręce komunistów. Ale polityka nie jest tu najważniejsza. Przy życiu pozostałoby wielu fachowców - lekarzy, inżynierów. Ich wiedza przy odbudowie kraju miałaby kolosalne znaczenie i pewnie jakoś tam cywilizowała okres stalinizmu.
Czy akcja "Burza", której niejako zwieńczeniem było powstanie warszawskie, w ogóle miała sens?
Ta akcja polegała na wspomaganiu przez oddziały AK działań Armii Czerwonej goniących Niemców na zachód. Jednocześnie celem politycznym było przedstawianie się wkraczającym Sowietom jako gospodarze wyzwalanych terenów w granicach przedwojennej Polski.
Sowieci dziękowali AK-owcom za wsparcie, ale potem przychodziło NKWD i rozpoczynało egzekucje i zsyłki...
- Po wsparciu w realnej walce z wrogiem przychodziła kolej na politykę, a ta w wydaniu Stalina była pozbawiona wszelkich zasad. Pytanie o sens akcji "Burza", jeśli brać pod uwagę obojętność mocarstw zachodnich na to, co tutaj wyprawiali Sowieci, może wydawać się retoryczne, z łatwą odpowiedzią: akcja ta nie miała większego znaczenia ani w sensie militarnym, ani politycznym. Mocarstwa określiły nasz los miedzy sobą i bez naszego znaczącego udziału. Ale z drugiej strony dzięki tej akcji zaznaczyliśmy w Europie swój istotny wkład w tej wojnie. Nie wszystko w polityce można przeliczyć na wymierne, namacalne korzyści.
Powstanie było "nieszczęściem i zbrodnią" - ocenił po latach generał Władysław Anders. Czcimy rocznicę jego wybuchu...
Nigdy za wiele szacunku dla dzielnych ludzi, którzy stanęli wtedy do walki, ufając przecież, że są do niej prowadzeni przez kompetentnych dowódców. Tylko tych ostatnich historia, jak sądzę, oceni bardzo surowo.
Rozmawiał MIROSŁAW OLSZEWSKI, Nowa Trybuna Opolska
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".