Niezłomni - tym mianem określani są ludzie tzw. drugiej konspiracji, tej powojennej od 1944 do 1963 r. kiedy to ostatni walczący z bronią w ręku Józef Franczak „Lalek”, zginął otoczony i zastrzelony przez UB. Byli to głównie żołnierze AK czy WiN ale nie tylko. Używam tutaj nazwy Niezłomni z premedytacją, bo tak się oni nazywali wtedy i sam to słyszałem od wielu Akowców na początku lat 80-tych. Takim mianem nazywano żołnierzy AK którzy mimo wyroków więzień lub perspektywy rychłej śmierci, dalej walczyli z systemem komunistycznym oraz tych żołnierzy AK, którzy również nigdy nie zasilili szeregów kontrolowanej wtedy przez partię organizacji ZBOWiD.
Popularne określenie Wyklęci zostało nadane im przez media i historyków dopiero w latach nowego milenium po roku 2000 i NIE JEST ona moim zdaniem właściwa. Jednak ważne jest to, że mamy w końcu ustanowione święto. Jest to niewątpliwy sukces oraz data potrzebna, by przypominać i krzewić wiedzę o tych ludziach, więc na tym się skupmy.
W ostatnich dekadach pojawia się coraz więcej informacji w dokumentach odkrywanych przez IPN, jak i znajdowanych archiwach rodzinnych wielu ludzi. Tym samym, pojawiło się już sporo nowej wiedzy, a od kilku lat wiele miast i regionów w Polsce ma swoich wyjątkowych „własnych” niezłomnych, tych o których się najwięcej mówi, których niejako wyznaczono do roli symboli, tych o których najwięcej wiemy, mimo że przecież były ich tysiące. A więc Pomorze i Białostockie ma „Łupaszkę”, Mazowsze ma „Roja” czy „Babinicza, Gdańsk ma „Inkę” i „Zagończyka”, w Puławach „Orlik”, Wielkopolska gdzie była największa wtórna konspiracja po wojnie w ramach organizacji WSGO Warta, dużo mówi się o „Błysku” i „Szarym” jak i wielu innych. Podbeskidzie kultywuje pamięć zgrupowania „Bartka”, którego żołnierze zresztą zostali zamordowani niedaleko Opola, we wsi Barut czy koło Grodkowa w ramach operacji UB „Lawina” i tak dalej. Co z Opolem?
Opole ma swojego niezłomnego, ale nic o nim się nie mówi, bo Opole nadal milczy. Czemu tak się dzieje? Grzech zaniechania? Czy typowe polskie podejście: „jeśli sam nie mogę być na pomniku, to na pewno nie wspomnę o tych, co na to zasługują”. Nie bez znaczenia jest też, jak wielu osobom ze starej komunistycznej nomenklatury również w Opolu, bohater tego artykułu zalazł za skórę przez swoją ideowo bezkompromisową postawę jak i prostolinijność w mówieniu prawdy bez względu na okoliczności.
Karol Smoczkiewicz osiedlił się w Opolu już po oficjalnym okresie wrzucania niezłomnych do grobów, czyli po 1963 r., ale nie dość że „Smok” przeżył wojnę jako oficer AK, katorgę lat powojennych podobną wielu życiorysom łącznie z torturami i więzieniami, to w dodatku, (co czyni go wyjątkowym przykładem w tym względzie), mjr Karol Smoczkiewicz przeżył najdłuższą kampanię oszczerstw, dyskredytacji i zastraszania przez UB, SB i nawet media, niż jakikolwiek przykład niezłomnego jaki znamy w historii powojennej Polski, a znamy ich kilkadziesiąt.
W dodatku, działania władz skierowane przeciwko „Smokowi” miały wydatną pomoc w postaci intensywnej prywatnej wendety nienawiści jednego człowieka, superagenta Piotra Króla, którego „Smok” znał jeszcze z czasów działań w AK na kresach w Galicji Wschodniej, na południe od Lwowa w obwodzie Stanisławowskim.
Przez 55 lat „Smok” cierpiał i niósł swój krzyż, ale nie siedział cicho, niepokorny, hardy i zawzięty działał aktywnie w wielu środowiskach, a jego celem była pełna niepodległość i suwerenność Polski. Uwolnienie narodu spod buta Rosji i pachołków Moskwy, zatwardziałych komunistów. Demokracja, wolne wybory, wolność wyznania, czy zwykłe przyziemnie wolności osobiste jak powszechne prawo do posiadania paszportu i wyjazdu.
Pisząc te słowa, w obecnym czasie, kiedy trwa wojna na Ukrainie, mamy nadzieję, że dzięki tej historii przypomni się wielu ludziom jak cienka jest granica pomiędzy wolnością a zniewoleniem, pomiędzy pokojem a wojną, pomiędzy szczęściem a rozpaczą.
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych powoli i opornie wchodziły do kraju zmiany demokratyczne nastał rok 1995, Smoczkiewicz i jego rodzina jeszcze wtedy byli nękani pogróżkami. Nasz bohater nie miał pomocy z żadnej strony, oprócz słów wsparcia rodziny i najbliższych przyjaciół z AK. Listy otwarte pisane już wtedy do nowych demokratycznych władz i znajomych wtedy już posłów, odbijały się echem od ściany tworząc sarkastyczny obraz historii. Całość doprowadziła do wielkiej krzywdy wobec Smoczkiewicza i jego rodziny.
W roku 1996 Smoczkiewicz powiedział w rozmowie ze swoim długoletnim przyjacielem spowiednikiem Eustachym Rakoczym honorowym kapelanem żołnierzy II Rzeczpospolitej „Lepiej było mi zginąć od kuli lub nawet w kazamatach UB niż dożyć takiego upokorzenia. Tylko Bogu zawdzięczam, że żyję, ale walka moja nie skończona jest jeszcze…”
Karol Smoczkiewicz urodził się dwa kilometry od miasteczka Żurawno w Galicji wschodniej w pięcioosobowej rodzinie gdyż miał jeszcze dwie starsze siostry. Gdy miał 9 lat umarł jego ojciec, a rodzina popadła w biedę. Miłość do wojska zrodziła się z opowiadań rodzinnych i etosu rycerstwa, znalezionego w książkach, a patriotyzm i wiarę otrzymał od rodziców i nauczycieli.
W 1938 r. został drużynowym ZHP drużyny im Jana III Sobieskiego w Żurawnie. Gdy wybuchła wojna nakłonił kolegów i jako nieletni zgłosili się do 53 pułku piechoty w Stryju - wzięli udział w wojnie obronnej. Po klęsce wstąpił do konspiracji, by w 1942 r. zostać zaprzysiężonym w AK. Był dowódcą dwudziestoosobowego plutonu zwiadu i rozpoznania, brał udział w wielu akcjach. Za zasługi został mianowany porucznikiem oraz odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Po rozwiązaniu AK, ścigany podwójnym wyrokiem śmierci przez UPA wydostał się z transportem przesiedleńców na ziemie zachodnie do Wielkopolski, gdzie z rozkazu podziemia utworzył 12-osobowy oddział pod nazwą AK-NIE. Po miesiącu samodzielnego działania jego oddział został wcielony do Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Ochotniczej Warta.
W czerwcu 1945 r. został aresztowany przez UB. Poddany był torturom w Krotoszynie i w Poznaniu, gdzie w więzieniu zapadł na tyfus. Poddany leczeniu razem z kolegą Marianem Bronieckim ps „Korzeń” uciekł z więziennego szpitala w Poznaniu.
Wtedy przyjechał na Opolszczyznę i przez dwa lata działał w tutejszej konspiracji pod zmienionym nazwiskiem i pseudonimem. Teraz Karol Smoczkiewicz to Marian Jezielnicki a „Smok” stał się „Wataszką”. Oficjalnie mieszkał i pracował w Tułowicach, a konspiracyjnie brał m.in udział w akcji osłonowej wizyty premiera Mikołajczyka w Opolu w 1946 r.
Wreszcie ujawnił się w 1947 r. w ramach amnestii, by chwilę potem dostać nakaz stawienia się w Wojskowej Komendzie Uzupełnień, który zignorował. Dwa tygodnie później aresztowany na stacji kolejowej został odwieziony pod strażą z Wrocławia do Warszawy i wcielony przymusowo do jednostki KBW, z którą wysłany w Bieszczady walczył z UPA w powiecie Gorlickim.
Krótko po zwolnieniu z wojska w 1949 r. został ponownie aresztowany, torturowany i trzymany w areszcie przez 9 miesięcy do stycznia 1950 r. W tym czasie po piętach zaczął mu deptać jego wróg z okresu działań na Kresach - agenturalny kameleon, a teraz już oficjalny współpracownik nowego systemu Piotr Król. Smoczkiewicz został ponownie aresztowany i skazany w 1952 r. na 13 lat pozbawienia wolności za działalność przeciwko ludowemu państwu.
Z więzienia we Wronkach wyszedł po amnestiach w 1956 r. Próbował znaleźć pracę, ale ma tzw. „wilczy bilet” i nikt go nie chciał zatrudnić. Próbował się kształcić, ale z uczelni został usunięty na polecenie władz. W końcu zaczął działać na własną rękę jako fotograf, zaczynając od jeżdżenia po wioskach na rowerze i zbierania zleceń na zdjęcia. W jakiś czas później otworzył zakład fotograficzny w Grodkowie, później w Brzegu.
Po ponad dekadzie mieszkania w Brzegu i działalności w tamtejszym harcerstwie, musiał się wynieść z miasta z powodu nacisku miejscowego SB oraz zainteresowania jego osobą przez radziecki kontrwywiad, dodatkowo ówczesna żona Cecylia okazała się być informatorem SB, co pogrążyło małżeństwo i Smoczkiewicz w 1968 r. przeniósł się do Opola.
Tutaj po 1971 r., po ponownym ustabilizowaniu prywatnego życia i założeniu nowej rodziny, zajął się pomocą byłym żołnierzom AK oraz znów działał na coraz szerszym polu - od harcerstwa poprzez Rzemiosło. Kiedy nadeszły nadzieje na zmiany, a po utworzeniu KOR i legalizacji struktur NSZZ Solidarność, Smoczkiewicz od razu zajął się tworzeniem regionalnych opolskich struktur Solidarności Rzemiosła, których został regionalnym przewodniczącym oraz członkiem Krajowej Komisji Koordynacyjnej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego Smoczkiewicz założył zakonspirowaną organizację Niezależny Ruch Kombatantów AK, a równocześnie wspólnie z Romanem Kirsteinem działał w strukturze „Solidarność Narodowa”. Całość działań Smoczkiewicza bardzo nie podobała się opolskim władzom już od r. 1980, więc znów rozpoczęła się przeciw niemu kampania oszczerstw.
Nowy front szykan rozpoczętych ponownie przez agenta Piotra Króla w 1974 r., teraz nabrał większej dynamiki i rozmiaru operacyjnego, dzięki skoordynowaniu z działaniami WUSW w Opolu.„Smok” miał dar zjednywania ludzi, był nieszablonowy w działaniu, nie bał się ryzyka, imponował znacznie młodszym działaczom Solidarności.
Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych wpisał go na listę najbardziej niebezpiecznych ludzi na Opolszczyźnie, w efekcie był obiektem działań aż czterech osobnych spraw rozpracowania resortu, o czterech osobnych kryptonimach, prowadzonych przez dwa wydziały Opolskiego WUSW, wydział III i wydział V.
Do tego, jego odwieczny prześladowca, jakiego sam Smok opisał, jako „prawą rękę diabła”, czyli Piotr Król, aktywnie prowadził działania za pomocą świadomych jak i nieświadomych łatwowiernych współpracowników, by całkowicie zniszczyć osobę Smoczkiewicza w opolskich niezależnych środowiskach.
Ta kolejna wieloletnia kampania oszczerstw i konsekwentnych działań SB dała rezultaty i w jej wyniku od roku 1983 do roku 1989 od Smoczkiewicza odsunęła się znaczna część znajomych z czasów Solidarności w Opolu, jak również z innych części kraju. To samo chodź w mniejszym stopniu działo się w środowisku kościoła, harcerstwa oraz w 1990 r. nawet wśród niektórych kombatantów AK.
Wszystko na skutek precyzyjnych i wytrwale prowadzonych szeregu kampanii dyskredytujących. W oczach łatwowierców on sam był agentem UB. Mimo wygrania szeregu prywatnych procesów o ochronę dóbr, przypięta łatka bolała i nie chciała się zmyć.
Od lutego 1990 r. Smoczkiewicz zajmował się sprawą zbrodni w Barucie i prowadził Komitet Budowy Pomnika, cały czas działając na rzecz upamiętnienia Śląskiego Katynia, organizując tam uroczystości patriotyczne i stawiając siedmiometrowy krzyż. Miasto Opole z Wojewodą Zembaczyńskim początkowo chętne do pomocy Komitetowi Budowy Pomnika, nagle przestało się interesować sprawą, przestali pomagać Niezależnemu Ruchowi Kombatantów AK i odbierali im biuro organizacyjne.
Działanie oszczerców było tu ewidentne. Mimo tego nieustępliwy jak zawsze Smoczkiewicz robił swoje, na wycofanie się poparcia Zembaczyńskiego i władz Opola, odpowiedział szeregiem listów do władz w Warszawie, Urzędu ds. Kombatantów czy do mecenasa Olszewskiego.
Po udarze jakiego doznał w 1990 r. ten mocno wierzący i wierny przysiędze AK człowiek, po pół roku wrócił ze szpitala i dalej działał otoczony najwierniejszymi kolegami z AK i rodziną. Przeszedł intensywną rehabilitację, a żona Kazimiera Smoczkiewicz całkowicie zrezygnowała z pracy, by zajmować się rehabilitacją męża.
Jego oprawcy w tym czasie cieszyli się zdrowiem i statusem nienaruszalności, pobierając wysokie emerytury i korzystając z uroków życia. Zmiany ustrojowe doprowadziły do zaniechania działań przez WUSW, ale agent Piotr Król, mimo częstego przebywania na terenie Niemiec, upewniał się regularnie, że Smoczkiewicz nie ma spokoju, przypominając się na różne sposoby, m.in wykonując wiele telefonów z pogróżkami.
We wrześniu 1998 r. odbyła się kolejna uroczystość patriotyczna we wsi Barut na Opolszczyźnie w hołdzie żołnierzom zgrupowania „Bartka” zamordowanym w 1946 roku przez UB, którą Smoczkiewicz kolejny raz zorganizował z pomocą władz gminy. Pod koniec października 1998 r. mjr Karol Smoczkiewicz siedząc przy maszynie do pisania i jedyną sprawną ręką pisząc kolejne sądowe pismo, umarł na zawał w swoim domu.
Przed pogrzebem pojawiły się propozycje pochowania „Smoka” w Alei zasłużonych na opolskim cmentarzu, czego definitywnie odmówiła żona mając w głowie jak mantrę zdanie wygłaszane przez męża za życia: „na tej alei leżą kaci obok bohaterów i nie chciałbym tam być”. Na pogrzebie pojawiła się kompania honorowa WP, goście, żałobnicy, przyjaciele, sąsiedzi, oraz ludzie których, jak stwierdziła rodzina, nie powinno tam być. Może niektórych ruszyło sumienie, tego się nigdy nie dowiemy.
Podczas przemowy pogrzebowej jaką wygłosił przybyły z Jasnej Góry w Częstochowie ks Eustachy Rakoczy, padły między innymi słowa o „czystości serca tego niezłomnego człowieka”.
Minęło kilka lat i w r. 2004 zostały ujawnione i przeanalizowane dokumenty zgromadzone w archiwach IPN. W 2005 roku Opolski historyk Zbigniew Bereszyński oraz Roman Kirstein opublikowali w prasie część zebranych informacji, które dowodziły, ku zdumieniu również ich samych, że mjr Karol Smoczkiewicz nie był nigdy agentem UB, czy obcego wywiadu, natomiast okazał się osobą o niezwykle niezłomnym charakterze, człowiekiem walczącym o niepodległość, walczącym również ze zmasowaną kampanią dezinformacji, oszczerstw i sfabrykowanych kłamstw ciągnących się latami.
Spójne wieloletnie działania zarówno Piotra Króla jak i aparatu Urzędu Spraw Wewnętrznych doprowadziły do przedwczesnego odejścia majora Smoczkiewicza na wieczną wartę. Rodzina po latach jeszcze długo borykała się z pokłosiem tych historii. Kiedy prawdziwe informacje o Smoczkiewiczu wyszły na światło dzienne, żona napisała kilka listów do jego starych znajomych.
Roman Kirstein był jednym z ludzi Solidarności Opola, którzy w dawnych czasach uwierzyli plotkom o Smoczkiewiczu. Po ujawnieniu dokumentów miał jednak honor, było mu zwyczajnie głupio i zadzwonił do rodziny z przeprosinami, zrobiło to także szereg innych osób z całego kraju.
Nie wszystkich jednak było na to stać. Dla przykładu, Anna Walentynowicz która w r. 1985 namawiała by Smoczkiewicza zlinczować na jednej z uroczystości w Gdańsku jako agenta UB, nie pozwoliła sobie na słowo przepraszam wobec niezłomnego oficera AK i kolegi z Solidarności… Jak wspomina żona Kazimiera: „Nie ukrywam że Anna Walentynowicz rozczarowała mnie swoim brakiem reakcji po latach”.
Opole powinno się upominać o takich wyjątkowych ludzi, którzy byli i są nierozerwalną częścią historii miasta, którzy swoją niezłomną postawą dawali świadectwo prawdzie, walcząc o niepodległość, suwerenność i dobro innych ludzi.