Jak pasjonaci razem z ministrem zamek w Sztumie uratowali

Witold Chrzanowski
Witold Chrzanowski
Kilkadziesiąt powojennych lat, aż do roku 2018, nie zapisało się dobrze w historii zamku krzyżackiego w Sztumie. Dawna letnia rezydencja wielkich mistrzów Zakonu Szpitala Najświętszej Panny Marii Domu Niemieckiego w Jerozolimie popadała z roku na rok w coraz większą ruinę i gdyby nie jej przejęcie cztery lata temu przez Skarb Państwa i rozpoczęcie w 2018 roku, gdy warownia była już oddziałem Muzeum Zamkowego w Malborku, prac remontowych, mogła już dzisiaj nie istnieć.

Zbigniew Pędziwilk, mieszkaniec Sztumu i radny powiatowy, szczególnie źle wspomina czas, gdy zamek znajdował się w gestii władz miasta, a obiektem w ich imieniu zawiadywało - choć, jak zaznacza - „wiele do powiedzenia nie miało”, Sztumskie Centrum Kultury.

Pan prezydent wizytuje

- Poza pracami w skrzydle południowym, gdzie przytulisko na pewien czas znalazło polsko-niemieckie centrum młodzieży i stowarzyszenie skupiające mniejszość niemiecką, i w którym okazjonalnie urządzano wystawy prac plastycznych więźniów Zakładu Karnego w Sztumie, pozostałą część warowni pozostawiono „samopas”. Przez lata nie wkładano tu żadnych funduszy w remont - mówi Zbigniew Pędziwilk.

Wyjątkiem były gorączkowe - jak podkreśla nasz rozmówca - prace na dzień przed przyjazdem do Sztumu prezydenta Bronisława Komorowskiego.

- Prezydent przyjechał do nas 29 kwietnia 2014 roku. W przeddzień wizyty wymieniono rynny nad wieżą bramną i w skrzydle południowym, by przypadkiem nic nie spadło na głowę państwa - wspomina Pędziwilk.

Choć bardzo drobne - były to jedyne prace remontowe, które przypomina sobie radny w XXI wieku.

Sztumskie „Alcatraz”

- Trzeba jednak przyznać, iż koncepcji na zagospodarowanie obiektu było wiele. Jeszcze pod koniec lat 60. zlokalizowano tu Muzeum Powiśla, które jednak zlikwidowano po kilkunastu latach. Przy okazji wspomnę tu, że do dzisiaj nie wiadomo, co stało się ze zbiorami placówki, z których większość zaginęła, a to, co pozostało, nie przedstawia specjalnej wartości - mówi Zbigniew Pędziwilk, który wracając do tematu wspomina o mieszczącej się także przez pewien czas w skrzydle południowym restauracji („droga do niej wiodła przez zakrzaczony dziedziniec”) i wykonanej, przy okazji powstania lokalu, chałupniczej pseudonaprawie części muru.

- Zamiast zamurować ubytek w murze, w dziurę wstawiono drut kolczasty. Mieszkańcom kojarzyło się to ze znanym amerykańskim więzieniem i zamek zyskał przydomek „Alcatraz” - zauważa nasz rozmówca, dodając, że były także ambitniejsze plany na (nomen omen) restaurację zamku.

- Pojawiła się koncepcja, by odbudować bryłę zamkową przy pomocy stalowych ażurowych rur - na szczęście tego zaniechano. Zaniechano także pomysłu budowy szklanej oranżerii - od strony skrzydła zachodniego - gdzie miano ulokować pracownie plastyczne i sale, w których odbywałyby się inne zajęcia edukacyjne - opowiada radny powiatowy.

Tak, jak nie zrealizowano żadnego z tych pomysłów, nie udało się także sprzedać zamku. Pierwszy z kontrahentów, który zresztą wynajmował już obiekt okazał się partnerem niewiarygodnym finansowo, a kolejni rezygnowali z kupna po uzyskaniu wiedzy, że nawet jako właściciele będą musieli zagwarantować władzom samorządowym wolny dostęp do dziedzińca i prawo organizowania tam imprez miejskich.

Gdy prowadzone od 2008 roku próby sprzedaży zamku nie dały rezultatu, zdesperowana - jak stwierdza Zbigniew Pędziwilk - władza, odcięła zabytek od ogrzewania.

- Taki stan trwał dwa lata i wyrządził straszliwe szkody. Zniszczeniu uległy bardzo duże fragmenty konstrukcji drewnianych zabytku - w tym więźba dachowa. Straty były największe w skrzydle północno-wschodnim, ale brak ogrzewania dał się we znaki także w stosunkowo dobrze zachowanym skrzydle południowym. Zniszczeniu uległ tu nowy parkiet, wilgoć weszła także na ściany. Później, gdy zamek został przejęty przez Skarb Państwa, trzeba było zbić tynki i naprawić podłogi - opowiada Zbigniew Pędziwilk.

Wsparcie z ministerstwa

Nasz rozmówca nie kryje emocji. Jako miłośnikowi historii i człowiekowi kochającemu zabytki krajało mu się serce, gdy przez lata obserwował postępujący upadek najcenniejszego, jak podkreśla, zabytku ziemi sztumskiej.

- Wraz z kilkoma innymi osobami postanowiliśmy obronić zamek i zrobić wszystko, by zachować go dla następnych pokoleń. W przyszłości jeśli ktoś będzie do nas przyjeżdżał, to będzie to robił właśnie ze względu na ten zabytek. Kto odwiedzałby Malbork, gdyby tam nie było zamku? - pyta retorycznie Zbigniew Pędziwilk.

Młody człowiek wraz z grupą podobnych mu pasjonatów postanowił zainteresować niszczejącą sztumską warownią wiceministra Jarosława Sellina z resortu kultury i dziedzictwa narodowego. W 2016 roku miłośnicy zamku spotkali się z politykiem Prawa i Sprawiedliwości i rozmawiali z nim o przyszłości zamku.

- Mieliśmy rozmaite pomysły, wszystkie jednak sprowadzały się do tego, by zabytkiem zaopiekowało się państwo. I nieważne było, czy w Sztumie powstanie osobne muzeum zamkowe, czy warownia „pójdzie” pod Malbork, jak się ostatecznie, i chyba dobrze, stało - mówi Zbigniew Pędziwilk, zauważając, że samodzielne funkcjonowanie placówki byłoby bardzo kosztowne, biorąc choćby pod uwagę koszty remontów.

W trakcie pierwszego spotkania z wiceministrem przekazano mu zgromadzoną przez lata dokumentację dotyczącą zamku wraz ze zdjęciami [część z nich publikujemy obok - red.] obrazującymi fatalną kondycję zabytku.

Polityk wziął sobie sprawę do serca i już w trakcie drugiego spotkania ze sztumianami poinformował ich, że jest możliwość przejęcia zabytku i w budżecie państwa są potrzebne do tego środki. Jarosław Sellin poinformował swoich rozmówców także, że wkrótce przyjedzie do zamku.

Szok i zagubione klucze

Działań młodych pasjonatów prawie nikt nie traktował w Sztumie poważnie.

- Zwłaszcza niepoważnie traktowały nas władze miasta. Nikt w ratuszu nie wierzył, że Jarosław Sellin przyjedzie do Sztumu, by osobiście zapoznać się ze stanem zamku. Byliśmy wykpiwani i wyśmiewani. Twierdzono, że opowiadamy bajki - wspomina Zbigniew Pędziwilk.

Gdy więc wiceminister przyjechał do Sztumu 19 listopada 2016 roku, było to ogromnym zaskoczeniem dla władz.

Zaskoczenie było tak duże, że, jak opowiada nasz rozmówca, przez kilkanaście minut nie można było znaleźć kluczy do części pomieszczeń zamkowych.

- W końcu, gdy Jarosław Sellin obejrzał cały zabytek, poprosił o spotkanie z burmistrzem w urzędzie. Burmistrz, który pojawił się na zamku tego dnia, gdy dowiedział się, że „minister już jedzie”, udał się zaraz do ratusza, by przygotować odpowiednie dokumenty. W tym czasie wiceminister zdążył objechać Sztum i złożyć kwiaty przy głazie upamiętniającym żołnierzy wyklętych - mjr. Łupaszkę i Inkę. Mimo że zajęło to trochę czasu, gdy przybył do ratusza, musiał jeszcze czekać prawie pół godziny na przyjęcie przez burmistrza, bo nasz włodarz miał kłopoty ze znalezieniem wszystkich dokumentów dotyczących zamku - opowiada Zbigniew Pędziwilk.

W kilkanaście miesięcy po pierwszej wizycie wiceministra Sellina (odwiedził on Sztum aż pięć razy) zamek został przejęty przez Skarb Państwa, stając się 7 stycznia 2018 roku oddziałem Muzeum Zamkowego w Malborku.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak pasjonaci razem z ministrem zamek w Sztumie uratowali - Dziennik Bałtycki

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia