Świszczące kule, budzące grozę niemieckie samoloty i gulasz w powyginanych miskach. To codzienność Polski Walczącej w sierpniu 1944 r. Widzowie z całego świata mogą się przekonać, jak naprawdę wyglądały tamte czasy.
Wszystko dzięki najnowszej produkcji sygnowanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Specjaliści zajęli się koloryzacją i montażem oryginalnych materiałów nagranych podczas walk. Efekt? Odbiorcy serwuje się niemalże hollywoodzką produkcję. Pierwszy na świecie dramat wojenny non-fiction robi piorunujące wrażenie. Film dosłownie ściska za gardło.
Siłą tej produkcji jest przede wszystkim autentyczność. – Bohaterowie "Powstania Warszawskiego" nie mogą być już bardziej realni. Każdy, kto usiądzie w kinie, obejrzy podróż przez powstanie. Dwaj operatorzy kamery kręcą wszystko to, co tylko mogą zobaczyć – powiedział mi kilka tygodni temu Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego i producent filmu.
I nie sposób się z nim nie zgodzić. Wojenna reporterka w kolorze rzuca nowe światło na to, jak odbieramy tamte dni. To zupełnie nowatorskie spojrzenie na jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach naszej historii. Kolejny rozdział w polskiej martyrologii. Nie tylko dla historyków, ale i zwykłych Polaków.
W podróż przez powstanie wyruszamy razem z dwoma operatorami Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej. Witek i Karol to żołnierze, którzy zostali wymyśleni specjalnie na potrzeby produkcji. Są personifikacją wielu innych młodych chłopców, narażających swoje życie z kamerą w dłoni. Bracia zabierają widza nie tylko na linię frontu, ale i pokazują codzienność powstańczej Warszawy. Wszystko okraszono emocjonalnym komentarzem przewodników, który bez wątpienia oddaje ducha tamtych czasów.
W zamyśle twórców filmu fabuła wymyślona przez reżysera Jana Komasę miała być jedynie magnesem ułatwiającym przyswojenie produkcji. Bo kluczem są zdjęcia. Ale zdaje się, że ,,Powstanie Warszawskie” wcale nie potrzebuje żadnego wabika.
Wypada powiedzieć o tym, jak współcześni twórcy zespolili sześć godzin oryginalnych kronik dokumentujących walki w stolicy. Zwłaszcza, że podobny zabieg wymagał zaangażowania całego sztabu najlepszych specjalistów: varsavianistów, historyków, znawców militariów, urbanistów, a nawet kryminologa czytającego z ruchu warg. Wszystko po to, żeby widz mógł przenieść się do powstańczej Warszawy.
Ze względu na niedobór taśmy filmowej operatorzy biorący udział w powstaniu – przynajmniej podczas początkowego etapu walk – nie uczestniczyli w bezpośrednich starciach. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że część scen, ukazujących żołnierzy z bronią w ręku, zostało po prostu zainscenizowanych specjalnie na życzenie dokumentalistów z Armii Krajowej.
Widzowie nie muszą się jednak obawiać, bo o fikcji nie ma mowy. W końcu "Powstanie Warszawskie" to pierwszy na świecie dramat wojenny non-fiction, w całości zmontowany z oryginalnych kronik.
Oglądając pierwsze sceny niezwykłego filmu, można odnieść wrażenie, że z ekranu wręcz bucha entuzjazm. Uśmiechnięte twarze, nieśmiałe spojrzenia, nieskrępowane rozmowy i uśmiechy.
– Będą nas nagrywać, jak gotujemy? – nieśmiało pyta pani przygotowująca zupę dla walczących.
To tylko jeden z obrazków.
W oczy rzucają się chociażby wysokie kamienice, których nie znajdziemy już w dzisiejszej Warszawie. Ale nie tylko one. Film pozwala widzowi zrozumieć codzienność tamtych dni. Dlatego na ekranie można obserwować, jak powstańcy montują miejski radiowęzeł, grają w karty, biorą ślub, organizują pogrzeby czy wspólne msze. Robią wszystko, by choć na chwilę uzyskać namiastkę normalności.
Warto dodać, że materiał był nagrywany bez dźwięku, co również miało wpływ na zachowania bohaterów.
W gąszczu wspomnień, bez wątpienia chwytających za serce, bardzo istotne są też relacje łączące bohaterów filmu. Tym bardziej, że wielu powstańców oglądamy jedynie przez chwilę. Bo "Powstanie Warszawskie" jest zmontowane trochę jak teledysk – przeskakujemy z ujęcia do ujęcia, które jednak łączą się w logiczną całość.
Wróćmy jednak do mieszkańców stolicy Anno Domini 1944. Chyba każdy zwróci uwagę na ich serdeczność, wymianę uśmiechów i wzajemną solidarność. Niby nic nadzwyczajnego. Tyle że to wszystko dzieje się, kiedy po niebie latają niemieckie samoloty, w okolicznych budynkach szaleją płomienie, a na zacienionych podwórkach kamienic w ziemię wbija się kolejne krzyże na mogiłach poległych.
Śmierć pojawia się na ekranie już po pierwszych kilkunastu minutach. Dlatego widzowie o słabych nerwach powinni wcześniej zażyć odpowiednią dawkę leków uspokajających. Witek i Karol przedzierają się nawet za linię wroga, filmując stosy ciał zalegających na ulicach Warszawy. Starszy z braci ma dziewczynę, obaj troszczą się też o los swojej matki. Operatorzy przeżywają osobiste tragedie, chwile rezygnacji, wzloty i upadki.
Ale nie można powiedzieć, że "Powstanie Warszawskie" opowiada wyłącznie o śmierci i rezygnacji. Wręcz przeciwnie. Tyle że nawet kilka dobitnych scen w zupełności wystarczy, zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę z faktu, że o żadnej inscenizacji nie ma mowy. Szczególnie przejmująca jest scena, podczas której jeden z niemieckich snajperów – potocznie nazywanych gołębiarzami – zabija małego chłopca. Bezbronne dziecko.
No właśnie. Można dyskutować o tym, dla kogo przeznaczony jest ten film. Z pewnością dla widza świadomego.
Twórcy zadecydowali, że na "Powstanie Warszawskie" mogą przyjść nawet 12-letnie dzieci. Wydaje się, że nie jest to do końca trafne. Z pewnością film powinien obejrzeć każdy polski licealista. Czy widzowie młodsi? To już kwestia dyskusyjna.
Czy film ma jakieś wady? Biorąc pod uwagę znaczenie dokumentu, z pewnością nawet nie wypada tak napisać. Niemniej wszyscy ci, którzy spodziewają się produkcji opatrzonej przypisami i detalami historycznymi, mogą przeżyć zawód.
W filmie nie znajdziemy dokładnych opisów ulic, dat, miejsc czy nawet nazw poszczególnych jednostek. Chociaż przewodnicy powiedzą nam, czy natknęli się akurat na gen. Antoniego Chruściela ps. "Monter" czy inną znaną personę, to jednak nie ma mowy o tym, ile czasu mija od momentu, kiedy po raz pierwszy zetkniemy się z powstańcami uchwyconymi obiektywem kamery.
Bieg czasu jest raczej zilustrowany przez kolejne zniszczenia, problemy z dostawą żywności, wody czy przybywające zwłoki. Więcej przykładów? Chociażby wojenny teatrzyk dla najmłodszych. Ludzie znający kulisy filmu doskonale wiedzą, że mowa o artystach działających na Powiślu. Widzowie, którzy pójdą do kina „z marszu” nie mają szans na podobne umiejscowienie faktów.
W każdym razie "Powstanie Warszawskie" to produkcja fabularyzowana, więc twórcy mieli pełne prawo do pokazania tamtych wydarzeń w określonej konwencji. Poza tym brak detali zmusza ambitnego widza do zagłębienia się w tematykę walczącej stolicy. Być może dlatego producenci zdecydowali się zrezygnować ze szczegółów historycznych na rzecz wstrząsających zdjęć.
Zresztą zdaje się, że akurat taka formuła ułatwi przyswojenie kronik. I to nawet tym widzom, którzy do tej pory nie mieli pojęcia o powstaniu z sierpnia 1944 roku. Film ma przecież trafić do kin na całym świecie.
Z pewnością premiera "Powstania Warszawskiego" będzie wodą na młyn dla tych, którzy do tej pory dyskutują o sensie wojennego zrywu narodowo-wyzwoleńczego. Akcja "Burza" oraz idea przywitania Sowietów jako gospodarzy spaliła przecież na panewce i przyniosła zagładę.
Ostatecznie, w powojennej Europie, zatryumfował przecież wujaszek Stalin. Dlatego z powodzeniem można założyć: przeciwnicy walk podniosą, że produkcja wygładza obraz walk, nadając im niespodziewanie ludzką twarz. Zwolennicy, że dokumentuje męstwo i entuzjazm – jak się później okazało – oszukanego narodu polskiego.
W dyskusji trzeba jednak pamiętać o jednym: w zamyśle twórców filmu nie było podważania sensu rozkazów Komendy Głównej Armii Krajowej. Chodzi o coś innego. Najlepiej wiedzą o tym wszyscy, którzy jeszcze pamiętają tamte dni.
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".