Alfons Trocki miał niecałe 18 lat, gdy we wrześniu 1939 r. na Pomorze wkroczyli Niemcy. Był to początek długiego pasma wojennych przeżyć mieszkańca Białej Rzeki, wsi niedaleko Redy. Ten życiorys przypomina bardzo archetyp drugowojennych losów wielu polskich, kaszubskich rodzin z Pomorza. Z jednym wyjątkiem - listą swoich przygód Alfons Trocki mógłby obdarować co najmniej kilkanaście osób.
Ost front
Najpierw była niemal niewolnicza, przymusowa praca u bogatego rolnika. - Pół roku pracy i trzy dni urlopu - tak to wyglądało - wspominał Alfons Trocki w rozmowie dla programu „Świadkowie historii”. Z kolejnego urlopu już nie wrócił. Zbiegł i ukrywał się przed niemieckimi władzami. Trwało to rok. Potem rodzina Trockich stanęła przed straszliwym wyborem. Podobnie jak wielu polskich Kaszubów z Pomorza musieli zdecydować - albo volkslista, albo odebranie majątku i wywóz z rodzinnej Redy, a może też i Stutthof. Ojciec Alfonsa zdecydował podpisać dokumenty.
Decyzja ta zapewniła rodzinie Trockich chwilę spokoju, ale oznaczała, że Alfons oraz jego bracia, będą musieli służyć w niemieckiej armii. Pierwszy powołanie dostał właśnie Alfons. W rozmowie w programie „Świadkowie historii” na kanale Miasta Rumia w internetowym serwisie YouTube, wspominał czterotygodniowe przeszkolenie, a następnie skierowanie na front wschodni - 200 km na wschód od Smoleńska. To było w czasie niemieckiego uderzenia na Związek Sowiecki, które rozpoczęło się w czerwcu 1941 r. Początkowo miał przydział do kuchni, woził konnym zaprzęgiem żywność. Potem jednak trafił na pierwszą linię walk.
- Na froncie byłem rok. Momentami od Rosjan dzieliło nas 60 metrów. Trwała ciągła strzelanina, Rosjanie wciąż na nas uderzali - wspominał.
Ten etap zakończyły rany. Alfons Trocki odniósł je po wybuchu pocisków artyleryjskich. Niemcy znaleźli go nieprzytomnego. Uznali go za martwego. Powiadomili rodzinę o śmierci w walce, odbył się nawet symboliczny pogrzeb. Tymczasem Alfons Trocki żył. Trafił do radzieckiego lazaretu. Tłumaczył, że jest Polakiem, być może to sprawiło, że został oszczędzony i trafił do szpitala. Po opatrzeniu ran postanowił jednak uciec.
- Nie chciałem być w ruskiej niewoli. Wzięliby mnie na Sybir i wykończyli... - mówił.
Już sama ucieczka, w której znaczącą rolę odegrał płaszcz sowieckiego sołdata, radziecki ambulans, nalot niemieckich samolotów, niemiecki czołg mogłaby stanowić kanwę wojennego filmu. Ostatecznie Alfons Trocki trafił do wojskowego szpitala w Koblencji, w Niemczech. Spotkał się wówczas z matką i siostrą, które wiedziały już, że informacja o śmierci Alfonsa była przedwczesna.
Nad kanałem La Manche
Alfons Trocki, po leczeniu miał ponownie zostać skierowany do jednostki walczącej na wschodzie. Postawił się jednak. Przyznał, że jest Polakiem, choć grozić mogły za to poważne konsekwencje. Ostatecznie trafił do okupowanej Francji, do załogi strzegącej części Wału Atlantyckiego, nad Kanałem La Manche.
- Byłem tam 9 miesięcy. W międzyczasie Niemcy zaczęli się cofać z granic Stalingradu. Rosjanie ich wypierali - mówił. - Potem (Alianci - Amerykanie, Brytyjczycy, Kanadyjczycy ale też i Polacy) wylądowali we Francji, obok nas. Tak że zaczęliśmy się cofać, aż pod granicę z Belgią.
I wtedy, w okolicznościach równie dramatycznych jak wcześniejsze przeżycia w Rosji, zakończyła się służba Alfonsa Trockiego w niemieckiej armii. Nasz bohater oddał się do niewoli amerykańskim żołnierzom, narażając się w międzyczasie na lincz ze strony mieszkańców francuskiego miasteczka, a wcześniej na kulę od Niemca, z którym obsługiwał karabin maszynowy.
Okazało się wkrótce, że do amerykańskiej niewoli dostała się duża grupa oddziału, w którym służył Alfons Trocki. Akurat ci żołnierze podejrzewani byli przez Amerykanów o rozstrzelanie francuskich mieszkańców niedalekiego miasteczka. I tu kolejny łut szczęścia uratował Trockiego. Amerykanie kazali jeńcom kopać groby pytając, kto odpowiada za śmierć Francuzów... Ostatecznie wszystkimi jeńcami zajęła się amerykańska żandarmeria.
- Były przesłuchania. Pytali, kto jest z volkslisty, kto czuje się Polakiem, ma podpisaną „trzecią grupę”… Tacy mieli wystąpić. Z tych czterdziestu, siedemnastu chłopa wystąpiło. Zabrali nas samochodem, do portu. Wsiedliśmy na statek, który zabrał nas do miasta Cupar, w Szkocji - wspominał w programie „Świadkowie historii”.
W mundurze spadochroniarza
To właśnie w tym mieście 14 czerwca 1944 roku, w obecności gen. Kazimierza Sosnkowskiego, Naczelnego Wodza, odbyła się uroczystość wręczenia1 Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej sztandaru wyhaftowanego konspiracyjnie w Warszawie i przewiezionego z okupowanej Polski. Polska Brygada była znakomicie wyszkoloną jednostką, o wysokim morale, przygotowywaną do przerzutu drogą lotniczą do kraju. Tworzył ją i dowodził energiczny, zdecydowany gen. Stanisław Sosabowski. W Cupar Brygada miała swoją bazę. Alfons Trocki wspomina widok baraków otoczonych lasem oraz plac treningowy. To właśnie w tzw. „małpim gaju” polscy spadochroniarze szlifowali fizyczną formę. Ten wymagający trening pamięta także Alfons Trocki. Bo jako doświadczonego weterana skierowano go właśnie do 1 SBS.
- Po pewnym czasie wzięli nas do treningowych skoków z balonu. A jak to zaliczyliśmy, zaczęły się skoki z samolotów. Po dwa razy dziennie skakaliśmy, przez pięć dni. Tak zakończyliśmy szkolenie spadochronowe. Wręczono nam odznaczenia - mówi Alfons Trocki.
W tym czasie Brygada walczyła w Holandii, w ryzykownej operacji pod kryptonimem Market Garden. Dwie powietrznodesantowe dywizje amerykańskie, jedna brytyjska oraz polska 1 SBS miały uchwycić mosty na holenderskich rzekach i kanałach, następnie utrzymać je do przybycia brytyjskich sił zmechanizowanych i pancernych. Ten swego rodzaju „korytarz” wiodący przez podmokłe niziny Holandii miał umożliwić oskrzydlenie linii obronnych niemieckich sił i pozwolić na wkroczenie na teren Niemiec sił alianckich od północnego zachodu, wczesną jesienią 1944 roku.
Brytyjczycy z 1 Dywizji Powietrznodesantowej oraz Polacy z 1 SBS mieli lądować na samym „szczycie” planowanego korytarza i zająć mosty na Renie, w mieście Arnhem.
Operacja była śmiała, ale i ryzykowna. Już pierwsze godziny od lądowania alianckich spadochroniarzy w Holandii pokazały, że z osiągnięciem celów Market Garden będą problemy. Nie doceniono trudności logistycznych - wąskich dróg holenderskich, którymi miały atakować brytyjskie czołgi, czy zbyt małej liczby samolotów transportowych, które miały przerzucać w rejon działań spadochroniarzy i wsparcie dla nich. Nie wzięto także pod uwagę skali niemieckiego oporu. Ten był bardzo silny - w miejscu desantu spadochroniarzy Niemcy mieli dwie dywizje pancerne SS, osłabione co prawda, ale wystarczające na lekko uzbrojonych żołnierzy oddziałów powietrznodesantowych.
Market Garden okazała się nieudana. Mostów w Arnhem nie zdobyto. Brytyjskie wojska powietrznodesantowe poniosły straty rzędu 80 proc., a 1 SBS 23 proc. Co istotne, brytyjskie dowództwo oskarżyło o niepowodzenie operacji w Holandii gen. Stanisława Sosabowskiego, paradoksalnie jednego z niewielu alianckich oficerów, którzy przestrzegali przed zbytnim optymizmem w czasie przygotowań do Market Garden. Wymusili na Naczelnym Wodzu dymisję dowódcy 1 SBS.
Generał zwany przez swoich żołnierzy „Sosabem” pożegnał ich uroczyście, kiedy odchodził z jednostki.
Alfons Trocki wspominał swoje spotkanie z gen. Sosabowskim:
- Mieliśmy zbiórkę. On (gen. Stanisław Sosabowski) podał mi rękę. Życzył mi wtedy żebym dożył 102 lat. I poszedł dalej… - mówił weteran.
Co ważne, 1 grudnia 2023 roku, Alfons Trocki skończył 102 lata.
Do domu
Alfons Trocki w mundurze polskiego spadochroniarza w walkach przeciwko Niemcom udziału już nie wziął. Wspominał m.in., że planowano operacje zajęcia przez Brygadę Hamburga.
- Byłem w 4 batalionie 1 SBS, samoloty ze spadochroniarzami były już w powietrzu. Przyszedł jednak rozkaz o powrocie, bo Hamburg już się poddał. Zawróciliśmy - mówił Alfons Trocki.
Koniec wojny zastał brygadę z Cupar. Jednostka została skierowana do Niemiec, gdzie pełniła służbę okupacyjną (spadochroniarze dotarli tam… pociągami, statkami i samochodami). Jak wspomina Alfons Trocki, pobyt w Niemczech trwał dwa lata. - Potem zaczęli nas z wojska zwalniać - mówił.
Zwalnianych z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie żołnierzy czekał poważny dylemat. Znaczna część z nich pochodziła z terenów II Rzeczpospolitej, które po wojnie zagarnął Związek Sowiecki. Nie mieli do czego wracać. Inni nie wyobrażali sobie życia pod rządami komunistów, w kraju. Układali swoją przyszłość na obczyźnie. Część jednak chciała do Polski wrócić. W tej grupie znalazł się Alfons Trocki, mimo że planował już emigrację do Australii, po zawodzie miłosnym, postanowił jednak wrócić do ojczyzny.
- Powiedziałem w dowództwie, że chcę wracać. Do Polski. Masz takie prawo - powiedzieli mi. No to się zapisałem. Pod tygodniu był wyjazd - mówił Alfons Trocki. Z dworca kolejowego w Redzie do rodzinnej Białej Rzeki podwiózł go znajomy ojca.
Wojenną epopeję zastąpiła cywilna codzienność. Alfons Trocki wkrótce się ożenił, zbudował dom, założył gospodarstwo. Dziś mieszka w Rumi.
Grzegorz Jaworowski, gdańszczanin, jest pasjonatem historii 1 SBS. Wraz z przyjaciółmi pogłębia wiedzę o jednostce, od szkolenia i tworzenia jednostki przez bojowy szlak, oraz wykorzystywane przez polskich spadochroniarzy wyposażenie. Działa w ruchu rekonstrukcyjnym. Jego przedstawiciele odtwarzają umundurowanie, uzbrojenie z poszczególnych epok, remontują historyczne pojazdy. Dbają o zachowanie zgodne z regulaminami i honorem polskich spadochroniarzy. To tzw. żywa historia. Rekonstruktorów widać na piknikach historycznych, paradach, są obecni w szkołach czy muzeach. Organizują inscenizacje , w czasie których można zobaczyć epizody militarnych zmagań z konfliktów zbrojnych.
- Alfons Trocki jest niezwykle ważną postacią. Zasługuje na ogromny szacunek, z racji nie tylko wieku, ale i daniny krwi, jaką złożył w walce o wolność ojczyzny. Co warte podkreślenia, on wypełnił poniekąd rozkaz generała Sosabowskiego, który życzył mu 102 lat - podkreśla Grzegorz Jaworowski. - Wraz z przyjaciółmi rekonstruktorami, czujemy się w obowiązku pamiętać o weteranach, o ich zasługach. Regularnie, od kilku lat pojawiamy się w dniu urodzin u Alfonsa Trockiego. W mundurach polskich spadochroniarzy składamy mu życzenia i oddajemy hołd. To część naszej rekonstruktorskiej pasji. To zaszczyt znać weterana 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Spotkanie z nim i jego rodziną to dla nas zawsze duże przeżycie.
CZYTAJ TAKŻE: Wystawa w Muzeum II Wojny Światowej. "Chile i Polska podczas II Wojny Światowej"
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!