Dlaczego? Jakiś czas temu opublikowana została książka Marty Stokfisz pt. „Chwile, których nie znamy - opowieści o Marku Grechucie”, która przywołała wiele wspomnień o tym artyście. Wspominali go m.in. dawni mieszkańcy Zamościa.
Marek Grechuta urodził się w tym mieście 10 grudnia 1945 roku. Dziś obchodziłby zatem urodziny.
Chłopiec kształtny nad wyraz
Salomea i Michał Stryjkowie, dziadkowie Marka Grechuty, byli właścicielami kamienicy przy ul. Grodzkiej 7 na zamojskim Starym Mieście. Mogli się też pochwalić całkiem pokaźnym - jak na zamojskie warunki - majątkiem. Byli np. - przed II wojną światową - właścicielami restauracji „Adria” (działała w budynku przy ul. Staszica, dzisiaj funkcjonuje tam bar „Asia”). Państwo Stryjkowie mieli dwie córki: Zofię i Wandę. Mieszkały w rodzinnej kamienicy także po zamążpójściu. Ich rodziny zajmowały odrębne pokoje, ale kuchnię miały wspólną.
- Spędziłem w tym domu dzieciństwo i młodość. Dokładnie pamiętam wszystkie jego szczegóły oraz atmosferę, jaka tam panowała. Tam urodził się Marek – podkreślał kilka lat temu w rozmowie z nami Wojciech Wiszniowski, brat cioteczny oraz przyjaciel Marka Grechuty.
Marek - syn Wandy z domu Stryjek i Zygmunta Grechuty - przyszedł na świat 10 grudnia 1945 r. Był to, jak wspominano, chłopiec „kształtny nad wyraz”: miał niebieskie oczy i jasne włosy. Odziedziczył - ponoć po ojcu i jego rodzinie - wiele cech. Według rodzinnych opowieści, Zygmunt Grechuta (podczas II wojny światowej partyzant Batalionów Chłopskich, a potem Armii Krajowej) miał urok osobisty, smykałkę do samochodów, szeroki gest i powodzenie u kobiet.
Ojciec Marka miał trzy siostry i aż czterech braci. Wszyscy byli bardzo muzykalni. Mieszkali w podzamojskich Krynicach. Przy świątecznym stole gromko śpiewali kolędy i to z podziałem na głosy! Marek nie raz ten chór słyszał i był nim zachwycony.
- Rodzina Grechutów mieszkała w niewielkim, drewnianym domu niedaleko naszego kościoła – opowiada Halina Kałuża z podzamojskich Krynic. - To byli bardzo sympatyczni, uczciwi ludzie. Mój teść, Jan Kałuża, znał zresztą pana Zygmunta Grechutę. Przez wiele lat się nawet przyjaźnili... Rodzina Grechutów wyjechała z naszej miejscowości. Ich dom został chyba sprzedany, a potem zburzony.
„Tyle zmartwień mieliśmy z Markiem, bardzo nam chorował. Zygmunt często przebywał na wyjazdach służbowych, wracał bardzo późną nocą do domu, będąc już po paru wódkach... Był bardzo towarzyski. Nie mogłam gniewać się, denerwować, oponować - pisała matka Marka Grechuty w swoim pamiętniku.
Chrzciny Marka odbyły się w kwietniu 1946 r. Jego rodzicami chrzestnymi zostali: Elżbieta, najstarsza siostra Zygmunta oraz Witold Wiszniowski, szwagier pani Wandy (ojciec Wojciecha Wiszniowskiego). Matka przyszłego piosenkarza pracowała w rodzinnej restauracji. Czym zajmował się wówczas jego ojciec? Nikt tego jakoś nie pamięta. W grudniu 1948 r. Wandzie i Zygmuntowi Grechutom urodziło się kolejne dziecko - córka Anna.
Rudo-Gniadzi
W 1954 restauracja dziadków Marka Grechuty została znacjonalizowana. Niemal z dnia na dzień Stryjkowie stracili dochody. - Dziadkowie próbowali jakoś sobie poradzić. W pokoju stołowym (na parterze rodzinnej kamienicy - przyp. red.) zaczęli prowadzić sprzedaż domowych obiadów. Był tam duży stół i kilka krzeseł. Klienci musieli jeść na zmianę. Efekt? Jakoś sobie radzili, ale rodzina zbiedniała - wspomina Wojciech Wiszniowski.
Kiedy Marek ukończył pierwszą klasę szkoły podstawowej, tzw. „ćwiczeniówki” (dzisiaj to zamojski Zespół Szkół nr 2 przy ul. Sienkiewicza), Grechutowie postanowili wyjechać w okolice Warszawy. Ojciec Marka znalazł pracę. Najpierw był kierowcą w jednym z ministerstw, a potem zatrudnił się w stołecznych zakładach PKS. W 1953 r. Grechutowie zamieszkali w willi „Milka” przy ul. Śniadeckich 6 w Chylicach.
Grechucie utkwił w pamięci pełen zabawek pokój oraz przydomowy ogród (mówił o tym w wielu wywiadach). W domu stało także czarne pianino, które przywieziono z Zamościa. Chłopiec próbował na nim „brzdąkać”, potem grać proste melodie. Matka Marka postanowiła to zainteresowanie chłopca rozwijać. Zorganizowała lekcje muzyki dla małego Marka u niejakiego pana Szołajskiego, organisty z pobliskiej miejscowości Skolimów.
Przychodził raz lub dwa razy w tygodniu. Z „anielską cierpliwością” uczył chłopca nie tylko gry na pianinie, ale też m.in. podstaw zapisu nutowego. Sposób miał prosty, ale genialny: obok dźwięku „D” rysował... dynię, przy „nutce” „C” pojawiała się np. cebula. Chłopak zaczął też śpiewać naśladując styl... Elvisa Presleya (nagrania gwiazdy rocka usłyszał w radio).
W 1957 r. rodzina Grechutów wyjechała z Chylic. Wrócili do Zamościa, niestety... bez ojca Marka (rodzice chłopca rozwiedli się). Wprowadzili się do rodzinnej kamienicy przy ul. Grodzkiej. Marek był już nastolatkiem. Odnalazł nową pasję. Stał się stałym bywalcem kina „Stylowy” (dzisiaj to kościół ojców Franciszkanów). Był miłośnikiem filmów włoskich i francuskich oraz urody i talentu popularnych aktorek: Sophii Loren oraz Giny Lolobrigidy. Interesował się też literaturą. Na jego regale z książkami stał np. „Potop” Henryka Sienkiewicza, „Przygody Tomka Sawyera” Marka Twaina oraz m.in. „Tajemniczy Ogród” Frances Hodgson Burnett.
Improwizowałem, szalałem na fortepianie
W 1959 roku Marek Grechuta zdał egzamin do I Liceum Ogólnokształcącego. Tam założył zespół „Rudo-Gniadzi” (to był parodia nazwy zespołu „Czerwono-Czarni”). Grechuta śpiewał i grał na fortepianie. Koledzy „pomagali mu” na kontrabasie, gitarze, saksofonie i perkusji. Grupa wykonywała - na akademiach i szkolnych potańcówkach - przeboje Presleya, Sinatry i Paula Anki. Matka była z tego dumna, choć marzyła, aby jej syn został wirtuozem fortepianu. Nie został nim, ale szybko zaczął odnosić sukcesy.
Wystąpił w ogólnopolskim konkursie „Mikrofon dla wszystkich”. Zaśpiewał piosenkę „Sera signorina” z akompaniamentem pianisty Piętowskiego. Przebrnął do finału i w nagrodę dostał... książkę. Jednak jego śpiew usłyszała na falach eteru cała Polska (program był bardzo popularny). To było pierwsze zetknięcie Marka z tak duża publicznością.
W trzeciej klasie LO nauczycielka Julia Rodzik namówiła Marka do recytacji wiersza na jednej ze szkolnych akademii. To mu się spodobało. Polubił poezję. Stał się zresztą w szkole dyżurnym recytatorem. Potrafił wkuć np. na pamięć wielostronicowe hymny napisane przez Jana Kasprowicza. Wystąpił też na szkolnych przedstawieniach „Chata za wsią” oraz „Demeter”. Uprawiał też sport. Należał m.in. do szkolnej sekcji szermierczej. We wszystkim wspierała go matka.
„Już wtedy grałem swoją muzykę. Improwizowałem, szalałem na fortepianie. To były pierwsze chwile wolności w muzyce, komponowaniu, sztuce” - wspominał Marek Grechuta w jednym z wywiadów. „To był wstęp do tego, co miało stać się później”.
Jego sukcesy trudno zliczyć
W 1963 r. Marek Grechuta zdał maturę. Jego świadectwo było imponujące. Miał same oceny bardzo dobre i tylko jedną dobrą: z „prac ręcznych”. W 1963 r. przystąpił do egzaminów wstępnych na Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej. Zdał. Opuścił Zamość, by swoje życie związać - na stałe - z Krakowem. Do rodzinnego miasta „wpadał” do matki po „wałówkę” oraz... dwa stuzłotowe banknoty. W wywiadzie dla czasopisma „Kamena” z 1980 r. tak mówił o Zamościu: - Dopiero jako dorosły człowiek zrozumiałem, że Zamość jest dla mnie czymś więcej, niż tylko miejscem urodzenia. On ukształtował moje poglądy na sztukę.
Kariera Marka Grechuty była oszałamiająca. W 1967 wraz Janem Kantym Pawluśkiewiczem założył w Krakowie kabaret oraz zespół muzyczny „Anawa”. Skąd taka nazwa? Było to po prostu francuskie wyrażenie „en avant”, czyli naprzód! Zaraz przyszły sukcesy. Wystąpili na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie z piosenką „Tango Anawa”. Zajęli drugie miejsce (wygrała Maryla Rodowicz).
Rok później zespół wystąpił na VI Krajowym Festiwali Piosenki Polskiej w Opolu. Grupa zdobyła nagrodę dziennikarzy za utwór „Serce”. W 1969 w Opolu wywalczyli kolejny sukces. Za piosenkę pt. „Wesele” zespół „Anawa” zdobył nagrodę TVP (było to jedno z najważniejszych wyróżnień). Zespół nagrał także dwie płyty: „Marek Grechuta & Anawa” (1970) oraz „Korowód” (1971).
„Anawa” zdobyła popularność, a ich krążki sprzedawały się znakomicie. W 1971 r. Grechuta założył nowy zespół o nazwie „WIEM” (skrót od „W Innej Epoce Muzycznej). Muzycy wydali dwa kolejne albumy. Grechuta zaczął poszukiwać nowych brzmień. Wykorzystywał elementy jazzu i rocka oraz teksty m.in. Tadeusza Nowaka, Tadeusza Śliwiaka i Mieczysława Jastruna. Śpiewał też poezję własną.
Trzy lata później, na XV KFPP w Opolu, piosenka Grechuty „Hop-szklankę piwa” zdobyła nagrodę „Grand Prix”. Grechuta był także (wspólnie z Krzysztofem Jasińskim i Janem Kantym Pawluśkiewiczem) współautorem popularnego musicalu „Szalona lokomotywa”. Powstał na kanwie tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza. Współpracował też za znaną krakowską „Piwnicą pod Baranami”. Grechuta wydawał także tomiki poetyckie, zaczął malować. Jego sukcesy i osiągnięcia - w wielu dziedzinach - trudno zliczyć.
Zamojskie „złote dziecko”
Grechuta napisał ok. 250 piosenek, zagrał kilka tysięcy koncertów, wydał kilkanaście płyt. W rodzinnym Zamościu występował w 1974 r. (w jednostce wojskowej wraz z zespołem „WIEM”) oraz w 1978, 1984, 1985, 1993 i 2000 roku. Zmarł 9 października 2006 r. Pochowano go na krakowskim cmentarzu Rakowieckim.
Rodzinne miasto o nim nie zapomniało. W kamienicy przy ul. Grodzkiej wmurowaną poświęconą mu tablicę pamiątkową. Jej autorem jest Barłomiej Sęczawa, zamojski artysta plastyk, nauczyciel miejscowego Liceum Plastycznego. Tablica jest wykonana z mosiądzu, ma kształt otwartego okna. Napisano na niej m.in. „Poecie dźwięku, słowa i obrazu - Zamościanie”. Jest też fragment jednego z utworów Marka Grechuty: „Błękitne, szerokie okna i jasne smugi od lamp. I Twoja postać, jasna postać”.
- Grechuta to był taki niezwykły chłopiec, zamojskie „złote dziecko”. Śledziliśmy jego karierę i słuchaliśmy piosenek niemal z namaszczeniem - zapewnia jednak z lokatorek kamienicy przy ul. Pereca. - Mama pana Marka do końca życia mieszkała w jednej z kamienic przy naszej ulicy (pani Wanda się tam przeprowadziła; zmarła 7 kwietnia 2001 r. - przyp. red.). Miała maleńkie, ale schludne mieszkanko. Żyła skromnie. Wspaniale Marka wychowała.
- Przez ulice Lublina przeszedł Orszak Świętego Mikołaja
- O dawstwie szpiku słów kilka, ale bez kręgosłupa
- Święty Mikołaj do galerii Vivo przyjechał prosto z Laponii. Zdjęcia
- Lubelskie szczypiornistki rozbiły drużynę Startu Elbląg (ZDJĘCIA)
- Dzieci spotkały Mikołaja i poprosiły o prezenty. Zdjęcia
- Lubelscy górnicy z Bogdanki świętowali Barbórkę