Klub 27 odnosi się do tych artystów, którzy w wieku 27 lat, z różnych przyczyn odeszli z tego świata. Wokół terminu „klub 27” ściśle związanego z popkulturą narosło wiele mitów i spiskowych teorii. Jedna z nich mówi, że artyści w zamian za talent i światowe uznanie sprzedali duszę diabłu, godząc się na odebranie życia w wieku 27 lat. Inna – związana z astrologią – mówi, że wpływ na to miała planeta Saturn. Zdaniem niektórych, Klub 27 działa od końca XIX wieku, a jego listę otwiera Alexandre Levy, genialny brazylijski kompozytor i pianista francuskiego pochodzenia, który zmarł z nieznanych przyczyn ledwo 2 miesiące po swoich 27 urodzinach. Niektórzy wierzą, że „Klub 27” to zjawisko aktualne i dziś.
Na nowo prześledziliśmy biografię najbardziej znanych, choć często skrajnie różnych artystów z listy Klubu 27. Tajemnice śmierci Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa, Janis Joplin, Jima Morrisona, czy Kurta Cobaina rozpalają fanów do czerwoności i nie przestają fascynować do dzisiaj. Może dlatego, że fascynacja, jak mawia Stephen King, autor horrorów, to bliźniacza siostra strachu, a my przecież uwielbiamy się bać?
Przyjrzyjmy się zatem karierze, związkom, życiu i ze wszech miar zagadkowemu odejściu w zaświaty tych znanych artystów.
Brian Jones
3 lipca 1969 roku tego znanego muzyka, twórcę zespołu Rolling Stones znaleziono martwego w basenie, w jego posiadłości w Cotchford Farm, Sussex. Choć za przyczynę śmierci podawano „nieszczęśliwy wypadek”, a sekcja zwłok wykazała, że wątroba i serce muzyka były zniszczone przez nadużywanie alkoholu i narkotyków, to po ponad 50 latach od tych tragicznych wydarzeń wciąż pojawiają się rzekomo nowe dowody na to, że w istocie za przypadkowym utonięciem kryje się brutalne morderstwo. Tak przynajmniej sądzi córka Jonesa – Barbara Marion. -
Uważam, że został zamordowany i że policyjne śledztwo nie zostało przeprowadzone we właściwy sposób. Chciałabym, żeby śledztwo wznowiono, co pomogłoby otrzymać odpowiedzi na niektóre pytania
- mówiła przy okazji 50. rocznicy śmierci muzyka. Nie była jedyną, która miała takie zdanie w tej sprawie.
W 2019 roku Netflix przygotował dokument o Brianie Jonesie. Film rzuca nowe światło na ostatnie dni życia i niewyjaśnioną śmierć artysty, między innymi dzięki wywiadowi z menadżerem Rolling Stonesów. Tom Keylock, menadżer Rolling Stonesów, zanim zmarł w 2009 roku, uparcie twierdził, że Briana Jonesa zamordował jego pracownik Frank Thorogood i że stało się to po kłótni z artystą. Podobno sam Frank Thorogoog miał wyznać przed swoją śmiercią w 1993 roku, że to on zabił Jonesa. Stąd też w 2009 roku sprawa podejrzanej śmierci Jonesa znów wypłynęła w brytyjskich mediach. Policja sprawdzała doniesienia dziennikarzy, ale śledztwa oficjalnie nie wszczęto. Powód: brak dowodów.
Media pisały, że w noc śmierci Jonesa miała odbyć się impreza, na której obecni byli: Anna Wohlin, dziewczyna Briana Jonesa, Janet Lawson - dziewczyna Keylocka oraz właśnie Frank Thorogood. Dopiero po latach do obecności na miejscu zbrodni przyznał się menadżer Keylock; jak twierdził – on jedyny był trzeźwy. Wcześniej zaprzeczał, że w ogóle tam był.
Ciało Briana Jonesa umieszczone w trumnie sporządzonej ze złota i brązu, którą ufundował i przysłał ze Stanów Zjednoczonych Bob Dylan, spoczywa 3 metry pod ziemią na cmentarzu w jego rodzinnej miejscowości Cheltenham.
Jimi Hendrix, który w podobnie niewyjaśnionych okolicznościach zmarł rok później, zadedykował mu swoją piosenkę. A Jim Morrison – kolejny artysta z klubu 27 napisał wiersz: „Oda do Los Angeles; myśląc o zmarłym Brianie Jonesie”.
Jimi Hendrix
Mówią o nim Mozart gitary. Nieprawdopodobnie utalentowany wirtuoz. Nie było większego przed nim, nie narodził się większy po nim. Jest uznawany za najwybitniejszego, najbardziej wpływowego gitarzystę wszech czasów; prawdziwe bożyszcze tłumów. Wcale niewykluczone, że to właśnie mogło zadecydować o jego śmierci.
Urodził się w biednej rodzinie, dzieciństwo miał ciężkie, ale trudne doświadczenia nie poharatały jego osobowości. Otrzymał zresztą w urodzeniowym pakiecie wielkie bogactwo genów: po mieczu afroamerykańskie, po kądzieli indiańskie i irlandzkie (jego babka była córką Indianki z plemienia Czirokezów i Irlandczyka). Przez przyjaciół był wręcz uwielbiany: cichy, skromny, nieśmiały, ale nieprawdopodobnie ciepły, wrażliwy, słowem – świetlisty człowiek z sercem na dłoni.
Był samoukiem, nigdy nie nauczył się nut, czego szczerze żałował, bo w nutach mógłby zapisać to, co mu w duszy grało, a czego doświadczali uczestnicy jego koncertów: potrafił grać zębami, z gitara na plecach, urządzał spektakle, paląc czy roztrzaskując swój ukochany instrument. Był też bardzo pracowity, niekonwencjonalny i rewolucyjny – jego artystyczna działalność przypada na czasy z jednej strony kiedy mocno trzymał się rasizm pozbawiający ludzi czarnych i kolorowych praw, a z drugiej, gdy rodził się ruch hipisów i protestów przeciwko wojnie w Wietnamie. Do dziś nie straciły aktualności jego słowa:
„Kiedy siła miłości przezwycięży miłość do władzy, świat pozna pokój”
.
Środowisko hipisów w tamtym czasie było bardzo mocno inwigilowane przez CIA, ze zrozumiałych względów – władzy nie podobały się protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. Wpadła więc na diabelski, ale skuteczny pomysł, aby zniszczyć opinię ruchowi za pomocą narkotyków. Rozprowadzano więc narkotyki wśród hipisów – do dziś łączy się ten ruch z narkotykami, choć pierwotnie było inaczej. A Hendrix – zdobywający coraz większe wpływy, zwłaszcza wśród ideologii Flower Power, jako czarny i niezależny, stawał się coraz bardziej niewygodny władzy.
Stąd też w dziwnej i nigdy nie wyjaśnionej śmierci Hendrixa pojawiają się wątki CIA. Ale po kolei.
Jest 18 września 1970 roku, kiedy kwadrans przed południem do szpitala St Mary Abbot w Londynie przywożą czarnoskórego mężczyznę. Brak oznak życia. Lekarz, który go przyjmował, dr John Bannister oficjalnie stwierdził zgon: brak pulsu, serce nie biło. Oficjalna przyczyna śmierci to zadławienie się własnymi wymiocinami na skutek wzięcia tabletek nasennych, które popił dużą ilością czerwonego wina.
- Przecież Jimi nie pił czerwonego wina! - łapali się za głowę jego przyjaciele.
Jimi Hendrix od sierpnia 1970 roku przebywał na tournée w Europie. Mimo że był zameldowany w hotelu Cumberland, to więcej czasu spędzał ze swoją dziewczyną Moniką Dannemann, byłą łyżwiarką figurową Niemiec, w hotelu Samarkand, gdzie miała pokoik z dostępem do ogrodu. Tak też było ostatniej nocy - Hendrix spędził ją z Moniką. Jeszcze w nocy Monika zawiozła go na spotkanie. Nie powiedział, z kim się spotka, ale możliwe, że była to Devon Wilson, supergroupie związana swego czasu z Hendrixem (zadedykowął jej swój utwór „Dolly Dagger”) i innymi znanymi muzykami, jak Mick Jagger, Brian Jones czy Eric Clapton. W tym czasie Devon również przebywała w Londynie. Godzinę później Monika odebrała Jimi’ego ze spotkania i wrócili do hotelu Samarkand. Tam Hendrix napisał jeszcze poemat „The Story of live”, zażył tabletki nasenne (zawsze zażywał dwie) i poszedł spać. Jego ostatni utwór traktowany jest przez niektórych jako list samobójczy. Zupełnie bezzasadnie. Hendrix nie miał żadnych powodów, aby chcieć popełnić samobójstwo.
Nieprzytomnego Hendrixa zobaczyła jego dziewczyna o godzinie 10.20 rano, 18 września 1970 roku. W ustach, w nosie miał ślady wymiocin. Monika utrzymuje, że w drodze do szpitala Hendrix jeszcze żył.
Jaki udział w śmierci Hendrixa miała sama Monika? Dziwna sprawa - Monika Dannemann popełnia samobójstwo, zatruwając się tlenkiem węgla. Stało się to w 1996 roku, kiedy sprawa śmierci Hendrixa wracała na łamy mediów i piętrzyły się kolejne pytania. Zresztą, to nie jedyna dziwna śmierć po odejściu Hendrixa. 5 miesięcy po jego śmierci, w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Devon Wilson – czy wypadła przez okno z nowojorskiego hotelu Chelsea, czy ktoś jej w tym pomógł?
Sensacyjnie też wygląda śmierć menadżera Hendrixa – Michaela Jeffery’a. 5 marca 1973 roku ginie on w katastrofie lotniczej. Jedna z wersji mówi, że Jeffery zasymulował własną śmierć i zniknął z pieniędzmi Hendrixa. Inna – że Jeffery zamordował Hendrixa na polecenie CIA, a potem CIA pozbyło się świadka. Tak działały służby.
Sensacją była książka Jamesa „Tappy” Wrighta, technika sceny z zespołu Hendrixa, która wyszła w 2009 roku. „Tappy” o zamordowanie Hendrixa oskarżył menadżera, przytaczając rzekomo jego własne słowa: „Musiałem to zrobić, Tappy. Rozumiesz, prawda? Dobrze wiesz, o czym mówię […] Poszliśmy do pokoju hotelowego Moniki i wsadziłem mu garść tabletek do ust. Potem wlałem mu do gardła kilka butelek czerwonego wina. […] Musiałem to zrobić. Jimi był dla mnie wart dużo więcej martwy niż żywy. Ten sukinsyn chciał mnie zostawić. Gdybym go stracił, straciłbym wszystko”. Rzeczywiście Hendrix nie chciał przedłużać umowy z Jeffery’em, a kończyła się ona w grudniu 1970 r.
Janice Joplin
„Boże spraw, żebym nie była następna”
– miała powiedzieć Janice Joplin, kiedy dowiedziała się o śmierci Hendrixa. Zmarła kilkanaście dni później.
To był naprawdę głupi przypadek. Odeszła w momencie, gdy mogła mieć cały świat u swoich stóp; kiedy otwierały się przed nią największe możliwości. Czekały ją spektakularne sukcesy, zarówno zawodowe, jak i osobiste.
Perła – wołali ją przyjaciele. „Perła” to też tytuł jej ostatniej płyty, wydanej już po jej śmierci.
Ekscentryczka, outsiderka, miała odwagę żyć, jak chciała. Była kolorowym ptakiem, stała się ikoną popkultury. Jako młoda dziewczyna miała wiele kompleksów – w szkole śmiano się z tego, że ma problemy z cerą. Nie inaczej było na uniwersytecie w teksasie, gdzie studiowała sztukę – ponoć wygrała plebiscyt na najbrzydszego mężczyznę campusu. Być może to była kropla, która przecyliła czarę goryczy – rzuciła studia i wyjechała do mekki hipisów – Kalifornii, śpiewając bluesa w barach San Francisco.
Uważa się, że to ona zmieniła wizerunek kobiet na rockowej scenie: wyzywająca, ostra, buntownicza. Ale też pełna ogromnego sex appealu – nie stroniła od nagich sesji zdjęciowych. O jej romansach krążą legendy – podobno romansowała z Leonardem Cohenem, o jej względy starał się Jim Morrison, który po śmierci najpierw Hendrixa, a potem Joplin, powiedział: „Będę trzeci”. Co się sprawdziło, ale o tym później.
W 1970 roku Janis poznała Setha Morgana. Plotka głosi, że miał jej dostarczyć kokainę. Niemniej zaręczyli się, a Janis postanowiła rzucić narkotyki.
Tamtego dnia, a był to 4 października 1970 roku zadzwoniła po dilera. Czy dlatego, że nie dodzwoniła się do ukochanego? Była w Hollywood, nagrywała płytę, ale akurat wtedy nie pojawiła się w studium nagraniowym. Była w hotelu Landmark, w pokoju 105. jej ciało, leżące na podłodze przy łóżku odkrył John Cooke, menedżer Full Tilt Boogie. Sekcja zwłok wykazała, że w nocy wstrzyknęła sobie śmiertelną dawkę heroiny. Media rozpisywały się, że ofiar dilera Joplin tej nocy było więcej. Ona nie zdawała sobie sprawy z mocy narkotyku, który zażyła. Przedawkowała przypadkiem. Nie chciała umierać.
W tym roku 19 stycznia świętowałaby 80 urodziny.
Jim Morrison
Przewidział swój koniec. Zmarł 3 lipca 1971 roku w Paryżu, ale jego śmierć do dziś budzi sporo kontrowersji i jest źródłem wielu spekulacji.
Nazywany „poetą wyklętym”, Jim Morrison jest chyba najmroczniejszą postacią w gronie artystów klubu 27. Żył, jakby miał dwie osobowości, niczym dr Jekyll i mister Hyde. Pierwsza to ta, którą znano z publicznych występów na scenie. Miał w sobie niepojęty czar, przyciągający magnetyzm. Wystarczyło, że się pojawił, że był – nic więcej nie musiał robić, by zaczarować publiczność. Druga strona jego osobowości, ta mroczna, mniej znana, silnie związana była z narkotykami.
Miał wiele miłosnych przygód w życiu, ale najdłużej i do końca związany był z Pamelą Courson. To był iście toksyczny związek, w którym pierwsze skrzypce grały seks i narkotyki. Oboje nie byli w stanie dać sobie minimum ciepła, które potrzebne jest w relacji, a mimo to silnie trwali przy sobie.
To za sprawą Pameli Jim Morrison porzucił zespół The Doors i wyjechał do Paryża. Ona ruszyła w ślad za nim.
3 lipca 1971 roku Morrison został odnaleziony martwy w wannie, w mieszkaniu, które wynajmował w Paryżu. Oficjalna przyczyna zgonu to zawał serca. Wiele wskazywało na to, jakby zmarł gdzie indziej i po śmierci ktoś go przeniósł i włożył do wanny z wodą.
Czy pomylił heroinę z kokainą i zażył śmiertelną dawkę znienawidzonej heroiny w nocnym klubie Rock n' Roll Circus, w którym miał przebywać w ostatnich chwilach swojego życia? Mógłby na to wskazywać fakt, że ciało znalazło się w wannie z zimną wodą – tak ratowano tych, którzy przedawkowali heroinę.
Ciało odkryła Pamela. Nie było sekcji zwłok, co dziwi, bo robi się ją z urzędu, gdy umiera tak młody człowiek. Nie było śledztwa. Informacja o śmierci Morrisona została publicznie podana dopiero 8 dni po jego zgonie. Komuś na tym zależało. Pytanie – komu?
Pamela Courson odziedziczyła po Morrisonie cały jego majątek. Zmarła trzy lata po jego śmierci. Przedawkowała heroinę. Rodzina Morrisona rozpoczęła batalię z rodziną Courson o spadek po Jimie. W 1979 roku zgodzono się na równy podział dochodów z jego majątku.
Ciało Jima Morrisona spoczywa na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise.
Kurt Cobaine
Wydawać by się mogło, że człowiek, który odniesie sukces, zdobędzie sławę i pieniądze, będzie szczęśliwy. To nie odnosiło się do Kurta Cobaine’a, wokalisty, gitarzysty, kompozytora, autora tekstów i założyciela zespołu Nirvana.
Cobaine to artysta z wielkimi kompleksami. Silny introwertyk, uciekający w świat narkotyków, którego wielki sukces wręcz przytłoczył.
O takich jak on mówi się, że to książkowa osobowość samobójcy. Mógł nie wytrzymać presji. Mógł odebrał sobie życie podczas swojego największego wewnętrznego kryzysu. W momencie, kiedy był w najtrudniejszym momencie swojego życia. Mogło zabraknąć mu siły, by pomóc samemu sobie. Pragnął ciszy, spokoju, ale też nie potrafił całkowicie zrezygnować ze sławy. W jakimś sensie ta sława w pewnym momencie jego życia była dla niego niejako „ucieczką do przodu”, bo o samobójstwie mógł myśleć od dawna. Mógł się do niego przygotowywać. Jak było naprawdę?
To, co wiadomo na pewno, to że 30 marca 1994 roku zgłosił się do kliniki odwykowej w Los Angeles. Nie pierwszy raz zresztą. Tam po raz ostatni widział się ze swoją córeczką Frances Bean. Kilka dni później uciekł z kliniki. Jego żona Courtney Love zatrudniła prywatnego detektywa, aby go odnalazł.
Ciało Kurta Cobaina odkrył elektryk Gary Smith, który 8 kwietnia przyjechał do milionowej posiadłości Cobainów instalować alarm. Znajdowało się w pomieszczeniu nad garażem. Według sekcji zwłok, zmarł trzy dni wcześniej od postrzału w głowę. Przy jego ciele były też strzykawki i pożegnalny list do rodziny i fanów. Pisał w nim:
„Od lat nie ekscytuje mnie ani słuchanie, ani pisanie muzyki. Z tego powodu mam tak silne poczucie winy, że trudno mi wyrazić je słowami. Chodzi o to, że nie mogę was nabierać. (...) Nie mogę się uwolnić od poczucia winy i frustracji, od empatii dla wszystkich. Tyle w was dobra i po prostu za bardzo kocham ludzi. Tak bardzo, że jest mi zbyt... smutno i czuję się mało wrażliwy oraz niewdzięczny... Więc pamiętajcie: lepiej ze sobą skończyć, niż stopniowo odchodzić w cień”
.
Jego śmierć od lat budzi mnóstwo podejrzeń wśród fanów Cobaina. Podejrzewają, że mógł zostać zamordowany. Powstało nawet kilka filmów dokumentalnych, które lansowały tę przyczynę śmierci. Podawano przykłady, a to, że na broni nie znaleziono odcisków jego palców, a to, że będąc pod wpływem takiego nadmiaru narkotyków, nie byłby w stanie się zastrzelić. Tom Grant, prywatny detektyw, którego zatrudniła zona Cobaina Courtney Love nie wyklucza, że to sama Courtney zleciła morderstwo, bo bała się rozwodu.
Po Cobainie ze znanych artystów życie straciła jeszcze Amy Winehouse – 23 lipca 2011 roku znaleziono ją martwą w jej domu w londyńskim Camden. Badanie wykazało, że miała 4,16 promila alkoholu we krwi. Lekarz uznał, że przyczyną śmierci był wstrząs wywołany zatruciem alkoholowym po okresie abstynencji. Te ustalenia wywołały wiele wątpliwości zarówno wśród rodziny, jak i fanów Winehouse.
Ale być może to tylko kolejny dowód na to, że klub 27 nigdy nie skończy swojej śmiertelnej działalności.
Amy Winehouse
Ostry makijaż, skóra pokryta tatuażami, wyrazista osobowość. I ten głos, charakterystyczny, głęboki, ekspresywny, mezzosopranowy. Pisała piosenki, które odnosiły się do jej własnych doświadczeń. Publiczność ją kochała. 23 lipca 2011 roku dołączyła do panteonu gwiazd z przeklętego „klubu 27”.
Została znaleziona martwa we własnym domu w londyńskim Camden. Badanie wykazało, że miała 4,16 promila alkoholu we krwi. Lekarz uznał, że przyczyną śmierci był wstrząs wywołany zatruciem alkoholowym po okresie abstynencji. Te ustalenia wywołały wiele wątpliwości zarówno wśród rodziny, jak i fanów Winehouse. Ale o tym potem.
Ostatni wieczór i noc spędziła z ochroniarzem Andrew Morrisem; była w szampańskim humorze. Przeglądała swoje nagrania na YoyTube, tańczyła, śpiewała. I piła - z raportu koronera wynika, że po jej śmierci zabezpieczono trzy butelki po wódce. Andrewowi tej nocy nawet przez myśl nie przeszło, że widzi ją żywą ostatni raz. To on odkrył jej zwłoki. Najpierw przyszedł rano, około 10 – nie dobudził jej. Nie zdarzyło się to pierwszy raz, więc się specjalnie nie przejął. Kiedy odwiedził ją ponownie koło godziny 15, już nie oddychała.
Fani Amy Wineouse za jej śmierć obwiniają Blake’a Civila, jej byłego męża.
Wystarczy nawet pobieżnie prześledzić jej życie, by dojść do wniosku, że wokalistka przyciągała toksycznych facetów, których idealizowała. Najdłużej była z Blake’m i – jak sama mówiła – była od niego wręcz uzależniona. Problem polegał na tym, że jej chodziło o miłość, wielką i prawdziwą, jemu zaś – o dobrą zabawę. Przez niego wpadła w uzależnienie od narkotyków. Para wielokrotnie się rozstawała i schodziła, nieustannie łamali sobie serca.
Po wielkim sukcesie Amy, premierze płyty „Back To Black” wrócili do siebie i wzięli ślub. To był początek końca – Amy spróbowała cracku i heroiny. Blake chwalił się w wywiadach, że to on ją wprowadził w narkotykowy świat. Ona sama w przebłyskach świadomości mówiła: „Miłość w pewnym sensie mnie zabija”. Kiedy Blake trafił do więzienia (pobił właściciela jednego z pubów), odwiedzała go, odwoływała koncerty i staczała się coraz bardziej na dno. Para zdecydowała się na rozwód.
Po rozwodzie Amy zatracała się w ramionach wielu mężczyzn. Wydawało się, że związek z reżyserem Regiem Travissem dawał jej szansę na nowe życie. Odstawiła narkotyki. Ale o Blake’u nie mogła, nie potrafiła, nie chciała zapomnieć. Traviss nie potrafił się z tym pogodzić i odszedł.
Przyjaciele podkreślali, że Amy nie miała skłonności samobójczych. Próbowała alkoholem leczyć wewnętrzne demony. Nie była w stanie chwycić steru swojego życia we własne ręce. Nie potrafiła wziąć za własne życie odpowiedzialności.
Czy zapiła się celowo? Chciała popełnić samobójstwo? Jakie tajemnice zabrała do grobu? Okoliczności jej śmierci nie były oczywiste. Sąsiad Amy Winehouse zarzekał się, że z jej mieszkania słyszał krzyki i głośny płacz. Jego zdaniem, nie mogła umrzeć we śnie.
Jej brat Axel uważał, że przyczyną śmierci była bulimia, która bardzo osłabiła jej organizm. Gdyby nie to – poradziłaby sobie nawet z tak dużą dawką alkoholu. Miała przecież fenomenalne wręcz zdolności regeneracyjne.
Umierając w wieku 27 lat, poniekąd jest dowodem na to, że „klub 27” nie ma zamiaru zakończyć swojej „śmiertelnej” działalności.