[Tajemnice Klubu 27 cz. 2] Niewyjaśniona śmierć Jimmiego Hendrixsa

Anita Czupryn
Po lewej (biała) gitara Jimmiego Hendrixsa na wystawie 'Play It Loud: Instruments of Rock & Roll' w Metropolitan Museum of Art w Nowym Yorku, USA, 01 kwiecień 2019.
Po lewej (biała) gitara Jimmiego Hendrixsa na wystawie 'Play It Loud: Instruments of Rock & Roll' w Metropolitan Museum of Art w Nowym Yorku, USA, 01 kwiecień 2019. Fot. JUSTIN LANE, PAP/EPA
Termin „Klub 27” narodził się na przełomie lat 60. i 70., kiedy to wybitni artyści będący u szczytu sławy nieoczekiwanie żegnali się z życiem właśnie w wieku 27 lat. Czy klątwa istnieje? Czy artyści tacy jak Jimi Hendrix czy Janis Joplin musieli umrzeć? Jakie tajemnice zabrali do grobu nieformalni członkowie klubu 27? W dzisiejszym, drugim odcinku serii przybliżamy postać Jimmiego Hendrixsa.

Klub 27 odnosi się do tych artystów, którzy w wieku 27 lat, z różnych przyczyn odeszli z tego świata. Wokół terminu „klub 27” ściśle związanego z popkulturą narosło wiele mitów i spiskowych teorii. Jedna z nich mówi, że artyści w zamian za talent i światowe uznanie sprzedali duszę diabłu, godząc się na odebranie życia w wieku 27 lat. Inna – związana z astrologią – mówi, że wpływ na to miała planeta Saturn. Zdaniem niektórych, Klub 27 działa od końca XIX wieku, a jego listę otwiera Alexandre Levy, genialny brazylijski kompozytor i pianista francuskiego pochodzenia, który zmarł z nieznanych przyczyn ledwo 2 miesiące po swoich 27 urodzinach. Niektórzy wierzą, że „Klub 27” to zjawisko aktualne i dziś.
Na nowo prześledziliśmy biografię najbardziej znanych, choć często skrajnie różnych artystów z listy Klubu 27. Tajemnice śmierci Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa, Janis Joplin, Jima Morrisona, czy Kurta Cobaina rozpalają fanów do czerwoności i nie przestają fascynować do dzisiaj. Może dlatego, że fascynacja, jak mawia Stephen King, autor horrorów, to bliźniacza siostra strachu, a my przecież uwielbiamy się bać?
Przyjrzyjmy się zatem karierze, związkom, życiu i ze wszech miar zagadkowemu odejściu w zaświaty Jimmiego Hendrixsa.

Jimi Hendrix

Mówią o nim Mozart gitary. Nieprawdopodobnie utalentowany wirtuoz. Nie było większego przed nim, nie narodził się większy po nim. Jest uznawany za najwybitniejszego, najbardziej wpływowego gitarzystę wszech czasów; prawdziwe bożyszcze tłumów. Wcale niewykluczone, że to właśnie mogło zadecydować o jego śmierci.
Urodził się w biednej rodzinie, dzieciństwo miał ciężkie, ale trudne doświadczenia nie poharatały jego osobowości. Otrzymał zresztą w urodzeniowym pakiecie wielkie bogactwo genów: po mieczu afroamerykańskie, po kądzieli indiańskie i irlandzkie (jego babka była córką Indianki z plemienia Czirokezów i Irlandczyka). Przez przyjaciół był wręcz uwielbiany: cichy, skromny, nieśmiały, ale nieprawdopodobnie ciepły, wrażliwy, słowem – świetlisty człowiek z sercem na dłoni.
Był samoukiem, nigdy nie nauczył się nut, czego szczerze żałował, bo w nutach mógłby zapisać to, co mu w duszy grało, a czego doświadczali uczestnicy jego koncertów: potrafił grać zębami, z gitara na plecach, urządzał spektakle, paląc czy roztrzaskując swój ukochany instrument. Był też bardzo pracowity, niekonwencjonalny i rewolucyjny – jego artystyczna działalność przypada na czasy z jednej strony kiedy mocno trzymał się rasizm pozbawiający ludzi czarnych i kolorowych praw, a z drugiej, gdy rodził się ruch hipisów i protestów przeciwko wojnie w Wietnamie. Do dziś nie straciły aktualności jego słowa: „Kiedy siła miłości przezwycięży miłość do władzy, świat pozna pokój”.
Środowisko hipisów w tamtym czasie było bardzo mocno inwigilowane przez CIA, ze zrozumiałych względów – władzy nie podobały się protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. Wpadła więc na diabelski, ale skuteczny pomysł, aby zniszczyć opinię ruchowi za pomocą narkotyków. Rozprowadzano więc narkotyki wśród hipisów – do dziś łączy się ten ruch z narkotykami, choć pierwotnie było inaczej. A Hendrix – zdobywający coraz większe wpływy, zwłaszcza wśród ideologii Flower Power, jako czarny i niezależny, stawał się coraz bardziej niewygodny władzy.
Stąd też w dziwnej i nigdy nie wyjaśnionej śmierci Hendrixa pojawiają się wątki CIA.
Ale po kolei.
Jest 18 września 1970 roku, kiedy kwadrans przed południem do szpitala St Mary Abbot w Londynie przywożą czarnoskórego mężczyznę. Brak oznak życia. Lekarz, który go przyjmował, dr John Bannister oficjalnie stwierdził zgon: brak pulsu, serce nie biło. Oficjalna przyczyna śmierci to zadławienie się własnymi wymiocinami na skutek wzięcia tabletek nasennych, które popił dużą ilością czerwonego wina.
- Przecież Jimi nie pił czerwonego wina! - łapali się za głowę jego przyjaciele.
Jimi Hendrix od sierpnia 1970 roku przebywał na tournée w Europie. Mimo że był zameldowany w hotelu Cumberland, to więcej czasu spędzał ze swoją dziewczyną Moniką Dannemann, byłą łyżwiarką figurową Niemiec, w hotelu Samarkand, gdzie miała pokoik z dostępem do ogrodu. Tak też było ostatniej nocy - Hendrix spędził ją z Moniką. Jeszcze w nocy Monika zawiozła go na spotkanie. Nie powiedział, z kim się spotka, ale możliwe, że była to Devon Wilson, supergroupie związana swego czasu z Hendrixem (zadedykowął jej swój utwór „Dolly Dagger”) i innymi znanymi muzykami, jak Mick Jagger, Brian Jones czy Eric Clapton. W tym czasie Devon również przebywała w Londynie. Godzinę później Monika odebrała Jimi’ego ze spotkania i wrócili do hotelu Samarkand. Tam Hendrix napisał jeszcze poemat „The Story of live”, zażył tabletki nasenne (zawsze zażywał dwie) i poszedł spać. Jego ostatni utwór traktowany jest przez niektórych jako list samobójczy. Zupełnie bezzasadnie. Hendrix nie miał żadnych powodów, aby chcieć popełnić samobójstwo.
Nieprzytomnego Hendrixa zobaczyła jego dziewczyna o godzinie 10.20 rano, 18 września 1970 roku. W ustach, w nosie miał ślady wymiocin. Monika utrzymuje, że w drodze do szpitala Hendrix jeszcze żył.
Jaki udział w śmierci Hendrixa miała sama Monika? Dziwna sprawa - Monika Dannemann popełnia samobójstwo, zatruwając się tlenkiem węgla. Stało się to w 1996 roku, kiedy sprawa śmierci Hendrixa wracała na łamy mediów i piętrzyły się kolejne pytania. Zresztą, to nie jedyna dziwna śmierć po odejściu Hendrixa. 5 miesięcy po jego śmierci, w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Devon Wilson – czy wypadła przez okno z nowojorskiego hotelu Chelsea, czy ktoś jej w tym pomógł?
Sensacyjnie też wygląda śmierć menadżera Hendrixa – Michaela Jeffery’a. 5 marca 1973 roku ginie on w katastrofie lotniczej. Jedna z wersji mówi, że Jeffery zasymulował własną śmierć i zniknął z pieniędzmi Hendrixa. Inna – że Jeffery zamordował Hendrixa na polecenie CIA, a potem CIA pozbyło się świadka. Tak działały służby.
Sensacją była książka Jamesa „Tappy” Wrighta, technika sceny z zespołu Hendrixa, która wyszła w 2009 roku. „Tappy” o zamordowanie Hendrixa oskarżył menadżera, przytaczając rzekomo jego własne słowa: „Musiałem to zrobić, Tappy. Rozumiesz, prawda? Dobrze wiesz, o czym mówię […] Poszliśmy do pokoju hotelowego Moniki i wsadziłem mu garść tabletek do ust. Potem wlałem mu do gardła kilka butelek czerwonego wina. […] Musiałem to zrobić. Jimi był dla mnie wart dużo więcej martwy niż żywy. Ten sukinsyn chciał mnie zostawić. Gdybym go stracił, straciłbym wszystko”. Rzeczywiście Hendrix nie chciał przedłużać umowy z Jeffery’em, a kończyła się ona w grudniu 1970 r.

Zapraszamy do przeczytania o innych członkach Klubu 27 w kolejnych odcinkach naszej serii:
Brianie Jonesie
Janice Joplin
Jimim Morrisonie
Kurcie Cobainie
Amy Winehouse

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia