Z panem Stanisławem Orłowskim długo rozmawiałem kilka razy. Opowiadał wówczas m.in. o swojej fotograficznej pasji, rodzinie i miłości do Zamościa. Dowiedziałem się np., iż ten znakomity fotograf urodził się w miejscu, które kiedyś było zwane w tym mieście pieszczotliwie „Zakamarkiem” (dzisiaj to m.in. okolice gmachu miejscowego II LO). Jego ojciec Antoni był instruktorem w szkole rzemiosła oraz specjalistą od tapicerki. Mama miała na imię Helena. Pracowała jako krawcowa. Oprócz małego Stanisława małżonkowie mieli także jeszcze jednego syna – Piotra.
Zamojska Rotunda i radiotechnika
- Na zamojski „Zakamarku” był taki duży, ciągnący się bardzo daleko ogród i sad, należący chyba do rodziny Kowerskich. Z nim związane są moje najwcześniejsze wspomnienia. Także dlatego, że chodziło się tam po jabłka – wspomina z uśmiechem Stanisław Orłowski. - Potem przeprowadziliśmy się z tej części miasta do domu przy ul. Lipskiej w Zamościu. Co z tamtych wczesnych czasów pamiętam? W domu przepowiadano mi na przykład, że zostanę kiedyś księdzem, ale to się nie ziściło.
Nie wszystkie wspomnienia z czasów dzieciństwa mają jednak jasne barwy. Od maja 1944 Niemcy palili ciała tysięcy Polaków pomordowanych na zamojskiej Rotundzie. W ten sposób próbowali zatrzeć ślady swoich zbrodni. Dymy palonych stosów ludzkich ciał Stanisław Orłowski widział z okna szkoły do której uczęszczał. Zapamiętał to na całe życie.
- Budynek szkolny przy ul. Okopowej w Zamościu nazywaliśmy strażą, bo należał on kiedyś, tak jak cały teren w sąsiedztwie, do straży pożarnej – wspomina Stanisław Orłowski. - Pamiętam, że uczyła mnie wtedy pani o nazwisku Syrkowa. Szkoła została potem przekształcona w przedszkole. Tak naprawdę niewiele się ten budynek od czasów mojego dzieciństwa zmienił. Oczywiście został odnowiony, wymieniono też w nim okna, ale wygląda podobnie jak dziś. Zresztą cała ulica zachowała podobny charakter
W latach 50. ub. wieku pan Stanisław był zafascynowany radiotechniką. Samodzielnie budował wówczas aparaty radiowe. Zrobił trzy (lampowe), które działały podobno znakomicie. Potem zbudował także adapter z nadajnikiem. Był z niego bardzo dumny.
- W jednym miejscu puszczało się płytę, a pięćdziesiąt metrów dalej można było jej słuchać. Z głośników, bez kabli. To było wtedy coś! - wspomina. - Samodzielne budowanie takich urządzeń było jednak w czasach PRL-u nielegalne, zabronione. Dlatego ta moja działalność nie mogła trwać zbyt długo. Nie dane mi było także zostać inżynierem od łączności.
Stanisław Orłowski ukończył I Liceum Ogólnokształcące w Zamościu oraz Technikum Budowlane w Lublinie. Chciał studiować na Politechnice Wrocławskiej. Jednak na przeszkodzie stanął zawód ojca. Dlaczego? - W papierach wpisałem, że mam pochodzenie rzemieślnicze. Tyle, że PRL-u promowane było robotnicze i chłopskie. I zabrakło mi punktów za pochodzenie – wspomina.
Bliskie, przepełnione ciepłem
Fotografią zainteresował się w latach 50. ubiegłego wieku. Od tamtego czasu można go było spotkać z aparatem fotograficznym na wielu miejskich wydarzeniach: jarmarkach, wystawach, potem także m.in. na Zamojskim Lecie Teatralnym. Uwieczniał również miejscowe zabytki, ludzi spacerujących po ulicach, pijących wodę ze studni, bawiące się na zaniedbanych podwórkach dzieci, pasażerów na dworcach PKS, długie kolejki przed sklepami i wiele innych, z pozoru codziennych spraw i „obrazków”.
- Pasją do fotografii zaraził mnie stryj Jan Orłowski. W latach 50. ub. wieku zajmował się zarobkowo fotografowaniem turystów na molo w Gdańsku. Najpierw dostałem od niego taki stary aparat fotograficzny, skrzynkowy kodak, a potem małoobrazkową lustrzankę „Kine exakta” – wspomina Stanisław Orłowski. - To był wówczas aparat z górnej półki. Z takim sprzętem ochoczo zabrałem się do pracy. Skończyłem także po pewnym czasie w Lublinie wyższe studia z administracji.
Wykonane przez Stanisława Orłowskiego zdjęcia są bardzo piękne, nastrojowe, czasami nostalgiczne. Mają też ważny walor dokumentacyjny. Fotograficzna pasja przerodziła się także w coś innego. Dzięki inicjatywie Stanisława Orłowskiego powołano w 1961 r. Zamojskie Towarzystwo Fotograficzne. W latach 1968-2011 był on także m.in. organizatorem Ogólnopolskiego Biennale Fotografii „Zabytki”, a od końca lat 80. ub. wieku prowadził społecznie zamojską Galerię Fotografii „Ratusz”. Zbiory jego fotografii zostały m.in. wydane w albumach: „Mój Zamość 1960-1980”, a potem „Dwie dekady. Zamość w latach 1980-2000”.
W jednym z nich pisał o dziejach rodzinnego miasta, które jak wielokrotnie podkreślał - darzy wielką miłością. Zamość go także inspiruje. „Było to miasto żyjące życiem zamieszkałych w nim od pokoleń rodzin. Na pewno nie tak kolorowe i piękne, jak obecnie, ale swojskie, bliskie i przepełnione domowym ciepłem” – czytamy we wstępie do albumu „Mój Zamość 1960-1980”. „Takie rodzinne miasto odeszło w przeszłość w wyniku zakrojonych na szeroką skalę, ratujących je prac rewaloryzacyjnych, skutkiem często miejsce dawnych lokali mieszkalnych, wraz z mieszkańcami nadającymi Staremu Miastu jego dawny charakter, zajęły urzędy i lokale usługowe. Moim zdaniem Zamość po 1980 r. (czyli po pierwszej, wielkiej renowacji – przyp. red.) jest już innym miastem”.
Los wszystkich starówek
Nie tylko Stare Miasto się zmieniło. Tak np. pan Stanisław opowiada o niezwykle popularnym kiedyś targowisku na zamojskim Nowym Mieście: - Pamiętam to miejsce jeszcze z lat 60. ub. wieku. Było barwne, tętniło życiem. Dniem targowym był czwartek – wspomina. - Na Nowe Miasto zjeżdżało się wówczas mnóstwo ludzi z całego regionu, tłumy kupujących i sprzedających. Można było u nich nabyć różne płody rolne, zboże, sanie, kury, konie, buty, ubrania i czego tylko dusza zapragnie. Handlowano z furmanek oraz z furmanami, co kto chciał. Jednak to zawsze był drobny handel. Nie wymagał on wielkich budynków, składów itd. Taka sytuacja była zapewne także we wcześniejszych latach.
Pan Stanisław wspomina, że w tej części miasta jeszcze w latach 60. ub. wielu funkcjonowały właściwie dwa targowiska, jedno na nowomiejskim rynku, drugie w okolicy ul. Listopadowej. - Na tym ostatnim działał targ zwany końskim. Ale handlowano tam także innymi zwierzętami – mówi. - Oczywiście dzielnica wyglądała inaczej niż dzisiaj. Miała charakterystyczny, żydowski koloryt. Wszędzie widziało się mnóstwo drewnianych przybudówek (tak było także na Starym Mieście), jakichś komórek, straganików. Na podwórkach było tego wszystkiego mnóstwo. Ludzie także ubierali się odmiennie. Zimą mężczyźni chodzili w burkach po kostki, bytach walonkach i futrzanych czapkach. Kobiety nakładały na głowy duże chusty, które spinały pod szyją. Dzisiaj takie ubrania to naprawdę rzadkość. Targowiska nadal działa, ale to już nie jest to samo.
Stanisław Orłowski dobrze wie o czym mówi. Zawsze był znakomitym obserwatorem. Na szczęście wiele osób, które wówczas spotkał udało mu się uwiecznić na fotografach. Miał także inną, bardzo ciekawą perspektywę. Przez wiele lat pracował w zamojskich służbach ochrony zabytków oraz był działaczem turystycznym. Ukochane miasto oraz mieszkających w nim obywateli (oraz przyjezdnych) fotografował jednak w trochę nietypowy, charakterystyczny sposób.
- Nigdy nie lubiłem zdjęć pozowanych, sztucznych. Wolałem ludzi z obiektywem podpatrywać. Wtedy są naturalni, spontaniczni, prawdziwi. To tak jak z fotografowaniem dróg lub pejzaży. Zawsze jest coś dalej… Warto to odkrywać – przekonuje. - Co mogę dzisiaj powiedzieć? Brakuje mi przede wszystkim dawnych lokatorów staromiejskich kamienic, dzieci bawiących się na podwórkach, miejscowych kobiet spacerujących lub siedzących na murkach, rozmawiających w podcieniach mężczyzn. Dzisiaj owych mieszkańców pozostało niewielu. Wszędzie można było też zobaczyć psy i koty. Teraz to miejsce bardzo się zmieniło. Ale taki chyba los wszystkich starówek.
Dla dobra ogółu
Jaka jest jednak recepta na wykonanie dobrego zdjęcia? Na jednym z plenerów Edward Hartwig, znany polski fotograf udzielił panu Stanisławowi niezapomnianej lekcji. - Zrobiłem zdjęcie grupy ludzi – wspomina. - Hartwig, którego uważałem za mistrza, podszedł do mnie i powiedział: „Takie fotografie robi się dopiero, gdy mówisz ludziom… dziękuję”. Wtedy znikają sztywne pozy. Wtedy powstaje dobra fotografia. To się sprawdza. Uważam również, że warto fotografować brzydotę i szukać w niej piękna.
Stanisław Orłowski mieszka wraz z żoną Eulalią w jednym z zamojskich bloków. Jest na emeryturze. Nie założył swojego zakładu fotograficznego. Dlatego dziesiątki tysięcy negatywów i zdjęć trzymał dotychczas w domowych szafach i szufladach. Ostatnio to się zmieniło. Stanisław Orłowski przekazał Archiwum Państwowemu w Zamościu 40 tys. 943 negatywy zdjęć oraz cztery tomy ich rejestrów. Zostały one wykonane przez niego w latach 1956-2010. Jakie były jego motywacje?
- Postanowiłem przekazać mój dorobek do APZ, bo rozumiem, że będzie to tak, jakbym podarował go ogółowi i dla jego dobra – tłumaczy.
Obdarowana została także Książnica Zamojska w Zamościu. Do tej szacownej instytucji trafiło niedawno sześć tysięcy kolorowych slajdów wykonanych przez pana Stanisława. Uwieczniono na nich Zamość, ale także m.in. Roztocze oraz Gdańsk.
- Fotografie, które znalazły się na slajdach, pan Stanisław wykonywał od 1974 r. To bezcenny, niezwykle interesujący zbiór – podkreśla Piotr Bartnik, dyrektor Książnicy Zamojskiej w Zamościu. - Nie tylko to jest ważne. Otrzymaliśmy także w darze zdjęcia przygotowane do kronik Zamojskiego Towarzystwa Fotograficznego, katalogi wydane przez ZTF, zaproszenia, okólniki itd.
Książnica Zamojska pięknie podziękowała za ten dar. Niedawno urządzono w tej instytucji 88 urodziny Stanisława Orłowskiego. W poniedziałek (3 października) otwarto w tej instytucji wystawę wybranych fotografii wykonanych przez Stanisława Orłowskiego pt. „Od wielu lat…” oraz odbyła się promocja specjalnego katalogu. Jego nakład jest bibliofilski, numerowany i wynosi 88 egzemplarzy, czyli tyle ile lat ma pan Stanisław (publikacja za jakiś czas będzie ogólnodostępna w formie cyfrowej: na stronie internetowej Książnicy Zamojskiej w Zamościu). W katalogu znalazł się wywiad rzeka z autorem, wybrane fotografie oraz reprinty slajdów.
- Byłem tak pięknie zorganizowaną uroczystością zaskoczony i zachwycony. Naprawdę nie spodziewałem się takiego przedsięwzięcia – podkreśla Stanisław Orłowski. I dodaje: - Nie tylko o mnie jednak w tym wszystkim chodzi. Często zastanawiam się przecież gdzie są bohaterowie moich zdjęć, sprzed lat, co robią dzisiaj, jak potoczyły się ich losy. Niektórych znam. Wielu z nich niestety nie żyje, innych spotykam, ale… z trudem poznaję. Ale nadal są na moich zdjęciach.
- Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Lublinie otworzyło swoje drzwi. Zdjęcia
- Za nami weekendowe Moto Session w Targach Lublin
- Cyrkulacje w Muszli Koncertowej. Wystąpił Kolektiv Lapso Cirk w spektaklu „OVVIO"
- "Odczaruj Jesień Życia". Pokaz mody dla seniorów zagościł w Olimpie już po raz siódmy
- Rozpoczął się Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej Open City
- Motor nie zachwycił. Szczęśliwy remis na Arenie [ZDJĘCIA]