Z roku na rok jest ich jednak coraz mniej. Telefony przed dzisiejszą rocznicą odebrała zaledwie garstka, wiele numerów jest już nieaktualnych, część połączeń zamiast rozmową, kończyła się składaniem kondolencji.
Danusia z listy poległych
- Tak jest każdego roku, umiera po kilka osób. Niestety, my się już na ostatnią wartę szykujemy - przyznaje Danuta Olbrych, dziś 86-latka, a 69 lat temu sanitariuszka i jak było trzeba, także łączniczka na Mokotowie z pułku Baszta. - Pseudonim Danusia - dodaje pani Danuta.
We wtorek wieczorem wyjechała na uroczyste obchody powstania warszawskiego do stolicy. Z wnuczką, która jej towarzyszy, odwiedzą właśnie Mokotów. To tu pani Danuta w 1944 roku obchodziła 18. urodziny.
- Nie było mowy o świętowaniu, były inne rzeczy - wspomina. Te inne pamięta do dziś, w snach wracają najgorsze sceny. - Na Alejach Niepodległości postrzelone zostały dwie koleżanki. Nie mogliśmy ich ściągnąć ani podbiec. Ostrzał był bez przerwy. Najgorsze, że umarły z upływu krwi - opowiada.
Dziś pani Danuta mieszka w katowickich Bogucicach, ma troje dzieci, pięcioro wnuków i czworo prawnuków. Nie miałaby ich, gdyby pod koniec powstania zeszła z siostrą do kanałów.
- Taki był rozkaz: kanałami na Śródmieście. Przed zejściem usłyszałyśmy, że na dole jest chaos, bo wchodzą też cywile. Siostra nalegała, żeby wrócić do rodziców. Poszłyśmy - wspomina wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. To była słuszna decyzja. - Dziewczyna, która była z nami i zeszła, już z kanałów nie wyszła.
Koledzy myśleli, że Danusia też nie przeszła do Śródmieścia. Trafiła na listę poległych w powstaniu. Tymczasem była w obozie dla cywilów. - Wszyscy już dawno wiedzą, że to błąd, ale i tak moje nazwisko jest na pomniku na Powązkach. Córka żartuje, że już pomnik mam z głowy - śmieje się kobieta.
Po wojnie ukończyła szkołę pielęgniarską i otrzymała nakaz pracy najpierw w Białymstoku, tam poznała męża i razem wyjechali na Śląsk.
Janusz, zjedz chociaż obiad do końca
W 1947 r. do Katowic wrócił Janusz Nikodemski, pseudonim Kmicic. Wrócił na "stare śmieci", tu się urodził i stąd w 1940 r. wysiedlili go wraz z rodziną Niemcy. Nikodemscy zamieszkali w Warszawie. Trzy lata później 15-letni Janusz wstąpił do konspiracji.
- Rodzice nic nie wiedzieli. Dowiedzieli się na krótko przed powstaniem. Do domu przybiegł kolega i powiedział, że alarm jest. W południe to było, akurat obiad jedliśmy. Wstałem i pobiegłem, mama tylko za mną krzyczała: Janusz, przynajmniej obiad zjedz - opowiada.
W oddziale, który walczył na Starym Mieście, a potem kanałami przeszedł do Śródmieścia, było czterech tak młodych jak Janusz Nikodemski chłopców. - Mieliśmy mądrego dowódcę. Na początku nas nie puszczał na niebezpieczne akcje. Dopiero gdy już nie miał nas kto ochraniać, pełniliśmy normalną służbę. Z tej czwórki przeżyło nas dwóch - wspomina.
Najpierw nosili meldunki, potem dostali broń do ręki.
- Nie czułem strachu. Nie, 16-latek nie zdaje sobie sprawy z wielu rzeczy. Bałbym się pewnie, gdybym siedział gdzieś w piwnicy i czekał, czy bomba w nas nie trafi, a jak się pędziło na barykady, to człowiek nie myślał o strachu - opowiada.
W powstaniu zginęło 80 proc. jego oddziału. - Szczęśliwie nawet nie zostałem draśnięty, dwa razy tylko lekko przysypany - mówi.
Po kapitulacji trafił do obozu jenieckiego, a stąd do armii Andersa. - To nie był stracony czas, te lata odcisnęły piętno, ale stracone nie są. Jestem bogatszy o te wszystkie doświadczenia - ocenia po latach.
Pamięć ulotna, słów brak
Maria Dembek jeszcze do niedawna była przewodniczącą katowickiego koła Związku Powstańców Warszawskich. Jest po dwóch poważnych operacjach.
- Wie pani, ja już teraz nie mam pamięci, a nawet jak obrazy wracają, to nie mam słów, żeby opowiadać - usprawiedliwiała się, wyraźnie wzruszona 93-letnia pani Maria.
W salonie w jej mieszkaniu w katowickiej Koszutce ozdób jest niewiele. Dwie są najważniejsze: tablica z orderami oraz szabla z wygrawerowaną dedykacją "Za zasługi dla Rzeczypospolitej".
Przed operacją pani Maria podyktowała swoje wspomnienia opiekunce. - Żeby coś po mnie zostało - tłumaczy.
Do Armii Krajowej wciągnął ją brat jeszcze w 1940 roku. Cztery lata później Maria Dembek była łączniczką między Warszawą a "terenem". - W czasie powstania robiłam wszystko - mówi krótko. Pod jego koniec dostała odznaczenie drużynowego starszego sierżanta. - Po kapitulacji przeszłam do Ożarowa, gdzie mój oddział dostał przydział do obozu - wspomina.
Bo ja jestem powstanka!
Wspomnienie gehenny obozów ma większość powstańców. Na przykład ciężko ranna wtedy Zofia Książek-Bregułowa, dziś 93-latka. Jej świat skończył się 5 września 1944 r. Tego dnia pocisk artyleryjski eksplodował przed nią i ranił ją w nogi, klatkę piersiową, głowę i oczy. Straciła wzrok.
- Żałować? A co było do żałowania? Przecież ja w tym powstaniu nie byłam prywatnie, to była wojna - komentuje.
Do Warszawy przyjechała z Kielc w 1939 r. na studia aktorskie. Rodzice nie chcieli puścić, bo wojna wisiała już w powietrzu. Naukę ukończyła na tajnych kompletach krótko przed wybuchem powstania. Po wyzwoleniu obozu w Oberlangen, wyjechała do szpitala w Edynburgu. Odzyskała 2 proc. wzroku w jednym oku i poznała męża. Aktorką wbrew wszystkim została, z czasem także poetką. Mieszka w Katowicach, ale...
- Ja wciąż jestem tam, w Warszawie. I ciągle jestem powstanka warszawska - dodaje.
Nieustannie na warcie.
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".