Gdy w dawnym Zamościu zapadała noc, żołnierze ze zgrzytem podnosili mosty zwodzone i zamykali bramy. Twierdza stawała się wówczas odcięta od świata. Słychać było jedynie rosyjskie patrole, które, „szczękając opuszczonymi szablami i stukając buciorami”, przemierzały ulice i zaułki wołając groźnie: „Kto tam?”.
Noc na zamojskich błoniach
W tej potężnej, XIX-wiecznej twierdzy nie żyło się łatwo. „Jak długo żyć będę, nie zapomnę przedwieczornej pory w naszym miasteczku” — pisał Icchok Lejb Perec w jednym ze swoich znakomitych opowiadań. „Wraz z cieniami wieczornymi słała się groza nad całym miasteczkiem, domy i ludzie zdawali się jakby kurczyć. Wciągano most. Żelazne łańcuchy zgrzytały o potężne bloki. Zgrzyt żelaza, twarde oderwane dźwięki zadawały się piłować kości. Potem zamykała się brama po bramie”.
W wielkim kłopocie byli wówczas np. spóźnieni mieszkańcy, którzy po zamknięciu bram twierdzy musieli koczować pod murami aż do świtu. To się często zdarzało. Pewnego dnia mały bohater z opowiadania Pereca kąpał się w rzece (zapewne w Łabuńce). Zapomniał o naciągającej nocy. Nagle zobaczył jeden z fortecznych mostów, który wciągano właśnie do góry. Zrozumiał, że czeka go noc na zamojskich „błoniach”. Przestraszył się, ale w końcu usnął na piasku. Obudził go zamojski "wariat" (a może był to jakiś prorok?), który opowiedział chłopcu o żydowskim Mesjaszu.
„Każdy go pozna, nikt się nie pomyli, gdyż będzie Mesjaszem w każdym ruchu, w każdym słowie, w każdym spojrzeniu” — mówił obłąkany. „Przybędzie bez armii, nie przyjedzie na białym koniu, a u boku jego nie będzie zwisać miecz… (…). Mesjasz będzie miał skrzydła, a potem innym również skrzydła urosną. Będzie tak: nagle urodzi się jedno dziecko ze skrzydłami, następnie drugie, trzecie i tak już zawsze… Najpierw ludzie zlękną się, a potem przyzwyczają, a wreszcie powstanie całe skrzydlate pokolenie; pokolenie, które więcej nie zechce tarzać się w błocie, nie będzie się więcej darło między sobą o nędzny kęs chleba…”
Według obłąkanego Mesjasz szedł właśnie w stronę Zamościa. Już go było właściwie widać z rogatek miasta… Takich wzruszających zamojskich wątków, jak w opowiadaniu pt. „Czasy mesjasza”, nie brakuje w całej twórczości Pereca. Jego dzieła są pełne mistycyzmu. Nie bez powodu. Pisarza inspirował stary, magiczny Zamość.
Byliśmy gorącymi Polakami
Icchok Lejb Perec urodził się w Zamościu 18 maja 1852 r. Jego rodzina wywodziła się podobno z Żydów hiszpańskich, tzw. sefardyjskich, którzy przybyli do Hetmańskiego Grodu pod koniec XVI w. (według innych źródeł jego przodkowie pochodzili z pobliskiego Lubartowa). Perecowie mieszkali w kamienicy należącej do Lewinów.
„Kamienica ta, położona na rogu ówczesnej ulicy Franciszkańskiej i Panieńskiej (ob. ulica Staszica 23, wcześniej także Wyspiańskiego 1) po pewnym czasie stała się własnością rodziny Pereców. Było tak nieprzerwanie aż do okresu II wojny światowej” — pisał Piotr Bartnik, dyrektor Książnicy Zamojskiej w Zamościu w niepublikowanej pracy pt. Icchak Lejbusz Perec. „W nocy na Starym Rynku” i Zamość jako miejsce dramatu narodu żydowskiego. „Tutaj także urodził się Icchok Lejbusz oraz pozostałe dzieci Judki i Rywki (…). W toku poszukiwań odnalazłem jeszcze dwa adresy zamieszkania pisarza tj. ul. Pereca 16 (…) oraz Nowy Rynek ul. Jerozolimska 289 (…), gdzie przyjeżdżał do matki”.
„Miasteczko, gdzie mieszkali moi rodzice i gdzie spędziłem dzieciństwo w ubraniach szytych przez lwowskich i krakowskich krawców, było twierdzą otoczoną rowami, wodą, wałami i wysokimi murami” — notował natomiast sam Perec w opowiadaniu pt. „Czasy mesjasza”. „Na wałach stały armaty, żołnierze uzbrojeni w karabiny strzegli ich, maszerując tam i z powrotem poważnie w milczeniu”.
Chłopiec był wyjątkowo zdolny. Już w wieku czterech lat czytał podobno księgi religijne. Potem uczył się w zamojskich szkołach żydowskich. Gdy miał 11 lat, wybuchło powstanie styczniowe. Zamojscy Żydzi poparli je, a nawet włączyli się do walki. Wieści o ich czynach wywarły na chłopcu wielkie wrażenie.
„W swoich wspomnieniach, pisanych u schyłku życia, maluje Perec obraz powstańca — Żyda zamojskiego, Josefa Morgenszterna (był to syn miejscowego kupca, sprawował funkcję żydowskiego, powstańczego naczelnika powiatu), który w wyobraźni poety urasta do wielkości legendarnej postaci” — napisał Bernard Mark, jeden z biografów pisarza. „Byliśmy (w tym czasie) gorącymi Polakami, wszak odmawialiśmy psalmy za zwycięstwo powstania styczniowego” — pisał sam Perec.
Przyszłego pisarza interesowała nie tylko historia, ale też literatura, filozofia, psychologia i nauki przyrodnicze. W Zamościu mógł kształcić się nie tylko z książek. Jak wspomina Naum Sokołow, jeden z ówczesnych pamiętnikarzy, na zamojskim rynku spotykało się wielu wykształconych Żydów, którzy porozumiewali się ze sobą „mową wiązaną” (czyli wierszem!). Niektórzy z nich prowadzili ożywioną korespondencją z Akademią Francuską.
W mieście mieszkało wielu naukowców, a także utalentowanych samouków, m.in. poeta i matematyk Gabriel Lichtenfield oraz znany lekarz Salomon Etinger. Społeczność była bardzo liczna. W 1864 r. Żydzi stanowili ponad połowę ludności Zamościa, w 1866 r. było to już 60 proc. a np. w 1890 r. — 70 proc. Niektórym z nich wiodło się świetnie. To do Żydów należała np. większość miejscowych sklepów.
„Śród spacerujących (po Zamościu) uwija się masa cylindrowych naszych współbraci i tyleż wystrojonych podług ostatnich żurnali niewiast naszego wyznania, mówiących językiem poprawnym” — pisał jeden z XIX-wiecznych żydowskich korespondentów. Można wśród nich było spotkać także Pereca. „Lubił przechadzać się po Zamościu i okolicy, egzaltując się romantyczną przeszłością polską tego miasta oraz związanymi z nim legendami żydowskimi” — zapewniał Bernard Mark.
Chyboczące się schody, przegniłe dachy
Miasto wyglądało inaczej niż dzisiaj. Jak? W jednym z opowiadań Icchok Lejb Perec opisał pewną XIX-wieczną suterenę. Ludzie gnieździli się w niej w kątach jedynego, niewielkiego pomieszczenia. Niejaka Frejde zwana Hołodrygą spała na skrzyni, we wnęce pomiędzy ścianą a piecem. W pomieszczeniu sypiała też czteroosobowa rodzina tragarza o imieniu Berl oraz m.in. przekupka Cirla z mężem i trójką dzieci. „Przeciwległy kąt należy do woziwody Jojnego” — pisał Perec w opowiadaniu pt. „W suterenie”. „Jego żona z dwojgiem dzieci śpi w jednym łóżku, a on sam z chłopakiem chodzącym do chederu (szkoła żydowska)”.
Łatwo można sobie wyobrazić, jakie warunki panowały w tej suterenie. W innych lokalach bywało, niestety, podobnie. Mnóstwo zamojskich domów przypominało wówczas rudery. Na kamienicach można było zobaczyć wiele zniszczonych, „przegniłych” dachów, które wymagały natychmiastowej naprawy. Mieszkania pod nimi były zawilgocone, ich sufity groziły zawaleniem, a na ścianach straszyły potężne pęknięcia. W protokołach z ówczesnych kontroli możemy także przeczytać o chyboczących się schodach łączących piętra kamienic czy stojących w różnych miejscach, o zaniedbanych latrynach, które nadawały się jedynie do wyburzenia. Zawsze wydobywał się z nich nieznośny fetor, który „wisiał nad miastem”.
Nie tylko one były dla mieszkańców Zamościa zmorą. W drugiej połowie XIX w. większość zamojskich dzielnic nie miała kanalizacji. Nieczystości wylewano więc wprost na ulice (a rynsztoki były często przepełnione), do staromiejskich fos i gdzie się dało. Mieszkańcy tonęli nie tylko we własnych odchodach, ale także we wszędobylskim błocie. Władze miasta walczyły wprawdzie o poprawę stanu higieny — eksmitowano np. część mieszkańców najbardziej zaniedbanych, kłopotliwych kamienic, i ogólnego wizerunku zaniedbanego, a dumnego kiedyś Hetmańskiego Grodu, ale początkowo przynosiło to mizerne rezultaty.
To wszystko musiało się przekładać na stan zdrowotny ludności.
Miasto wielkiego pisarza
Wiadomo, że w 1870 r. stało w Zamościu 470 domów, w 1887 r. — 516, a np. w 1906 r. — 555. Większość nieruchomości była własnością Żydów. Ogółem było ich 668, z czego 337 należało do przedstawicieli tej nacji, 322 — do polskich mieszkańców miasta, a tylko dziewięć — do Rosjan (podobne proporcje były np. w Hrubieszowie, Biłgoraju, Tomaszowie czy Chełmie). Starozakonni byli właścicielami większości kamienic w centrum miasta. Trudno było tego nie zauważyć. To oni w znacznej części decydowali o kolorycie zamojskiej starówki oraz o wyglądzie wielu miejscowych budynków, np. w starych kamienicach oglądać można było mnóstwo przybudówek, budek itd.
Nowym impulsem dla rozwoju miejskiej architektury stało się zniesienie w 1866 r. zamojskiej twierdzy. Silne wojska rosyjskie nadal co prawda stacjonowały w mieście, ale stare mury zostały wysadzone. Była to wielka strata dla polskiej architektury, jednak miejscowi mieszczanie odetchnęli z ulgą. Przestały wówczas obowiązywać restrykcyjne ograniczenia budowlane dotyczące m.in. zabudowy zamojskich przedmieść. Dotąd rozległe przedpole forteczne musiało być przecież puste — nic nie mogło utrudniać skutecznego ostrzału wroga. Teraz, w nowej sytuacji, wybudowano wiele gmachów użyteczności publicznej, niezbędnych przecież w stolicy powiatu. Nowe lokum dostała też szkoła początkowa czy np. więzienie (wcześniej osadzeni przebywali w części ratusza). Na przedmieściach Zamościa powstał szpital i koszary.
Odżyło tzw. prywatne budownictwo. W Nowej Osadzie (dzisiejsze Nowe Miasto) można było stawiać pokaźne, murowane budynki. Zaczęły one wyrastać jak grzyby po deszczu. W latach 1883–1907 wybrukowano 18 zamojskich ulic, zainstalowano 21 latarń olejowych i 11 naftowych. Ponadto wybudowano m.in. chodnik łączący starówkę z Nową Osadą.
Jeszcze w latach 20. XIX w. realizowano w Zamościu miejski program „ozdobień”. Wzdłuż murów fortecznych oraz przy Rynku Wielkim posadzono wówczas około 100 topoli. Zazieleniły się też rabatki w obrębie twierdzy, o czym pisał Ksawery Prek. Mieszkańcy miasta chodzili na spacery do ogrodu przy dawnym pałacu rodziny Zamoyskich, który nazywano Adrianowskim. Przynajmniej od lat 40. XIX w. funkcjonował tam „mały, schludny ogródek”. Organizowano w tym miejscu zabawy i festyny. W 1874 r. założono skwer na Rynku Wielkim. Posadzono na nim 89 kasztanów (potem drzewostan stale uzupełniano) oraz wiele krzewów. Następnie pojawiły się na rynku również żwirowe trakty spacerowe. Inny skwer działał obok zamojskiego kościoła pw. św. Katarzyny.
Monisz i wrażliwa Helena
Perec miał zaledwie 18 lat, gdy ożeniono go ze starszą panną z poważanej rodziny, Sarą Lichtenfeld. Parę skojarzono ich „z woli rodziców”. Urodził się jej syn, któremu nadano imię Lucjan. Związek małżeński nie układał się zbyt dobrze. Jak opowiadano, Perec w wykształconej żonie (korespondowała z samym Józefem Ignacym Kraszewskim, znanym polskim pisarzem) nie znalazł duchowego towarzysza. Związek zakończył się w 1875 r. rozwodem.
Perec imał się w Zamościu różnych prac. Prowadził podobno piwiarnię, a potem młyn. Te miejsca nie przynosiły mu dochodów, bo szybko zmieniały się w kluby dyskusyjne. W końcu udało się pisarzowi uzyskać koncesję na prowadzenie w rodzinnym mieście kancelarii adwokackiej. Jako samouk zdał egzamin na prywatnego adwokata (miał wówczas 24 lata). Kancelaria prosperowała znakomicie.
Perec zatrudniał 12 osób, był m.in. prawnym przedstawicielem Ordynacji Zamojskiej, bronił też oskarżonych w procesach politycznych. Działał także społecznie. Był jednym ze współzałożycieli zamojskiego progimnazjum dla młodzieży żydowskiej oraz miejscowej ochotniczej straży pożarnej. Prowadził także wykłady dla robotników (słynął jako znakomity mówca). Po uzyskaniu rozwodu pisarz ożenił się ponownie. Wybranką jego serca była wrażliwa i wykształcona Helena Ringelhejm. To ona przekształciła dom Pereca w salon literacki. Wspierała też działalność literacką Pereca.
Inspiracji pisarz nie szukał daleko. Wielkie wrażenie wywierał na nim małomiasteczkowy klimat ukochanego Zamościa, stosunki — nie zawsze poprawne — panujące w miejscowej żydowskiej „elicie”, wszędobylskie, zaborcze wojsko oraz romantyczne wspomnienia o „współpracy” polsko-żydowskiej w powstaniu styczniowym.
Pierwsze utwory Perec napisał po polsku, potem zaczął tworzyć w języku hebrajskim oraz jidysz, i to właśnie dzieła opublikowane w tym tzw. potocznym języku żydowskim przyniosły mu popularność. W Zamościu powstał m.in. jego sławny poemat pt. „Monisz”. Dzieło ukazało się on w 1888 r. Utwór uważa się za początek nurtu romantycznego w żydowskiej literaturze. Opisuje zastygłe „w agonii” miasteczko (można się domyślać, że chodzi o Zamość) oraz miłość ucznia Monisza do pięknej chrześcijańskiej dziewczyny. „Poemat odegrał w literaturze żydowskiej podobnie przełomową rolę, jak »Hernani« Wiktora Hugo we Francji lub mickiewiczowskie »Ballady i romanse« w literaturze polskiej” — oceniał w 1958 r. Bernard Mark. „Uważa się go za początek nowej ery w dziejach literatury żydowskiej”.
Nocą na zamojskim rynku
Poważne kłopoty pojawiły się 11 lat po założeniu kancelarii. Pereca oskarżono m.in. o używanie polskiego języka w sprawach urzędowych (a obowiązywał rosyjski) oraz o to, że był socjalistą. „Wypadało mi stoczyć ciężką walkę z tymi, którzy mi zazdrościli” — pisał wówczas Perec do przyjaciela Mojżesza Altenberga.
Przegrał batalię. Odebrano mu koncesję na prowadzenie kancelarii i usunięto z palestry. Zdecydował o tym carski minister sprawiedliwości. W tej sytuacji 36-letni Perec pozostał bez środków do życia. W 1888 r. wyjechał wraz z rodziną z Zamościa do Warszawy. Tam znalazł zajęcie — przez 25 lat pisarz pracował jako skromny urzędnik w warszawskiej gminie żydowskiej. Były znakomity adwokat dostał posadę w dziale cmentarnym… Mieszkał przy ul. Ceglanej 1. Zarabiał niewiele, a i twórczość literacka przynosiła mu jedynie szczupłe dochody. Nadal jednak pisał, m.in. o Zamościu i Zamojszczyźnie. W Warszawie powstał znany utwór „Porządki zamojskie” („Zamoszczer porzondkes”), w którym krytykował kahał Hetmańskiego Grodu.
Perec napisał także sławny potem dramat pt. „Nocą na starym rynku”. To przełomowe dzieło. Akcja dzieje się na zamojskim Rynku Wielkim. Odwiedzają go różne, fantastyczne postacie Ten tajemniczy, wielowymiarowy dramat porównywany był m.in. do „Wesela” Wyspiańskiego. W Zamościu wystawił go w 1987 r. Teatr Żydowski.
Inne utwory, głównie opowiadania, opisujące m.in. XIX-wieczną nędzę i niesprawiedliwość społeczną, w tym i zamojskie realia, zdobyły międzynarodową sławę. Zostały przed II wojną światową wydane w Nowym Jorku. Zbiorowe wydanie dzieł pisarza liczyło 18 tomów.
Perec jest uznawany — obok pochodzącego z Biłgoraja Isaaka Bashevisa Singera — za najwybitniejszego żydowskiego pisarza tworzącego w jidysz. Jego dzieła przetłumaczono na wiele języków i wydano w kilkudziesięciu krajach świata. Jednak w rodzinnym kraju jego twórczość nie zawsze była doceniana.
Wielki człowiek
W Warszawie Perec związał się m.in. z żydowską organizacją PPS. W 1889 r. za działalność konspiracyjną został aresztowany i był przez kilka miesięcy więziony w osławionej Cytadeli Warszawskiej. Współorganizował też pomoc dla ofiar pierwszej wojny światowej. Nie na wszystkich jego działalność literacka i społeczna robiła wrażenie. Kiedy zmarł 3 kwietnia 1915 r., jeden z żydowskich gminnych prominentów tak go podsumował (ta wypowiedź przeszła do legendy): „O, Perec był wielkim człowiekiem: nigdy nie spóźnił się do pracy”.
W Zamościu o pisarzu nie zapomniano. Uczczono go w 1927 r. Dawną staromiejską ulicę Bożniczą przemianowano na Pereca. Jego imieniem nazwano też trakty w innych miastach. Ulice im. Pereca istnieją także m.in. w Warszawie i Wrocławiu.
- Od samego patrzenia robi się zimno! Lubelskie morsy w akcji [ZDJĘCIA]
- Najpiękniejsze lubelskie szopki [ZDJĘCIA]
- Wigilia Caritas w Lublinie [ZDJĘCIA]
- Wigilia Starego Miasta za nami. Do Mikołaja ustawiały się kolejki [ZDJĘCIA]
- 30 osób oficjalnie zostało adwokackimi aplikantami [ZDJĘCIA]
- Nauczyciele weszli na wyższy poziom