Jedno z berlińskich biur podroży oferowało podróż koleją do Ameryki. Na dowód tego można odszukać w internecie zdjęcie biletu kolejowego i artykuł na jednym z niemieckich portali. Jak to możliwe? O tym będzie niniejsza opowieść. Szczegóły oferty biura podróży zdradzają, ile trwa wyprawa i jak można do Ameryki zajechać koleją. Wypada zatem jedynie zapytać, co to za Ameryka? Odpowiem: spokojnie, zaraz się to wyjaśni.
Odrobina geografii i historii
Zacznijmy zatem od geografii, a konkretnie od geografii w historycznym kontekście. Ujście Warty do Odry leży w polodowcowej kotlinie. Lodowiec, cofając się kilkanaście tysięcy lat temu, zatrzymywał się na parę tysięcy lat w jakimś miejscu, aby niczym kura jajko znieść morenowe, piaszczyste pagórki, stworzyć nowe koryto rzeki, podrzucić wielki kamień, wygnieść z głębin ziemi złoża węgla brunatnego. I tak w ostatnim na terenie Polski postoju utworzył rozległą dolinę Toruńsko-Eberswaldską, ciągnąca się od Płocka, poprzez Toruń, aż poza Eberswalde w Niemczech. W niej leniwie ze wschodu na zachód, zgodnie z polodowcowym kaprysem, płyną Noteć, a potem Warta, która połączona pod Santokiem z tą pierwszą, wpada do Odry w Kostrzynie.
I właśnie ta Warta w swoim dolnym biegu tworzy szerokie, rozmokłe rozlewiska, znane w niemieckiej historii jako Warthebruch - bagna Warty. I o ile, w swoim czasie, rozlewiska te miały duży walor obronny, skutkujący powstaniem twierdzy w Kostrzynie, to nie bardzo nadawały się do rolniczej eksploatacji w czasach, kiedy twierdze stały się passe. Dzisiaj ten obszar to ptasi raj, wchodzący w obszar Parku Narodowego Ujście Warty, doskonale pasujący do tego niemieckiego określenia. Ale nie tak całkiem znowu dawno był obszarem rolniczo skolonizowanym. Przez Prusy w XVIII wieku.
Laurowy wieniec
Właśnie tu, jakieś 270 lat temu Fryderyk II realizował swój wielki cywilizacyjny projekt. Historycy niemieccy skłonni do szowinizmu o tym projekcie na obszarze Warthebruch piszą jako o „wiecznie żywym wieńcu laurowym, oplatającym na jego skronie”. Upojeni wielkością tego władcy historycy owi piszą nawet o „pokojowym podboju”. Pruskie państwo, choć zwykle podbijało nowe ziemie metodą podboju zbrojnego, to akurat w tym przypadku, za pomocą melioracji i osadnictwa. Choć i tu imając się oszustwa. Szacuje się, że za sprawą tego władcy do Prus sprowadzono 250 tys. kolonistów z rozmaitych stron Europy. W tym około
15 tys. do Wschodniej Brandenburgii, a dokładniej na tereny wyżej wymienionych nadwarciańskich bagien.
Po zakończeniu wojny 7-letniej, toczonej także na Ziemi Lubuskiej, w wyniku której zniszczono ponad 100 miast i wsi, a życie utraciło ponad 50 tys. ludzi, Nowa Marchia z ubytkiem 25 proc. ludności stanęła w obliczu cywilizacyjnej katastrofy. Do dalszej ekspansji Prusy potrzebowały ludzi. Jednych do pracy w gospodarce, a inychi do wzmocnienia pruskiej armii. Dlatego w 1763 roku pruski król stworzył specjalną komisję i postawił na jej czele tajnego nadradcę handlowego Francisa Baltasara Schoenberg Brenkenhoffa. Komisja miała się zająć zasiedleniem obszaru, leżącego w trójkącie: Kostrzyn – Bogdaniec - Krzeszyce. W niemieckiej historii plan ten nazywa się „Kolonizacja bagien Warty”. Konkretne cele, wyznaczone dla komisji i jej urzędników brzmiały: „Przygotować ziemię do uprawy, zwiększyć powierzchnię upraw, rozwinąć rzemiosło i handel, uniezależnić gospodarkę od importu, zwiększyć zaludnienie”. Dla realizacji tych celów należało sprowadzić osadników spoza Prus.
Do okolicznych, ale także i dalszych krajów wyruszyły grupy werbownicze. Ponieważ Prusy nie miały dostatecznych własnych środków, warunkiem osiedlania się było przyjście na teren nadwarciańskich bagien z własnym bydłem, inwentarzem i narzędziami, a także pokrycie kosztów wzniesienia zabudowań. Akcja przebiegała nie bez trudności. Kolumny osadników, wędrujące do Prus wraz z dobytkiem natrafiały na liczne przeszkody. Osadnicy przekraczali granice celne, trzeba było płacić cła za ich przejście, narażeni byli na liczne niebezpieczeństwa. Na przykład osadnicy z Polski, dla zapewnienia im bezpieczeństwa, otrzymali wojskową pruską ochronę. Towarzyszyła temu wszystkiemu intensywna akcja propagandowa i dyplomatyczna.
Przybyli głównie z Wielkopolski
Połowę osadników stanowili rolnicy, resztę rzemieślnicy i przedsiębiorcy. Każda z tych grup miała do spełnienia inne zadanie i dla każdej przewidziano inne uprawnienia. Łącznie według wykazu z 1764 roku w ujściu Warty osiedliło się 12 088 osadników, wśród których było 8 386 przybyszów z Polski. Pobieżna analiza nazwisk, znajdujących się na listach każe jednak przypuszczać, że z Polski nad Wartę emigrowali raczej Niemcy, a nie Polacy. Większość z nich, bo 5 484, było protestantami, uciekającymi od prześladowań religijnych, jakie miały miejsce przed pierwszym rozbiorem Polski. Upadająca Polska grzęzła w gospodarczej zapaści. Stacjonujące w Polsce wojska rosyjskie rujnowały szczególnie Wielkopolskę, która była bazą wypadową dla wojsk rosyjskich, walczących z wojskami pruskimi w Wojnach Śląskich. Pogranicze Wielkopolski dodatkowo rabowały w bandycki sposób oddziały wojska pruskiego. Rabowano żywność, organizowano branki rekruta, wzniecono dla ułatwienia realizacji przedsięwzięcia konflikty na tle religijnym. Owe konflikty, jak się można po Fryderyku spodziewać, były zapewne częścią jego planu. Do niego zapewne należało obrzydzanie katolików i dorabianie
im gęby prześladowców. No, ale niemiecka historiografia przecież nie może uznawać Fryderyka II za zwykłego rzezimieszka. Kogoś, kto porywał z Polski rekruta, fałszował polską walutę, blokował gospodarczy rozwój, napadał na przygraniczne wsie i miasta na wiele lat przed I rozbioremu. Dla Niemców jest Wielkim.
Lista osadników, rzecz jasna, nie jest kompletna, ponieważ nie uwzględnia dzieci i kobiet. Kolonistom, ich dzieciom oraz wnukom obiecano zwolnienie od służby wojskowej w pruskiej armii. Z dokumentów wynika, że 4/5 obszaru ujścia Warty zostało określone jako „zapisane dziedzicznie”. Zgodnie z planem króla, każdy z osadników-rolników otrzymał 20-hektarową działkę. Osadnicy rzemieślnicy i osadnicy przedsiębiorcy osiedlali się w bagnach Warty na odmiennych zasadach.
Siła propagandy
Akcji kolonizacyjnej towarzyszyła intensywna propaganda i marketing. Nazwy miejscowości miały stwarzać wrażenie, że na nowej ziemi panuje amerykańska wolność. Oświecony absolutyzm Fryderyka II, wsparty francuską myślą filozoficzną wmawiał Prusakom i reszcie Europy, że Prusy to kraj walczący o wolność i swobody religijne. Stąd wiele nazw miejscowości na warciańskich bagnach jest żywcem wziętych z Nowego Świata: Jamajka, New Hampshire, Neu Jork, Saratoga, Charlestown, Maryland, Florida itp. Każda z tych nazw symbolizowała jakiś ważny, z propagandowego punktu widzenia, aspekt. Wolności, nauki, bohaterstwa w bitwie, przedsiębiorczości, swobód religijnych. Do każdej z tych nazw była dołączona jakaś propagandowa opowieść. Poziom edukacyjny werbowanych do osiedlenia nie był wszak zbyt wysoki, a werbownicy byli bardzo wymowni i biegli w opisie raju, jaki czeka na osadników.
Dla zaspokojenia narodowych sentymentów wśród nazw osad znalazły się także nazwy miast niemieckich. Aby projekt wydawał się bardziej kosmopolityczny, a także romantyczny i egzotyczny, w bagnach warciańskich powstała Sumatra, Jawa, Cejlon. Cały obszar z czasem został więc nazwany Neu Amerike i miał być symbolem nowoczesności, wolności oraz dynamiki królestwa Prus.
Wojny, prowadzone przez Fryderyka tak bardzo wyludniły Prusy, że król nie mógł pozwolić na emigrację swoich poddanych. Łatwiej było osadników przyciągnąć, trudniej utrzymać na miejscu, kiedy obietnicy i marzenia się zweryfikowały. Król pacyfikował zatem w zarodku wszelkie tęsknoty do emigrowania za Wielka Wodę. Może dlatego są i tacy, którzy twierdzą, że kiedy niezadowoleni z pruskiego państwa Prusacy planowali emigrację do Ameryki, postrzeganej jako raj obywatelskich swobód, król im konsekwentne odmawiał, twierdząc, że skoro już chcą do Ameryki, mogą jechać na wschód od Berlina i tam mogą się bez problemu osiedlić w pruskiej wersji Ameryki.
Po latach Nowa Ameryka przestała być nieco przymusowym miejscem osiedlania się, i - jak wspomniałem na wstępie - berlińskie biura podróży w latach 30. oferowały berlińczykom wyjazdy, reklamując je hasłem: „W trzy godziny pociągiem do Ameryki”. Z wspomnianego na wstępie biletu wynika, że podróż zaczynała się na Ostbanhoff w Berlinie, skąd pociągiem pospiesznym jechało się do Kostrzyna. Po przesiadce, pociągiem lokalnym relacji Kostrzyn-Międzyrzecz podróżowało się dalej na wywczasy do Ameryki.
Nazwy warciańskiej Ameryki istniały do 1945 roku. Dzisiaj znajdują się tylko w dokumentach dawnych mieszkańców mokradeł. Napisano w nich to, że się urodzili w Saratodze, ożenili w Neu Yorku, ukończyli szkołę na Malcie. Zaś na opuszczonych przez „Amerykanów” polach i łąkach pasą się co prawda krowy, ale królują ptaki, a natura odpoczywa od pługa i kosy.